Zbigniew Ziobro miał okazję pokazać, że jest prawdziwym kowbojem nawet wtedy, gdy stracił odznakę szeryfa. Mógł stanąć oko w oko ze swoimi prześladowcami i patrząc im prosto w oczy zmierzyć się ze stawianymi mu zarzutami. Mógł przygotować na ten moment jakiś dramatyczny bon mot w rodzaju: możecie mnie aresztować, ale nie zakrzyczycie prawdy. Mógł to wszystko zrobić, długo wydawało się, że nawet chce. Ale ostatecznie zdecydował, że obrady komisji, której ma być głównym bohaterem, obejrzy przy węgierskim gulaszu, a zarzuty będzie odpierał w cieplarnianych warunkach organizowanej dla zaprzyjaźnionych mediów konferencji prasowej, pod parasolem, jaki roztacza nad swoimi sojusznikami z PiS Viktor Orbán.
Czytaj więcej
Można powiedzieć, że Donald Tusk ma powody do zemsty - mówił na konferencji prasowej zorganizowan...
Czego przestraszył się Zbigniew Ziobro?
No dobrze, ale może Ziobro ma dobre uzasadnienie tej rejterady. Może gdyby przekroczył granicę Polski groziłby mu w najlepszym wypadku ciemny loch, a w najgorszym pluton egzekucyjny? Otóż nie. Ktoś (nie wiadomo kto) powiedział mu, że rządzący mają niecny plan, by go zatrzymać po tym, jak wyląduje w Warszawie. A że wciąż ma immunitet? Że wniosek o aresztowanie, jaki przedstawiła prokuratura, musi jeszcze rozpatrzeć niezawisły sąd? Nieważne: ktoś powiedział, że Ziobro ma być zatrzymany. A Ziobro władzy nie ufa, sądom nie ufa, ufa Orbánowi. Ogólnie nie jest miękiszonem, ale przecież są granice brawury! Posłuchajcie jeszcze raz uważnie: ktoś powiedział, że Ziobro być może zostanie zatrzymany, to przecież prawie sprawa życia i śmierci. Z naciskiem na prawie.
Zbigniew Ziobro pozostając nad pięknym, modrym Dunajem wraz z kompanem od Funduszu Sprawiedliwości, Marcinem Romanowskim, udowodnił co najwyżej, że gdy politycy mówią, że są twardzi – to mówią
Zbigniew Ziobro przekona tylko najtwardszy elektorat
Tak naprawdę bowiem argument, że Ziobro po postawieniu stopy na polskiej ziemi, nie zdążyłby zrobić kroku i już wylądowałby w lochu o chlebie i wodzie, trafi pewnie do najtwardszego elektoratu PiS, ale dla całej reszty jest jednak groteskowy. Można bowiem dowolnie zaklinać rzeczywistość, ale trudno przekonać przeciętnego Polaka, że Polska to już Białoruś, skoro politycy PiS mogą swobodnie kursować między sejmową mównicą, telewizyjnym studiem i konferencją prasową i opowiadać, że premier Donald Tusk jest – w zależności od potrzeb – niemieckim agentem, patronem mafii VAT-owskich, tudzież organizatorem smoleńskiego zamachu. A mimo to nikt nie znika w tajemniczych okolicznościach, nie odnajduje się w jakiejś odległej kolonii karnej, a jeśli nawet dwaj politycy PiS po prawomocnym wyroku sądu trafili do więzienia, to wyszli z niego po dwóch tygodniach, bo mieli (i nadal mają) prezydenta ze swojego obozu politycznego. To naprawdę nie są warunki, w których można wiarygodnie przekonywać, że życie opozycjonistów w Polsce jest na tyle zagrożone, iż muszą szukać azylu na Węgrzech.