Następny Sejm nie zaskoczy nas pewnie zmianą międzypartyjnych proporcji. Być może wejdzie doń ugrupowanie Janusza Palikota i jest też jakieś prawdopodobieństwo wypadnięcia PSL. Ale proporcje między PO, PiS i SLD – patrząc na dynamikę zmian poparcia – będą raczej podobne do dzisiejszych. Rewolucja będzie dotyczyła personaliów. W przyszłym Sejmie nie będzie miejsca dla wielu polityków. W tym znanych i cenionych.
Stąd napięcie we wszystkich partiach. Ich parlamentarzyści już teraz z podekscytowaniem debatują o układaniu list wyborczych do przyszłego parlamentu. Właśnie przeszli trudne i często zażarte targi o kształt list w wyborach samorządowych. Poczuli przedsmak tego, co ich czeka już za kilka miesięcy.
Stosunkowo najłagodniej odbędzie się to w PO. Tam zmienił się główny układający. Nie jest nim już Grzegorz Schetyna. W poprzednich wyborach to on jako sekretarz generalny miał decydujący wpływ na kształt list.
Szef partii, czyli Donald Tusk, interesował się tym w ograniczony sposób. Interweniował tylko w pojedynczych przypadkach, gdy zależało mu na dopisaniu któregoś z kandydatów. To tamten system umożliwił w 2005 r. „wycięcie” z list ludzi Jana Rokity.
Dziś Schetyna nie jest już sekretarzem generalnym, a listy formalnie ułoży zarząd partii. Pierwsze propozycje sporządzi 16 baronów regionalnych, a Tusk co najwyżej będzie je twórczo recenzował. I zapewne stanie się rozjemcą w wewnątrzregionalnych sporach, bo tam dojdzie do najostrzejszych konfliktów o kształt list.