Przywrócenie praworządności było jednym z głównych haseł, z jakimi partie sprawujące dziś władzę szły do wyborów w 2023 r. Politycy i obywatele chyba jednak nieco inaczej dekodowali to pojęcie i innych spodziewali się efektów. Tym pierwszym chodziło przede wszystkim o usunięcie z sądów tzw. neosędziów, odbicie prokuratury z rąk ludzi Zbigniewa Ziobry, wyczyszczenie Trybunału Konstytucyjnego z dublerów, a Krajowej Rady Sądownictwa – z „liściarzy” (jak nazywa się sędziów, którzy onegdaj biegali po korytarzach gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości, zbierając na listach podpisy poparcia pod swoimi kandydaturami do Rady).
Dla obywateli obietnica odblokowania środków z KPO, o której tak często słyszeli w kampanii, z pewnością brzmiała nieźle, ale idę o zakład, że głównie liczyli na przyspieszenie spraw w sądach, na to, że prokuratorzy przestaną giąć karki po telefonach „z góry”, a TK wreszcie zabierze się do pracy jak w czasach, gdy rozstrzygał o wielu ważnych dla zwykłych ludzi sprawach, rozpatrując ich skargi konstytucyjne.
Czytaj więcej
Nawet najlepiej skonstruowana ustawa nie przybliży nas do naprawy wymiaru sprawiedliwości. Spór m...
Dwa lata przywracania praworządności. Czy koalicja rządząca zrealizowała swoje obietnice?
Wyszło sprawiedliwie, bo jakkolwiek rozumielibyśmy przywrócenie praworządności – nie udało się. Neosędziowie trzymają się mocno, TK przekracza kolejne granice autokompromitacji, KRS broni status quo, w prokuraturze mamy dwuwładzę i liniowi prokuratorzy stracili nadzieję na odpolitycznienie ich „firmy”, w Sądzie Najwyższym trwa wojna na całego, a do puli wewnętrznie skłóconych instytucji doszedł Trybunał Stanu, przez lata pozostający w cieniu i omijany przez polityczne burze.