Donald Tusk na prezydenta? - pisze Piotr Gursztyn

Niewykluczone, że w następnych wyborach prezydenckich kandydatem Platformy nie będzie Bronisław Komorowski, ale Donald Tusk – uważa publicysta "Rzeczpospolitej"

Publikacja: 16.11.2011 18:51

Piotr Gursztyn

Piotr Gursztyn

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

W zgiełku wojny kaczystów z ziobrystami, patrząc jednocześnie na pacyfikację Grzegorza Schetyny, zapominamy o relacjach między premierem i prezydentem. Inauguracyjna sejmowa mowa Bronisława Komorowskiego sprawiła, że wróciło przekonanie o pokoju między dużym a małym pałacem.

– Słowa pana prezydenta zapadły mi głęboko w pamięć – mówił o orędziu głowy państwa Donald Tusk. To był wstęp do dalszych zdań o potrzebie reform, wyzwaniach, zadaniach i innych podobnych rzeczach, o których się mówi w takich sytuacjach. Wypowiedział je z kamienną twarzą, a przynajmniej kilku polityków PO zaczęło mieć w tym momencie wątpliwości, czy Tusk dziękuje Komorowskiemu, czy też zapowiada odwet za zbyt aktywną postawę prezydenta w pierwsze powyborcze dni.

Ziobro do Belwederu

Scenariusze zakładające, że Bronisław Komorowski nie dostanie od PO szansy na reelekcję, brzmią na razie kosmicznie. Prawie cała opinia publiczna żyje pod ciśnieniem dotychczasowego wzorca rywalizacji: z jednej strony PO i jej kandydat, z drugiej PiS, czyli Jarosław Kaczyński. Wybory prezydenckie, gdzie kandydat PO miał nieco trudności ze zwycięstwem, odbyły się nie tak dawno. A i we wrześniu tego roku czuć było po stronie zwolenników Platformy lęk, że ich partia może przegrać z PiS.

Kaczyński w oczach nawet najbardziej nienawidzących go zwolenników PO jest wrogiem "sprawdzonym" i realnym. Przyzwyczaili się do niego. Wiedzą, co o nim myśleć i mają gotowy zestaw argumentów przeciw niemu. PiS jednak przeżywa najpoważniejszy w swej historii kryzys.

Już kilka dni po wyborach parlamentarnych otoczenie głowy państwa zaczęło rozważać, czy to aby nie Janusz Palikot stanie się głównym konkurentem w wyborach prezydenckich  2015 roku. Scenariusz opierał się na założeniu, że Palikot dostanie drugi wynik w pierwszej turze. Teraz, gdy Zbigniew Ziobro ostatecznie już zerwał z PiS, Kaczyński staje się jeszcze słabszym kandydatem.

Współpracownicy Ziobry – ze szczególnym uwzględnieniem Jacka Kurskiego – nie ukrywają bowiem, że frontman ich środowiska stanie do wyborów prezydenckich. Nie chodzi tu o wygraną, lecz o promocję nowej partii. Wybory prezydenckie odbędą się kilka miesięcy przed parlamentarnymi. Start Ziobry będzie początkiem kampanii promocyjnej jego własnej partii.

Nikt oczywiście nie pracuje nad dokładnymi scenariuszami dotyczącymi wydarzeń, które będą miały miejsce za cztery lata. Szczególnie Donald Tusk, który woli improwizować, niż realizować rozpisane na punkty strategie. Politycy jednak zaczynają zastanawiać się nad tym, jak będą wyglądały kolejne wybory. I w miarę możliwości dbają o to, żeby już teraz usuwać potencjalne przeszkody. Jeden przykład. Jacek Kurski zapytany w Radiu dla Ciebie, czy Ziobro rozpoczął już swoją kampanię prezydencką, odpowiedział: – Nic mi o tym nie wiadomo. Ale to jeden z najlepszych kandydatów.

Czyli z jednej strony Kurski zachował ostrożność, bo cały czas oficjalnie protestował przeciw wykluczeniu z PiS, z drugiej nie padły słowa, z których musiałby się wycofywać.

Przedwyborcze krzątanie się Ziobry i jego potyczki z kandydatem PiS będą pewnie malownicze. I z tej racji przyciągną uwagę opinii publicznej.

Kto stoi na trybunie

Natomiast naprawdę ważna próba sił między Tuskiem i Komorowskim najprawdopodobniej będzie odbywała się za zamkniętymi drzwiami. Obaj politycy od dawna wiedzą – a lekceważy to Kaczyński – że kompletnie nie opłaca się publiczne pranie brudów. Na dodatek Tusk całkowicie świadomie zbudował ośrodek władzy, do którego media nie mają dostępu.

