Grzebiący w manuskryptach archeolodzy i historycy z zachodnich, skądinąd cenionych, uniwersytetów ogłaszają dobrą nowinę o odcyfrowaniu nieznanych zwojów. Wynika z nich niezbicie, że to, w co wierzymy, to niewiele warte dyrdymały. Cóż z tego, że parę miesięcy później inni historycy udowodnią, że ci pierwsi pletli bzdury, skoro ich rewelacje zdążą już obiec wszystkie media? Zaprzeczeniami nie zainteresuje się nawet pies z kulawą nogą.
Ciekawe, że największą ekscytację wywołuje zawsze cielesność Chrystusa, choć spekulacje na ten temat z reguły obrażają inteligencję czytelników, nawet jeśli ich wiedza – tak jak moja – tylko nieznacznie wychodzi poza ramy licealnej katechezy czy niedzielnych kazań. Ale może, skoro nie da się już zaprzeczyć istnieniu Jezusa, trzeba Go przykroić do własnych wyobrażeń i przy okazji pognębić wierzących? Dlaczego więc Chrystus nie miałby pić, ćpać i mieć żony (albo bardziej postępowo – partnerki)?