Reklama
Rozwiń
Reklama

Co zadecyduje o losach świata w 2026 roku

W jakiej kondycji będzie amerykańska demokracja? Gospodarka rosyjska upadnie? Ukraińcy przegrają wojnę? Unia pójdzie w kierunku federacji? Pod koniec 2026 r. możemy mieć do czynienia z zupełnie nową rzeczywistością.

Publikacja: 22.12.2025 20:48

Donald Trump właściwie każdego dnia nadaje ton międzynarodowemu życiu politycznemu i gospodarczemu

Donald Trump właściwie każdego dnia nadaje ton międzynarodowemu życiu politycznemu i gospodarczemu

Foto: REUTERS/Jonathan Ernst

Od kiedy 20 stycznia objął po raz drugi stery najpotężniejszego kraju na Ziemi, Donald Trump właściwie każdego dnia nadaje ton międzynarodowemu życiu politycznemu i gospodarczemu. Ale czy ta niezwykła, granicząca czasem z szaleństwem aktywność przekłada się na jakąś trwałą zmianę?

4 lipca Ameryka będzie obchodziła 250. rocznicę swojej niepodległości. Ale inaczej niż w przeszłości, tym razem uroczystości będą organizowały dwa komitety, nie jeden. Pierwszy, nad którym patronat objął Barack Obama i George W. Bush, ma być wyrazem ponadpartyjnej zgody w fundamentalnych dla Ameryki kwestiach. Drugi, który powołał Trump, jest wyrazem przyspieszającej rewolucji w Stanach Zjednoczonych. Prezydent już polecił zmienić niektóre ekspozycje muzeów w Waszyngtonie, podobnie jak najważniejszych miejsc historycznych w całym kraju. Ale nie chce on tylko napisać na nowo historii kraju. Ma także ambicję skierować Stany na nowe tory w przyszłości.

Podważanie demokracji w USA

Brzmi to nieprawdopodobnie, ale w stolicy USA coraz częściej pojawia się pytanie, czy kraj pozostanie demokracją, a przynajmniej czy demokracja ta zachowa obecny kształt. Nadchodzący rok bardzo pomoże odpowiedzieć na to pytanie. Dowiemy się w szczególności, czy Sąd Najwyższy zatwierdzi przejmowanie przez prezydenta kompetencji, które zgodnie z konstytucją należą do Kongresu. Na pierwszy plan wysuwa się polityka handlowa i wprowadzenie przez Biały Dom zaporowych ceł na import towarów niemal ze wszystkich krajów świata. Ale też choćby polityka imigracyjna, gdzie Trump samodzielnie podjął decyzję o ściganiu na ulicach amerykańskich miast i deportowaniu nielegalnych migrantów. Teraz to od decyzji sędziów, z których większość podziela konserwatywne poglądy prezydenta, zależy, czy Stany zachowają trójpodział władzy, czy też to amerykański przywódca będzie w coraz większym stopniu dominował nad systemem politycznym kraju.

Zagrożone są jednak nie tylko kompetencje władzy ustawodawczej, ale i sądowniczej. Jest bowiem całkiem realne, że i tu Trump zdecyduje się na przekroczenie czerwonej linii i niewykonanie wyroków sędziów. Na razie ściga swoich oponentów jak byłego szefa FBI Jamesa Comeya. I w tym przypadku okaże się, na ile sądy ulegną presji prezydenta i skażą jego wrogów, a na ile zachowają niezależność.

Ale nie tylko na polu prawnym rozstrzygnie się przyszłość Ameryki. W połowie grudnia agregator sondaży tygodnika „The Economist” wskazywał, że 57 proc. Amerykanów miało złą opinię o prezydencie, a tylko 41 proc. pozytywnie odnosiło się to jego dorobku. To niepomiernie gorszy wynik niż ten, który notował na tym etapie prezydentury Joe Biden. W momencie objęcia władzy Donald Trump zapowiadał swoim rodakom „złoty wiek”. Rok później okazuje się, że zarówno inflacja (3 proc.), jak i wzrost gospodarczy (2 proc.) są gorsze niż w Polsce. Sygnałem ostrzegawczym dla ruchu MAGA był wybór tej jesieni na nowego burmistrza Nowego Jorku Zohrana Mamdaniego. 34-letni, niedawno nikomu nieznany „demokratyczny socjalista” zapowiada radykalne kroki w mieście Donalda Trumpa, jak darmowy transport publiczny czy zamrożenie czynszów. Decydujący test dla przyszłości trumpizmu rozegra się jednak w listopadzie przyszłego roku. Wtedy demokraci mogą odzyskać większość zarówno w Izbie Reprezentantów, jak i w Senacie. A prezydent, chyba że ostatecznie zlekceważy reguły demokracji, będzie miał związane ręce.

