W zgiełku wojny kaczystów z ziobrystami, patrząc jednocześnie na pacyfikację Grzegorza Schetyny, zapominamy o relacjach między premierem i prezydentem. Inauguracyjna sejmowa mowa Bronisława Komorowskiego sprawiła, że wróciło przekonanie o pokoju między dużym a małym pałacem.
– Słowa pana prezydenta zapadły mi głęboko w pamięć – mówił o orędziu głowy państwa Donald Tusk. To był wstęp do dalszych zdań o potrzebie reform, wyzwaniach, zadaniach i innych podobnych rzeczach, o których się mówi w takich sytuacjach. Wypowiedział je z kamienną twarzą, a przynajmniej kilku polityków PO zaczęło mieć w tym momencie wątpliwości, czy Tusk dziękuje Komorowskiemu, czy też zapowiada odwet za zbyt aktywną postawę prezydenta w pierwsze powyborcze dni.
Ziobro do Belwederu
Scenariusze zakładające, że Bronisław Komorowski nie dostanie od PO szansy na reelekcję, brzmią na razie kosmicznie. Prawie cała opinia publiczna żyje pod ciśnieniem dotychczasowego wzorca rywalizacji: z jednej strony PO i jej kandydat, z drugiej PiS, czyli Jarosław Kaczyński. Wybory prezydenckie, gdzie kandydat PO miał nieco trudności ze zwycięstwem, odbyły się nie tak dawno. A i we wrześniu tego roku czuć było po stronie zwolenników Platformy lęk, że ich partia może przegrać z PiS.
Kaczyński w oczach nawet najbardziej nienawidzących go zwolenników PO jest wrogiem "sprawdzonym" i realnym. Przyzwyczaili się do niego. Wiedzą, co o nim myśleć i mają gotowy zestaw argumentów przeciw niemu. PiS jednak przeżywa najpoważniejszy w swej historii kryzys.
Już kilka dni po wyborach parlamentarnych otoczenie głowy państwa zaczęło rozważać, czy to aby nie Janusz Palikot stanie się głównym konkurentem w wyborach prezydenckich 2015 roku. Scenariusz opierał się na założeniu, że Palikot dostanie drugi wynik w pierwszej turze. Teraz, gdy Zbigniew Ziobro ostatecznie już zerwał z PiS, Kaczyński staje się jeszcze słabszym kandydatem.