Bo KO jest zakładnikiem swojego radykalnego elektoratu, który oczekuje rozliczeń. Trzeba więc pokazać, że się próbuje. Nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie, to elektorat doceni, że walczyli. Nie doceni natomiast zabiegania o kompromis. O ten próbował na początku zabiegać Adam Bodnar i skończył, jak skończył. Został rzucony na pożarcie i teraz zastąpił go człowiek, na tle którego Bodnar wydaje się całkiem rozsądnym, koncyliacyjnym ministrem.
Dziś widać, że najlepszą opcją było zabiegać o kompromis z prezydentem Andrzejem Dudą, który mógłby mieć refleksję, że warto ukoronować swoją drugą kadencję rozwiązaniem węzła gordyjskiego w wymiarze sprawiedliwości. Ale KO nie szukała takiego kompromisu, bo wierzyła, że wygra jej kandydat i żadne ustępstwa nie będą potrzebne.
Z drugiej strony prezydent Duda był zakładnikiem swoich wcześniejszych decyzji, bo on przecież wszystkich tych wątpliwych sędziów powołał. Nie mógł więc przyjąć żadnego rozwiązania, które by dyskryminowało którąkolwiek ich część, bo to by oznaczało, że popełnił delikt konstytucyjny.
Tego obciążenia nie miał Karol Nawrocki, z czym można było wiązać pewne nadzieje, ale szybko wszedł w buty poprzednika i wziął obronę tzw. neosędziów na sztandary.
Pytanie, na ile Nawrocki chce grać w grę niezależną od PiS i Kaczyńskiego. Bo w interesie tej partii i jej prezesa leży to, by KO na tych próbach radykalnych rozliczeń się przewróciła i przegrała wybory. Nikt nie ma więc na razie interesu w tym, żeby zabezpieczyć swoją pozycję, bo nikt nie ma jej wystarczająco dobrej i nikt jeszcze nie jest wyczerpany.
Chyba że wyczerpane jest społeczeństwo, a przynajmniej ta jego część, która ma sprawy w sądach. Czy widzi pan jakiekolwiek rozwiązanie, które pozwoli wszystkim wyjść z twarzą? Może takim rozwiązaniem byłaby ustawa o jednolitym statusie sędziego?
Każda koncepcja jest dobra, jeżeli będzie wola kompromisu. Uważam, że stratą czasu jest teraz dyskutowanie o poszczególnych formułach, choć tych dobrych jest sporo. Ale podstawą kompromisu musi być jednoznaczne rozstrzygnięcie, co jest konstytucyjne, a co nie. A to jest niemożliwe bez przywrócenia niezależnego Trybunału Konstytucyjnego, który znów mógłby pełnić rolę stabilizowania systemu. To przez trybunalskie weryfikacyjne sito należałoby przepuścić rozwiązania ustawowe, które po nadaniu im glejtu zgodności z konstytucją, powinny być akceptowane przez prezydenta.
To będzie bardzo trudne. Pytanie, czy w ogóle uda się przywrócić taką pozycję Trybunału po tym, jak został ubezwłasnowolniony.
Jeżeli po wyborach w 2027 r. dojdzie do powstania koalicji PiS i Konfederacji, to będzie ona mogła uchwalić ustawę likwidującą obecny TK i wybrać nowy. A prezydent Nawrocki taką ustawę podpisze. A nowy TK niezwłocznie orzeknie, że wszystko to było zgodne z Konstytucją. I kto wie – może chwilę później okaże się, że wybieranie sędziów-członków KRS przez Sejm też jest konstytucyjne? Co zresztą samo w sobie nie byłoby złym rozwiązaniem; cały czas powtarzam, że zasadniczy problem z tym, co zrobił Zbigniew Ziobro, nie polega na tym, że to było rozwiązanie niekonstytucyjne, tylko że on to zrobił nieuczciwie.
Co ma pan na myśli?
Jeśli już wprowadzamy wybór większością parlamentarną, to niech to chociaż będzie większość ponadpartyjna. Niech to nie będzie tak, że jedna partia tych ludzi wybiera. A oni ostentacyjnie zrobili to w taki sposób, że wybrali wyłącznie „swoich” sędziów do KRS, którzy następnie wskazali „ich” sędziów do Izby Dyscyplinarnej czy Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, która miała być narzędziem narzucania sądownictwu kolejnych zmian. W ten sposób sprowadzono KRS i SN do roli służebnej wobec jednego, tak naprawdę, polityka. Tego problemu bez ustawy rozwiązać się nie da. I to ustawy, której zgodność z Konstytucją zostanie wiążąco potwierdzona przez TK.
Natomiast to, w jaki sposób będziemy sanować błędy dokonane funkcjonowaniem tzw. neo-KRS jest kwestią wtórną. Skoro minister Żurek nie widzi problemu w tym, żeby podzielić sędziów na trzy kategorie, jednych wyrzucić, a innych zostawić, równie dobrze można zostawić wszystkich i stwierdzić, że mimo wadliwości procedury powołania oni jednak tymi sędziami są. Za to w trybie indywidualnym należałoby weryfikować, czy oni nie sprzeniewierzyli się niezależności sędziowskiej.
Wśród tych kilku tysięcy sędziów powołanych przez neo-KRS, większość – jestem o tym przekonany – była powołana nie z powodów politycznych. Po prostu te wakaty trzeba było obsadzić. Natomiast byli tacy, którzy niewątpliwie byli jawnymi, czasami nawet ostentacyjnymi stronnikami władzy i byli dyspozycyjni wobec niej. To się dawało łatwo zauważyć i tych ludzi można by w indywidualnych postępowaniach dyscyplinarnych zidentyfikować. A następnie – w moim przekonaniu – należałoby ich po prostu usunąć z zawodu.
Jacek K. Sokołowski – doktor nauk prawnych i radca prawny, adiunkt w Instytucie Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ.