Od kilku dni trwa burza wokół minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz po jej słowach o konieczności podniesienia w przyszłości wieku emerytalnego. Można by sądzić, że to efekt sezonu ogórkowego, a sprawa nie jest godna takiego echa. Ale nic bardziej mylnego. Pełczyńska-Nałęcz dotknęła bowiem tematu tabu; sprawy, o którą potknął się przed laty rząd Donalda Tuska i dzięki której złapał wiatr w żagle Jarosław Kaczyński.
Czytaj więcej
Choć każdy rząd po 2015 r. jak ognia boi się tematu podwyższania wieku emerytalnego, odwrotu od dłuższej pracy nie ma. Bez niej emerytury będą głodowe, a firmom zabraknie pracowników.
Dlaczego trudno podnieść wiek emerytalny? PiS straszy tym przy każdych wyborach
To właśnie wtedy, w 2012 roku, po niezbędnej dla zdrowia polskiej gospodarki reformie i jej fatalnemu komunikowaniu, PiS uczynił ze sprawy wieku emerytalnego jeden z ważnych punktów swojego programu wyborczego. Co więcej, po przejęciu władzy właśnie na dotrzymaniu m.in. tej obietnicy skonstruował mit o politycznej sprawczości i występowaniu w interesie prostych ludzi; późniejsze transfery socjalne były tylko efektowną „kropką nad i”.
Sprawa zresztą nie umarła; tym, że Tusk powróci do tej „nieludzkiej” reformy, straszono Polaków przy okazji każdych kolejnych wyborów. Paradoks polega na tym, że w tej narracji nie chodziło o emerytalną przyszłość Polaków czy kondycję rynku pracy, tylko o przejęcie władzy. To zresztą cecha rozpoznawcza wszystkich populistów – żerują na ludzkich fobiach i rzadko kiedy wiążą polityczne deklaracje z odpowiedzialnością.
Czytaj więcej
Wiek emerytalny jest jak bumerang: wraca do tego, kto nieopatrznie o nim wspomni, kosząc po drodze wszystko, co napotka. W Polsce to chyba najbardziej upolityczniona kategoria ekonomiczna.