Mówił o tym parokrotnie Janusz Palikot, wspominając o dążeniu Tuska, aby docierać do społeczeństwa z pominięciem dotychczasowych pośredników. Pierwszy skutek jest taki, że nie ma przecieków z ośrodka premierowskiego. Drugi, że musimy odczytywać sygnały według dawnej metody sowietologów. Czyli patrzeć, kogo wpuszczono na trybunę na Mauzoleum Lenina w czasie defilady pierwszomajowej. A kogo już tam nie ma.

Tu uwaga na temat mediów. W PRL czytelnicy poznawali wszystkie szczegóły puczu w Salwadorze, nic za to nie wiedzieli o tym, co działo się na szczytach władzy ludowej. Dziś czasy zupełnie inne, ale skutek będzie dość podobny. Będziemy znali detale negocjacji lub kłótni między ziobrystami, PJN i PiS, a niewiele będziemy wiedzieć o najostrzejszych nawet konfliktach wewnątrz obozu władzy.

Z sowietologów często się śmiano, bo zdarzało im się budować skomplikowane teorie ze zbyt wątłych przesłanek. Nie mieli jednak innych. Na szczęście w przypadku relacji Tusk – Komorowski system nie jest aż tak szczelny. Niektóre rzeczy wypływają same, inne są celowo wypuszczane do dziennikarzy.

Niemal jednocześnie ukazały się wywiady z Pawłem Śpiewakiem i Romanem Giertychem, gdzie pojawiły się zastanawiające komunikaty. Giertych w tygodniku "Uważam Rze" z satysfakcją opowiadał, że doskonały wynik wyborczy PO pokrzyżował spisek Komorowskiego i Schetyny mający na celu obalenie Tuska jako premiera i szefa partii. Czy Giertych coś wie? Przyjaźni się z Radosławem Sikorskim, który według wielu widzi sam siebie w roli następcy Tuska.

Śpiewak zaś powiedział w "Polsce The Times", że Donald Tusk "przeprosi" się z żyrandolem i to on będzie kandydatem PO w wyborach prezydenckich 2015 roku. Warto pamiętać, że prof. Śpiewak w czasie kampanii wyborczej znów zaczął doradzać premierowi. Zapytałem trzech polityków PO, co myślą o słowach Śpiewaka. Jeden odpowiedział, że Śpiewak nie jest na tyle blisko Tuska, aby znać jego plany. Drugi stwierdził, że Śpiewak ma cechę powszechną wśród naukowców parających się polityką: zawsze podzieli się tym, co ostatnio słyszał. Trzeci rozmówca uznał, że to element "grillowania Bronka", czyli straszenia w bardziej doraźnych celach. Np. aby nie knuł dalej ze Schetyną lub nie straszył odsyłaniem ustaw do Trybunału Konstytucyjnego.

Łagodzenie przekazu

W kilku ostatnich miesiącach panowały dość napięte relacje między głową państwa a szefem rządu. Prezydent wściekł się, gdy podesłano mu kilka ustaw, które wolałby zawetować niż podpisać. Wysłano mu je jednak w kampanii wyborczej z uzasadnioną nadzieją, że tuż przed wyborami nie zrobi krzywdy partii, z której się wywodzi. Podobnie za wielki błąd uznał wysunięcie kandydatury Ewy Kopacz na marszałka Sejmu.

Jego zachowanie od dłuższego czasu irytuje aparat średniego szczebla Platformy. Popierając Schetynę, Komorowski siłą rzeczy naraził się "spółdzielni" i należącym do niej regionalnym baronom. Każdy z nich jest członkiem zarządu partii i ma stosunkowo częsty kontakt z Tuskiem. Już od dwóch z nich w ostatnim czasie usłyszałem, że są "bardzo zawiedzeni Bronkiem". Na pytanie, czy to oznacza, że jest możliwy wariant zmiany kandydata w wyborach prezydenckich, padła odpowiedź, że nie można tego wykluczyć.

Oczywiście prezydent jest świadom zagrożeń. – Już wie, że wypadł z gry – mówił mi niedawno kolejny polityk PO. Tu mowa jest o bieżącej "grze", czyli wpływie na obsadę rządu i wewnętrzne sprawy PO. Z pewnością prezydent domyśla się też najgorszego wariantu.

