Wachowiec: zamach na sądy ma wpływ na przewlekłość
Poważna szansa na przyśpieszenie spraw karnych minęła, gdy resort Zbigniewa Ziobry wycofał się z dokonanej za poprzednich rządów reformy wprowadzającej kontradyktoryjność. Gdyby nie ów odwrót, jej efekty już byśmy odczuli. Jeszcze bardziej, gdyby za tą zmianą poszła reforma śledztw policyjnych i prokuratorskich. W zamian mamy powrót do żmudnego procesu, w którym sąd powtarza niemal wszystko, co prokurator zrobił w śledztwie. Zapewne też dlatego, że obrońcom łatwo dziś zakwestionować czynności prokuratury czy policji – sąd więc wyboru nie ma.
Problem nie kończy się na sprawach karnych, bo wolniej toczą się też cywilne i – co ważne dla biznesu – gospodarcze, w tym upadłościowe. Czas trwania postępowań wszystkich rodzajów spraw na każdym szczeblu sądowym wydłużył się średnio o co najmniej miesiąc. Aż dziw, że tylko o tyle – biorąc pod uwagę liczbę nieobsadzonych stanowisk sędziowskich.
Zamiast reformy dostaliśmy też wielką kadrową zawieruchę w każdym sądzie apelacyjnym i okręgowym, gdzie rządzą teraz nowi prezesi. Szukałem długo, naprawdę się starałem, ale nie znalazłem żadnego dowodu popierającego tezę, iż po wymianie sądowych władz wlokące się procesy ruszyły z kopyta. Może więc przynajmniej wyroki stały się sprawiedliwsze? Nie. Są takie, jakie były. I miejmy nadzieję, że akurat to nie ulegnie zmianie.
Przedstawiciele resortu sprawiedliwości od pewnego czasu zapewniają, że zmiany wkrótce dadzą dobry efekt i sprawy przyśpieszą. Obym się mylił, ale sukcesem będzie dożeglowanie do wyników sprzed wielkiej czystki zwanej reformą.
Chyba nie o takie „wolne sądy" w tym wszystkim chodzi.