Najważniejszą cechą polskiego samorządu jest silna pozycja gmin. Konstytucyjny zapis z 1997 r. jest tylko potwierdzeniem sytuacji, jaka ukształtowała się na początku przemian ustrojowych. Odróżnia nas to od innych państw, gdzie gminy, jako trzeci szczebel samorządowy, mają słabszą pozycję. Skąd w Polsce taka odrębność? Z pewnością to efekt braku porozumienia w sprawie samorządu terytorialnego przy Okrągłym Stole. Zajęci obroną tego, co jeszcze wydawało się możliwe do ocalenia z „dorobku" PRL, komuniści zgodzili się na reformę na szczeblu gminnym ówczesnej „hierarchicznej administracji państwowej", nie interesując się zbytnio wprowadzanymi rozwiązaniami.
Zakres polskiej decentralizacji powoduje, że w sektorze publicznym to samorząd jest głównym gospodarzem państwa: wydatki majątkowe budżetów JST w dwóch ostatnich latach sięgają 45 mld zł rocznie, podczas gdy budżet państwa inwestuje zaledwie po 15 mld (trzeba pamiętać, że inwestują ponadto spółki samorządowe, a w centrum także fundusze celowe – zwłaszcza kolejowy i drogowy). Łączne wydatki majątkowe budżetów JST w latach 1999 – 2010 wyniosły 270 mld zł, podczas gdy budżet państwa w tym samym okresie zainwestował tylko 115 mld zł.
Niestety, za tym rozkładem odpowiedzialności za rozwój nie idzie zaufanie centrum do władz lokalnych i regionalnych. Ma to swoje odzwierciedlenie w prawie: szereg zadań przekazano nam jako zadania „własne", jednak niektóre z nich są ewidentnie „cudze". Dotyczy to zwłaszcza edukacji i pomocy społecznej, gdzie regulacje zawarte w ustawach i rozporządzeniach są tak rozbudowane i sztywne, że nasza możliwość elastycznego dostosowania sposobu ich wykonania do warunków lokalnych jest znikoma. Zasada ustrojowa jest taka, że ustawy powinny wyznaczać ogólne ramy dla zadań własnych, a o sposobie ich realizacji w tych ramach decydowałyby właściwe organy gmin, powiatów czy województw.
Tymczasem w pomocy społecznej regulacje są tak drobiazgowe i obszerne, że pracownik socjalny staje się w znacznej części urzędnikiem socjalnym, który zamiast pracować z podopiecznymi, tonie w papierach zalegających MOPS i MOPR. W dodatku jeszcze ten idiotyczny tzw. standard zatrudnienia pracowników socjalnych, który powiada, że wszędzie ma być jeden pracownik na... 2000 mieszkańców. Zarówno w mieście, gdzie bezrobocie wynosi 3 proc., a sfera ubóstwa jest w miarę wąska, jak i w mieście z bezrobociem na poziomie 30 proc. i wielkim nagromadzeniem problemów społecznych.
Samorząd, zwłaszcza gminny, pozostaje obywatelski. Jest tak przede wszystkim dlatego, że 72 proc. radnych gmin i aż 82 proc. wójtów, burmistrzów i prezydentów to ludzie niezależni, powiązani z lokalnymi inicjatywami, grupami, komitetami obywatelskimi, a nie partiami politycznymi, których upadającą jakość obserwujemy z coraz większym niesmakiem. Także dlatego, że już znacznie ponad półtora miliarda złotych wydajemy za pośrednictwem organizacji obywatelskich. Pozostaje jeszcze wciąż niewystarczający udział obywateli w bieżącej działalności organów i instytucji samorządowych, ale inicjatywa prezydencka – jeśli zostanie znacząco poprawiona – ma szansę zmienić ten stan rzeczy.