Póki jestem szefem, to ja ostatecznie definiuję, co szkodzi Platformie – powiedział Donald Tusk w ostatnim wywiadzie dla tygodnika "Polityka". To zdanie nie powinno nikogo zaskakiwać, kto ma jakiekolwiek pojęcie o wewnętrznych stosunkach w partiach politycznych. Ciekawe jest co innego w ostatniej tak obszernej wypowiedzi premiera: Donald Tusk i Jarosław Kaczyński niemal identycznie definiują warunki sukcesu ich własnych partii.
Ich pogląd można najkrócej określić rosyjskim powiedzeniem "ruki po szwam". Obaj liderzy wprawdzie dużo mówią o tym, jak bardzo są rozdyskutowane ich partie (zawsze przedstawiają to jako pozytywny kontrast w stosunku do konkurencji). Jednak te deklaracje to tylko niezbędna ornamentyka, by nie gorszyć maluczkich.
Najważniejsze jednak pozostaje to, że "to ja ostatecznie definiuję". Wszystko, nie tylko to, co szkodzi danej partii. Skądinąd niebędącej prywatną własnością przewodniczącego czy prezesa, ale zarejestrowaną w sądzie powszechnym organizacją społeczną. Taką, która jest w części finansowana z pieniędzy budżetowych. A po części ze składek obywateli.
Polaryzacja trwa
Dwa dni wcześniej przed wywiadem Tuska dla "Polityki" ukazał się wywiad z Jarosławem Kaczyńskim dla tygodnika "Uważam Rze". Porównanie wypowiedzi obu partyjnych szefów jest uderzające. Gdy chodzi o ocenę własnej strategii to Tusk mówi Kaczyńskim, Kaczyński – Tuskiem.
Nie ma się co nawet dziwić temu, że obaj ciągle stawiają na polaryzację. Tusk nadal wierzy, że straszenie PiS jest kluczem do zwycięstwa PO. Kaczyński jest przekonany, że Platformę trzeba zdemaskować, aby zapewnić sukces własnej partii. W ich perspektywie pozostałe siły polityczne są sprowadzone do roli potencjalnych przystawek. Inne czynniki – media, tzw. elity – zostały zredukowane w oczekiwaniach obu panów do roli wyłącznie pomocników. Własnych lub służących przeciwnikowi.