Reklama
Reklama

Los Ukrainy

Nie mniejszą rewolucję Trump forsuje w polityce zagranicznej Ameryki. Wstrzymał wszelką bezpośrednią pomoc finansową dla Ukrainy, zgadzając się jedynie na wykorzystanie przez Kijów danych amerykańskiego wywiadu oraz na zakup amerykańskiej broni przez Europejczyków na potrzeby Ukraińców. Nowa amerykańska Narodowa Strategia Bezpieczeństwa wskazuje zjednoczoną Europę jako głównego przeciwnika, podczas gdy nie zdobywa się na żadną krytykę krwawego reżimu w Moskwie. Na miejsce globalnego systemu, którego liberalnych reguł pilnowała do tej pory Ameryka, powraca koncert mocarstw, z których każdy ma mieć swoją strefę wpływów. W najbliższych tygodniach, może miesiącach zobaczymy, na ile te założenia Biały Dom przełoży na praktykę. A w szczególności czy wymusi kapitulację Ukrainy.

Opuszczeni przez Amerykę Ukraińcy zdołali jednak w znacznym stopniu zapobiec załamaniu frontu. Mimo kolosalnych strat, szacowanych na 250 tys. zabitych i 1,5 mln rannych, Rosja od końca 2022 r. przejęła ledwie 1 proc. terytorium Ukrainy. Przestawiona na tory wojenne (40 proc. budżetu idzie na operację ukraińską) rosyjska gospodarka balansuje na skraju recesji, a rezerwy finansowe, w szczególności z powodu załamania światowych cen ropy oraz zachodnich sankcji, szybko się wyczerpują. Nie da się więc wykluczyć, że w 2026 r. powtórzy się to, co Moskwa przeżyła już po wojnie krymskiej (1853–1856), japońskiej (1905), klęsce w pierwszej wojnie światowej (1917) czy porażce w Afganistanie (1989): załamania czy wręcz upadku rosyjskiego reżimu.

Jeśli tak miałoby się stać, to – poza ewidentną zasługą Ukraińców – udział w tym miałyby kraje europejskie. Zaczęły one poważnie traktować wydatki na zbrojenia. Największy z nich, Niemcy, podwoił nakłady na wojsko w ciągu minionych trzech lat. Kanclerz Friedrich Merz zniósł ograniczenia budżetowe na ten cel i chce przekształcić Bundeswehrę w najpotężniejszą armię konwencjonalną Europy. To egzystencjalne zagrożenie dla Putina. Europejscy alianci NATO mają w końcu dziesięciokrotnie większą gospodarkę od rosyjskiej i na dłuższą metę wygrają wyścig zbrojeniowy.

Kreml zdaje sobie sprawę, że czas, w którym dzięki uśpieniu Europejczyków zdołał zbudować przewagę wojskową, szybko się więc kończy. Czy zdecyduje się w przyszłości na uderzenie w NATO? Czy postawi na ucieczkę do przodu w sytuacji, gdy Rosja nie jest w stanie doprowadzić do przełomu na ukraińskim froncie? Cztery lata od rozpoczęcia ofensywy na pełną skalę rosyjskie społeczeństwo jest coraz bardziej zmęczone wojną. Niektóre ośrodki analityczne, jak londyński Międzynarodowy Instytut Studiów Strategicznych (IISS), przewidują, że jeśli nie w 2026, to już w 2027 r. Moskwa będzie gotowa do rzucenia sojuszowi atlantyckiemu otwartego wyzwania. Warunkiem miałoby być przynajmniej czasowe wstrzymanie walk z Ukrainą, bo Rosja jest zbyt słaba, aby prowadzić jednocześnie działania na dwóch frontach.

Jak mogłaby wyglądać taka operacja? Najbardziej prawdopodobne jest działanie zaczepne przeciwko któremuś z krajów bałtyckich. Mniej realne – uderzenie na odcinku fińskim. Rosji nie chodziłoby jednak o zmiany terytorialne (nawet jeśli w optyce Putina Litwa, Łotwa i Estonia należą do „rosyjskiego świata”). Kreml raczej chciałby przetestować NATO. Liczyłby, że w chwili próby Ameryka i europejscy alianci nie przyjdą z pomocą zaatakowanemu sojusznikowi. Gdyby tak się faktycznie stało, cała wiarygodność NATO ległaby w gruzach. A więc i porządek ustanowiony przez Waszyngton w Europie po zakończeniu zimnej wojny. Wówczas Putin, idąc za ciosem, mógłby próbować ostatecznie przejąć kontrolę nad Ukrainą bez obaw o reakcję Zachodu.

