Reklama

Jacek K. Sokołowski: Od ludzi nie należy oczekiwać heroizmu

W wymiarze sprawiedliwości odbywa się golenie głów. Poniża się tych sędziów, którzy się nie zbuntowali przeciwko reformom ministra Ziobry – mówi ekspert Klubu Jagiellońskiego ds. wymiaru sprawiedliwości Jacek K. Sokołowski.

Publikacja: 20.10.2025 04:42

Jacek K. Sokołowski

Jacek K. Sokołowski

Foto: materiały prasowe

Jesteśmy dwa lata po wyborach. Nie mogę nie zapytać o oceny. Gdyby Adam Bodnar i Waldemar Żurek przyszli z pracą zatytułowaną „Zakończenie chaosu w wymiarze sprawiedliwości i poprawa jego efektywności”, w której opisaliby podejmowane przez siebie działania, to jaką cenzurkę by im pan wystawił?

Powiedziałbym, że tytuł pracy nijak się ma do tego, co robili naprawdę. Nie zajmowali się przecież ani zmniejszeniem chaosu, ani poprawą efektywności sądownictwa. Nie to było ich celem, a już na pewno nie było to celem pana ministra Żurka. Inna sprawa, że w realizowaniu tego, co rzeczywiście było ich celem, również nie osiągnęli znaczących sukcesów.

A co było ich rzeczywistym celem?

Myślę, że aby zrozumieć to, co się dzieje od jesieni 2023 r. w wymiarze sprawiedliwości, warto sięgnąć do takiej typologii, która dzieli ludzi na dwie grupy. Na tych, którzy chcą mieć rację i na tych, którzy chcą mieć relacje.

Prawnicy jako pewna grupa społeczna, swoista kasta, z istoty swojego zawodu poruszają się po świecie racji. Albo reprezentują czyjeś racje i starają się je udowodnić, albo rozsądzają, kto ma rację. W związku z tym zupełnie nie nadają się do rozstrzygania kwestii politycznych. Bo w polityce nie chodzi o to, kto ma rację. Chodzi przede wszystkim o władzę, która też jest pewną relacją.

Reklama
Reklama

Obecnie grupa ludzi, którzy wywierają wpływ najpierw na ministra Bodnara, a teraz Żurka, dąży do pokazania wszystkim, że ma rację i miała ją od początku. A przy okazji zmierza do ukarania środowiska sędziowskiego. Nie zbuntowało się, gdy liderzy radykalnego sprzeciwu wobec tzw. reform ministra Ziobry chcieli je uniemożliwić poprzez bojkot.

Czytaj więcej

Piotr Mgłosiek: Minister sprawiedliwości powiększa bezprawie w sądach

Do totalnego bojkotu nie doszło.

Nie, ponieważ środowisko sędziowskie w dużej mierze uznało, że będzie uczestniczyło w tych instytucjach, które wykreował Ziobro. O to liderzy Iustitii oraz Themis mają potworną pretensję do środowiska i zamierzają mu pokazać, że to mu się bardzo nie opłaci. