Największe firmy technologiczne, od e-commerce przez IT po media społecznościowe, redukują zatrudnienie. To lodowaty prysznic dla pracowników, którzy uwierzyli w pracę marzeń, a teraz o jej utracie dowiadują się często mailem.
Jeszcze niedawno praca w takich firmach uchodziła za błogosławieństwo. Przyciągały pieniądze, rozwijały się szybko, tworzyły nową jakość, promowały inną etykę pracy. Biura firm od big techów po start-upy pełne były kawiarenek, wygodnych puf do relaksu, stołów do ping-ponga, a nawet zjeżdżalni. Prezes w klapkach siedzi przy biurku obok, klepie po plecach i mówi po imieniu. Miało być cool czy jak w przypadku Google’a – „Googley”, ambitnie, pracowicie, zespołowo i z szacunkiem. Owszem, dochodziły czasem sygnały o złym traktowaniu pracowników czy niskich płacach, ale dotyczyły „tych z magazynów”. Ci przed komputerami nie narzekali.
Czytaj więcej
Przy wysokiej inflacji rynek online urośnie w tym roku o mniej niż 10 proc. W efekcie branżę czekają zwolnienia.
I nagle coś się skończyło, zaczął się liczyć tylko Excel. Pojawiły się inne widoki – pracowników przepracowanych i śpiących na materacach lub wynoszących z biur pudła z rzeczami osobistymi. I ten strach, kto będzie następny.
Amazon po kilku seriach redukcji zatrudnienia pozbył się już prawie 30 tys. osób i właśnie zapowiedział cięcia w systemie wynagrodzeń. Facebook najpierw w listopadzie zwolnił 11 tys. osób, czyli 13 proc. załogi, a jego prezes Mark Zuckerberg niedawno zapowiedział (ledwo zdążył przed pójściem na urlop tacierzyński) kolejne cięcie o 10 tys. osób i rezygnację z planów zatrudnienia 5 tys. Z kolei Google zwolnił 12 tys. osób, czyli 6 proc. załogi. Z gigantów w zasadzie tylko Apple od takich redukcji się wybronił.