Bronisław Komorowski, zgodnie ze swoim charakterem, nie poszedł na zwarcie. Wiadomo, że namawiał Schetynę do unikania konfrontacji z Tuskiem. Stąd też łagodne wystąpienie prezydenta w Sejmie. Komentatorzy, często z zawodem, uznali, że to dowód na brak konfliktu z premierem. Nie uwzględniają tu jednej rzeczy. Prezydent zapowiedział swoje wystąpienie na wiele dni przed 9 listopada. To był jeszcze czas, gdy ku irytacji premiera odbywał konsultacje z szefami innych ugrupowań. Później jednak okazało się, że dzięki spektakularnemu zwycięstwu wyborczemu to Tusk ma wszystkie atuty. Prezydentowi nie pozostało nic innego, jak złagodzić przekaz.

Komorowski ma prostą metodę wyjścia z tej sytuacji. Może odpowiednio prędko ogłosić, że planuje ubiegać się o reelekcję. Wystarczy kilka odpowiednio zaaranżowanych wywiadów dla najpopularniejszych mediów. Coś podobnego próbował zrobić w Rosji Dmitrij Miedwiediew, który publicznie mówił, że chce ubiegać się o drugą kadencję. Jakiś czas później musiał jednak ogłosić, że plan jest inny. Prezydentem ma zostać Władimir Putin.

Polska na szczęście jest innym krajem niż autorytarna Rosja. Jednak jest tu kilka analogii. Miedwiediew został prezydentem dzięki Putinowi, podobnie jak Komorowski dzięki Tuskowi. Miedwiediew próbował się wyemancypować. Komorowski też do tego dąży.

Nie do odrzucenia

Politycy PO mówią, że mieliby spory kłopot, gdyby prezydent ogłosił zbyt wcześnie chęć ponownego startu w wyborach. Wtedy musieliby go nakłonić do tego, aby sam ogłosił, że nie jest zainteresowany drugą kadencją. Tylko jak? Wśród pomysłów pojawił się nawet najbardziej gangsterski, ale przetestowany na Lechu Kaczyńskim, polegający na rozpuszczaniu wiadomości na temat rzekomego złego stanu zdrowia głowy państwa.

Jest też pomysł bardziej wyrafinowany, wiążący się ze zmianą konstytucji. Kryzys w Europie i wszechwładza dyrektoriatu Angela Merkel – Nicolas Sarkozy pokazały, że społeczeństwa dają zielone światło na centralizację władzy w jednej ręce. Do niedawna w PO za dobry wzorzec uznawano system kanclerski, który wzmocniłby rolę premiera. Ale to pomysł już trochę przeterminowany, bo wiązał się z walką z poprzednim prezydentem.

Na dodatek nie byłoby łatwe ograniczyć kompetencje prezydenta wybieranego w głosowaniu powszechnym. Więc jeśli nie Merkel ma być wzorem, niech będzie nim Sarkozy. – Prezydent może dostać propozycję nie do odrzucenia – przewiduje ważny polityk PO.

Propozycja będzie brzmiała: zmieńmy konstytucyjne uprawnienia prezydenta od następnej kadencji. Prezydent się zgodzi, a wtedy lider PO ogłosi prawybory "w imię demokracji i wyboru najlepszego kandydata". Bowiem zmiana ustroju będzie dobrym uzasadnieniem, aby ogłosić, że w tym momencie nie obowiązuje zasada, że prezydent ma prawo do reelekcji.

W zgiełku wojny kaczystów z ziobrystami, patrząc jednocześnie na pacyfikację Grzegorza Schetyny, zapominamy o relacjach między premierem i prezydentem. Inauguracyjna sejmowa mowa Bronisława Komorowskiego sprawiła, że wróciło przekonanie o pokoju między dużym a małym pałacem.

– Słowa pana prezydenta zapadły mi głęboko w pamięć – mówił o orędziu głowy państwa Donald Tusk. To był wstęp do dalszych zdań o potrzebie reform, wyzwaniach, zadaniach i innych podobnych rzeczach, o których się mówi w takich sytuacjach. Wypowiedział je z kamienną twarzą, a przynajmniej kilku polityków PO zaczęło mieć w tym momencie wątpliwości, czy Tusk dziękuje Komorowskiemu, czy też zapowiada odwet za zbyt aktywną postawę prezydenta w pierwsze powyborcze dni.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Opinie polityczno - społeczne
Skrzywdzeni w Kościele: Potrzeba transparentności i realnych zmian prawnych
Opinie polityczno - społeczne
Edukacja zdrowotna, to nadzieja na lepszą ochronę dzieci i młodzieży. List otwarty
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Prawdziwy test dla Polski zacznie się dopiero po zakończeniu wojny w Ukrainie
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska