Co do oceny chaotycznych i niespójnych działań Prezes Manowskiej wymierzonych w funkcjonowanie Izby Dyscyplinarnej, to nie ma co nad nimi się rozwodzić. Sama przecież przyznała ostatnio publicznie, że w świadomy sposób złamała polskie prawo, że „zamrożenie” działania ID było z prawem niezgodne. Dla mnie oznacza to jedno: w ślad za taką deklaracją musi pójść rezygnacja sędzi Manowskiej, jeśli nie z urzędu sędziego, to przynajmniej z funkcji Pierwszego Prezesa SN. Przecież jest ona automatycznie Przewodniczącym Trybunału Stanu, czyli konstytucyjnego organu powołanego właśnie do sądzenia za naruszenie Konstytucji lub ustaw przez najważniejsze osoby w państwie w związku z zajmowanym przez nie stanowiskiem. Chyba nie muszę rozwijać tej myśli?
Tymczasem to Pan złożył swój urząd sędziego. To chyba jedyny taki przypadek w historii. Co sprawiło, że się Pan na to zdecydował?
Właśnie to. Łamanie prawa i faktyczne uleganie przez kierownictwo SN bezprawnym naciskom TSUE podważającym suwerenność Polski. To był mój protest przeciwko temu. Ale decyzja narastała stopniowo. Pierwsze rozczarowanie przyszło, gdy zorientowałem się, że wobec tego iż stoimy w miejscu, nie orzekamy w sędziowskich sprawach, nie ma wielu chętnych w Izbie do bardziej stanowczych działań, do przełamania tego impasu. To był casus tej niedoszłej uchwały o suwerenności z 21 maja. Kolejne wydarzenia nieuchronnie wiodły mnie ku tej decyzji.
Sprawy Wróblewskiego i Iwulskiego chyba dopełniły czary goryczy. Co się w nich wydarzyło?
Sędzia Wróblewski został chwycony na kradzieżach pen-drivów w sklepie i prawomocnie skazany, ale dotąd nie wydalony ze stanu sędziowskiego. To mogła zrobić tylko ID SN. Sprawę tę prowadziłem jako przewodniczący z sędzią Pawłem Zubertem jako sprawozdawcą i ławnikiem SN Arkadiuszem Sopatą. Wlokła się, bo sąd zdecydował o dodatkowym przesłuchaniu biegłych, była przerwa wywołana pandemią, a wreszcie orzeczenie „zabezpieczające” TSUE i owo „aresztowanie” akt sędziowskich spraw dyscyplinarnych. Sędzia Wróblewski cały czas pobierał (i nadal pobiera) wynagrodzenie. Dostał też nagrodę jubileuszową. Postanowiłem to przełamać i udało mi się akta tej sprawy, bez których nikogo sądzić nie można, wydobyć i zamknąć na klucz w mojej sędziowskiej szafie pancernej, by nikt mi ich nie „wyprowadził”. Wtedy wyznaczyłem na wrzesień kolejną rozprawę w tej sprawie dyscyplinarnej. „Rzeczpospolita” pisząc o tym pierwsza, określiła to jako „rzucenie wyzwania TSUE”. Sędzia Zubert był wściekły. Napisał do mnie, że sądzić nie będzie i zażądał zdjęcia sprawy z wokandy. Prezes Przesławski wysmażył do mnie pismo z podobną sugestią i załączył własne zarządzenie, z którego miało wynikać, że sędziów mam nie sądzić. W oficjalnej odpowiedzi wysłałem mu Konstytucję RP pisząc, że ona także obowiązuje w SN i ma moc nie mniejszą od jego zarządzeń. Decyzji nie zmieniłem.
Przekroczył Pan Rubikon.
Wkrótce później Prezydent rozporządzeniem zmienił Regulamin SN, a w tym samym dniu, w którym wszedł on w życie sędzia Paweł Zubert, działając na podstawie nowych przepisów Regulaminu SN jako sprawozdawca, wydał zarządzenie o zdjęciu tej sprawy z wokandy. Działając z kolei jako przewodniczący składu, zarządzenie to uchyliłem, gdyż ów nowy przepis nie dawał sędziemu sprawozdawcy kompetencji do zdejmowania z wokandy wyznaczonych już rozpraw i nakazałem przywrócenie stanu poprzedniego. Pewnie ktoś znów zrobił jakąś fuszerkę legislacyjną. Sędzia Zubert odreagował na moim asystencie w formie, nad której kwalifikacją prawną nadal się zastanawiam. Potem było słynne orzeczenie TK z 14 lipca 2021 r. na skutek pytania sędzi Małgorzaty Bednarek, którego skutkiem powinno być odblokowanie wszelkich dyscyplinarnych spraw sędziowskich w ID. Gdy wróciłem z urlopu na początku września znalazłem jednak kolejne zarządzenia: o pozbawieniu mnie funkcji przewodniczącego składu orzekającego w tej sprawie i - na ustne polecenie Prezesa Tomasza Przesławskiego – o odstąpieniu od wykonania moich zarządzeń, tak by rozprawa ta nie mogła się odbyć. Postanowiłem zaprotestować i powstrzymać się od jakiegokolwiek orzekania do czasu, gdy nie przywróci mi się możliwości orzekania w sprawach sędziowskich. Gdy 3 września wydałem publiczne oświadczenie zrobił się skandal, ale żadnej pożądanej reakcji nie było. W tej sytuacji nie pozostało mi już nic innego jak w ogóle złożyć urząd. Zrobiłem to 6 grudnia 2021 r., a moje oświadczenie trafiło do mediów.
A sprawa sędziego Józefa Iwulskiego? Czy można powiedzieć, że w SN są problemy w kwestii rozliczenia z komunistyczną przeszłością?
To jest druga skandaliczna sprawa, przeciwko której protestowałem w moich oświadczeniach i która także skutkowała moją rezygnacją. IPN chce mu postawić zarzut zbrodni komunistycznej za określone wyroki w stanie wojennym. Został skutecznie zawieszony w obowiązkach, mimo to ciągle orzeka w SN. Ma obniżone wynagrodzenie, mimo to Prezes Manowska w rozmowie z sędziami poinformowała, że wypłaca mu się całość tego wynagrodzenia, co jest sprzeczne z prawem. Gdy skończyła mu się kadencja Prezesa Izby Pracy kierownictwo SN uroczyście mu dziękowało. Rzecznik SN sędzia Aleksander Stępkowski mówił publicznie, że z Iwulskim zawarto jakieś „gentelmen’s agreement”. Dla mnie to jest taka żałosna „mała Magdalenka”. W stanie wojennym roznosiłem ulotki, robiłem napisy na murach. Gdyby mnie wówczas złapali stanąłbym przed jakimś sędzia stanu wojennego i poszedłbym jak inni po prostu siedzieć. Nigdy nie zostałbym sędzią, bo w PRL-u po czymś takim nie przyjęto by mnie na studia prawnicze. A dziś proszę, wszystko wróciło do właściwej normy: Józef Iwulski sądzi w Sądzie Najwyższym, ja już nie. A Małgorzata Manowska i Aleksander Stępkowski mogą z nim sobie zawierać dżentelmeńskie porozumienia. Zanim odszedłem z SN miałem okazję sądzić z wniosku IPN w dwóch sprawach immunitetowych sędziów stanu wojennego. Jeden był byłym Prezesem Izby Wojskowej SN. Obu prawomocnie uchyliliśmy immunitety.
Jakie miał Pan relacje z prof. Manowską?
Odpowiadając najkrócej: najpierw dobre, potem trudne, a na końcu żadne.
Czy ktoś z Panem rozmawiał przekonywał, żeby nie rezygnować, żeby zostać?