Chiny uzależniają

W tej rozgrywce władca Kremla nie może jednak zapomnieć o innym, kluczowym graczu: Chinach. Jeśli ktoś zyskał na prowadzonej od blisko czterech lat wojnie w Ukrainie, to jest nim Pekin. Moskwa wpadła w coraz większą zależność gospodarczą, technologiczną i w końcu polityczną od Państwa Środka. Bez wsparcia Xi Jinpinga rosyjski system finansowy zapewne by runął. Jednak import przez Chiny gazu i ropy z Rosji spowodował, że amerykańskie i europejskie sankcje okazały się o wiele mniej skuteczne, niż się spodziewano. Nie jest jasne, czy w lutym 2022 r. Putin uprzedził chińskiego przywódcę, że zamierza przeprowadzić inwazję na Ukrainę. Dziś jednak z pewnością by to zrobił, a być może nawet szukał chińskiego przyzwolenia. W pierwszych miesiącach wojny rosyjski dyktator mnożył pogróżki o użyciu taktycznej broni jądrowej. Liczył, że przerażony Zachód wstrzyma wsparcie dla Kijowa. Gdy jednak Xi Jinping wyraził dezaprobatę dla takiego działania, Moskwa przestała straszyć jądrowym arsenałem.

Reklama
Reklama

Sporo wskazuje na to, że nadchodzący rok rzuci więcej światła na intencje chińskiego przywódcy. W trakcie wizyty w grudniu w Pekinie Emmanuel Macron nie zdołał przekonać Chin do wymuszenia na Rosji zakończenia wojny. Wydaje się, że Xi podziela opinię Putina, iż rozpad Związku Radzieckiego był tragedią, i zamierza wspierać odbudowę autorytarnej potęgi Rosji. Inaczej jednak niż w czasach Mao to Pekin będzie teraz dominującym partnerem w rosyjsko-chińskim tandemie. Już teraz chiński budżet obronny jest dwukrotnie większy od rosyjskiego, a chińska armia jest najszybciej rozwijającą się siłą zbrojną świata. Choć dzieli ją wciąż duży dystans do Ameryki i Rosji pod względem potencjału jądrowego, Chiny szybko go zasypują.

Chińskie siły zbrojne są najszybciej rozwijającą się armią świata

Chińskie siły zbrojne są najszybciej rozwijającą się armią świata

Foto: REUTERS/Maxim Shemetov

Jaki cel ma w tym wszystkim Xi Jinping? Czy ujawni go w nadchodzącym roku? Na myśl przychodzi przede wszystkim Tajwan. Nowa premier Japonii Sanae Takaichi zapowiedziała, że w razie ataku na wyspę Tokio przyjdzie jej z pomocą. Jest jasne, że podobnie jak z NATO, tak i cały system sojuszy zbudowanych przez Amerykę w Azji Południowo-Wschodniej przestanie być wiarygodny, jeśli choćby jeden z aliantów pozostał bez pomocy.

Ale Chiny prowadzą też wielką rozgrywkę z Ameryką na polu handlowym. W mijającym roku okazały się jedynym krajem, który postawił się w tym obszarze Trumpowi, zmuszając go do zawieszenia karnych ceł. W szczególności Pekin wykorzystał przewagę w produkcji metali ziem rzadkich, kluczowego komponentu w elektronice czy informatyce. Ta chińsko-amerykańska rywalizacja rozlała się jednak także na sztuczną inteligencję (AI). Nadchodzący rok może się tu okazać rozstrzygający. Innym obszarem, gdzie Chińczycy zyskali ogromną przewagę nad Zachodem, są przyjazne dla środowiska technologie, w szczególności w przemyśle motoryzacyjnym, ale także w produkcji odtwarzalnych źródeł energii. Ponieważ coraz trudniej ignorować efekty zmian klimatycznych, ta chińska przewaga może okazać się decydująca.

Europejskie przebudzenie

Czy w tej rozgrywce Europa weźmie udział? A może jak Afryka w XIX wieku stanie się łupem innych potęg? Rok 2026, być może jak żaden inny od powołania wspólnot europejskich, będzie pchał UE na ścieżkę coraz głębszej integracji politycznej i wojskowej. Niektórzy mówią nawet o federalizmie. Ostatnie tygodnie 2025 r. zdominowała debata nad tym, jak przejąć około 200 mld dol. rosyjskich rezerw walutowych zdeponowanych w brukselskiej instytucji zajmującej się transakcjami kapitałowymi Euroclear. Decydujące okazało się tu przełamanie weta Belgii, ale także oporu Węgier. Komisja Europejska zaczęła więc rozważać odwołanie się do przepisów pomyślanych na wypadek katastrof naturalnych (art. 122 traktatu o UE) i pozwalających podejmować decyzje w sprawach polityki zagranicznej kwalifikowaną większością głosów, a nie jednomyślnie. Byłby to bardzo ważny krok ku ograniczeniu roli państw narodowych w europejskim systemie władzy. Opuszczona przez Amerykę i stojąca w obliczu egzystencjalnego zagrożenia ze strony Rosji zjednoczona Europa będzie zapewne musiała w nadchodzącym roku znacznie częściej iść tą drogą.

