5 sierpnia „Rzeczpospolita” opublikowała tekst o kontrowersyjnych pomysłach w Instytucie Pileckiego. Jeszcze tego samego dnia dyrektor Instytutu, prof. Krzysztof Ruchniewicz, decyzją Radosława Sikorskiego przestał być pełnomocnikiem ministra spraw zagranicznych do spraw polsko-niemieckiej współpracy społecznej i przygranicznej. Polityczno-medialna burza się rozrastała, ale pani zdymisjonowanie Ruchniewicza zajęło ponad trzy tygodnie. Czemu to trwało tak długo?
Podejmuję decyzje na podstawie analiz i danych. Żeby je zebrać w sposób właściwy i pełny, potrzebowałam czasu.
To MSZ miało od razu te wszystkie dane, a Ministerstwo Kultury nie?
Decyzja ministra Sikorskiego nie dotyczyła kontynuowania misji dyrektora Instytutu Pileckiego. Informacje, które dotarły do mnie z mediów, wymagały właściwej weryfikacji.
Ten list od pracowników Instytutu Pileckiego w Berlinie, którego fragmenty zacytowaliśmy, trafił przecież do MKiDN wcześniej, czyli pani miała te informacje.
W ten sposób poznałam opinię jednej strony. Podejmowanie decyzji wyłącznie na tej podstawie byłoby w moim przekonaniu błędem. Potrzebowałam pełnej analizy sytuacji, rozmów z pracownikami, także Ministerstwa Kultury. Szczególnie po tym, co wydarzyło się później. Tak rozumiem dobre zarządzanie.
Czytaj więcej
Szef Instytutu Pileckiego, prof. Krzysztof Ruchniewicz, chciał przygotować seminarium dotyczące z...
Nie uważa pani, że straty, które pani osobiście poniosła, bo już zaczęto mówić o pani dymisji, to jednak był błąd w kategoriach politycznych, a nie w sztuce zarządzania?
Nie bez powodu lider partii Polska 2050 określił mnie mianem „najbardziej niepolitycznej z polityczek”.