To była koszmarnie trudna decyzja, chyba najtrudniejsza w całym moim zawodowym życiu, a było ono dość bogate. Zdawałem sobie przy tym sprawę ze wszystkich konsekwencji. Było tylko kilka najbliższych osób, które wiedziały, że taką decyzję zamierzam podjąć i żadna z nich nie usiłowała mnie od niej odwieść. Rozumieli mnie. Jestem im bardzo wdzięczny. Tylko w ostatniej chwili jeden zaprzyjaźniony sędzia niemal błagał mnie, żebym tego nie robił. Miał swoje argumenty. Ale nie był w mojej sytuacji i nie czuł tego, co ja czułem. A powiem szczerze: czułem obrzydzenie.
Pana zdaniem należy wykonać wyroki i decyzje TSUE wobec Izby Dyscyplinarnej?
Nie. Bo TSUE nie ma tu kompetencji, a nie wolno handlować suwerennością własnego kraju, za którą Polacy oddawali życie. Ale jednocześnie sama Izba Dyscyplinarna SN, albo raczej to, co po niej pozostało, nie jest dziś warta tego, by bronić jej jak niepodległości.
Co Pan robi po odejściu z SN?
Mam wreszcie trochę czasu dla siebie. I kończę pisanie książki. To będzie coś zupełnie innego od wszystkiego, co do tej pory napisałem.
Mówiło się, że może Pan trafić do jednego z europejskich trybunałów. Czy to prawda?
Już nie. Ale rzeczywiście dostałem taką propozycję od tej osoby, która jest najbardziej w Polsce władna tego typu propozycje składać. Chodziło o TSUE i miejsce po Marku Safjanie. To było jakieś pół roku przed moim odejściem z SN i od razu wtedy odmówiłem. Na pieniądzach, zapewne jeszcze większych niż te z których zrezygnowałem w SN, tak bardzo mi nie zależy, a po tym wszystkim czego doświadczyłem, ja po prostu nie lubię TSUE i pewnie byłoby to ze wzajemnością, a zatem ta współpraca by się nie ułożyła, choć ostatnio wydali wyrok w mojej sprawie zaskakująco dla mnie korzystny. Pamiętam, jak pewien były Prezes TK powiedział mi o TSUE, że to „nie sąd, tylko pluton egzekucyjny”. Chciałbym, żeby się mylił.
Ma Pan w swoim dorobku karierę polityczną i rządową, czy nie myśli Pan aby wrócić do aktywności publicznej?
Ależ ja jestem aktywny publicznie! Przecież właśnie udzielam Panu Redaktorowi wywiadu do gazety, która od lat kształtuje opinię publiczną w Polsce. Jestem przy tym w tej szczęśliwej sytuacji, że mogę objąć jakąś funkcję publiczną, jeśli miałbym się rzeczywiście do czegoś przydać, ale nie muszę.
Może zajmie się Pan reformowaniem sądownictwa, z drugiej strony. Czy to już zamknięty temat?
Niestety, temat nie tylko nie zamknięty, ale nawet nie dość dobrze otwarty. Bez niezawisłych sądów i uczciwych sędziów z charakterem nie będzie dobrej Rzeczypospolitej. Nie będzie jej wcale. A jeśli chodzi o sądy, to trzeba pamiętać, że one opierają się nie tylko na prawie, ale przede wszystkim na ludziach.
Rozmawiał Tomasz Pietryga
Jan Majchrowski jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego.
W
1998 r. był wiceministrem w MSWiA za Janusza Tomaszewskiego, a w latach
1999–2000 z ramienia AWS był pierwszym po reformie administracyjnej
wojewodą lubuskim.
W 2018 r. wybrany do Izby Dyscyplinarnej Sądu
Najwyższego, jako pierwszy pełnił obowiązki jej prezesa, 6 grudnia 2021
r. zrzekł się urzędu sędziego SN.