Ale można też spodziewać się wydarzeń, które pchną Europę w zupełnie innym kierunku. W wielu krajach nacjonalistyczny populizm jest na fali. We Francji całkiem realna jest możliwość przedterminowych wyborów, bo liberalny rząd Sébastiena Lecornu nie ma większości w parlamencie i musi polegać na chwiejnym wsparciu Partii Socjalistycznej. Sondaże są zaś zgodne, że elekcja dałaby zwycięstwo Zjednoczeniu Narodowemu, ugrupowaniu skrajnej prawicy, które zapewne mogłoby zbudować gabinet w koalicji z umiarkowaną partią gaullistowską Republikanie. Nie trudno sobie wyobrazić, że taki mógłby być wstęp do przejęcia Pałacu Elizejskiego przez Marine Le Pen lub formalnego lidera Jordana Bardellę rok później. Drugi co do znaczenia kraj Unii obrałby wtedy kurs antyeuropejski i przynajmniej w pewnym stopniu prorosyjski.

Reklama
Reklama

W podobnym kierunku mogą także prowadzić wydarzenia w Hiszpanii. Tu również mniejszościowy lewicowy rząd Pedro Sancheza jest coraz bardziej pogrążony przez afery korupcyjne. Prowadzi on niebezpieczną grę z liderem katalońskich nacjonalistów Carlesem Puigdemontem, który z powodu prób nielegalnego oderwania od królestwa Katalonii został przez Sąd Najwyższy uznany za zdrajcę. Tyle że bez głosów Katalończyków gabinet Sancheza upada. A jeśli wierzyć sondażom, jego miejsce zajmie po wyborach koalicja konserwatywnej Partii Ludowej (PP) i postfrankistowskiego Vox. Niemal równo 50 lat po śmierci Caudillo Madryt może więc być w 2026 r. świadkiem powrotu do władzy skrajnej prawicy.

Tak daleko sprawy nie zaszły jeszcze w Niemczech. Jednak naszego zachodniego sąsiada czekają znaczące wybory lokalne. Szczególnie śledzone będą te w Saksonii-Anhalt, gdzie Alternatywa dla Niemiec (AfD) zbiera 40 proc. poparcia w sondażach. To powoduje, że jeden z liderów partii, Ulrich Siegmund, marzy o zostaniu pierwszym od drugiej wojny światowej premierem landu wywodzącym się ze skrajnej prawicy. Nie tylko przeszłość Niemiec powoduje, że taka perspektywa wywołuje szczególne obawy u sąsiadów Republiki Federalnej. AfD jest też wyraźnie bardziej radykalnym ugrupowaniem niż francuskie Zjednoczenie Narodowe. Do tego stopnia, że Marine Le Pen nie zgodziła się wejść do tego samej grupy w Parlamencie Europejskim co niemieccy ekstremiści. Często powtarzane pytanie brzmi: czy rok 2026 może okazać się wstępem do udziału w nadchodzących latach AfD w rządzie federalnym. To byłaby trudna do zmierzenia tragedia dla całej Europy.

Mimo wszystko nadchodzący rok może też przynieść światełko nadziei dla europejskiej Wspólnoty. Jeśli faktycznie zabłyśnie, to w Budapeszcie. Tu wczesną wiosną będziemy świadkami wyborów parlamentarnych. Po raz pierwszy od 2010 r. pozycja Fideszu Viktora Orbana jest zagrożona przez opozycyjne ugrupowanie Tisza Petera Magyara. Już od wielu miesięcy wygrywa ono w sondażach. Czy jednak do cna skorumpowany reżim odda w razie porażki władzę? Czy Orban zaryzykuje więzieniem, byle przestrzegać reguły demokracji? I czy nawet jeśli formalnie złoży urząd premiera, nie utrzyma realnej władzy dzięki sprawowaniu przez Fidesz kontroli nad instytucjami państwa? Nadchodzący rok udzieli odpowiedzi na te pytanie. 10-mln Węgry są niewielkim krajem, jednak Orban był wzorem dla wielu populistycznych liderów świata – od Jarosława Kaczyńskiego po Donalda Trumpa. Upadek węgierskiego przywódcy miałby więc bardzo poważne konsekwencje dla światowej polityki.

Biznes
Europa, czyli spokojna przystań
Biznes
Coraz trudniejsza droga do bezemisyjności
Biznes
Chcemy być przy wszystkich dużych inwestycjach w infrastrukturę
Biznes
AI będzie wielkim rozczarowaniem?
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama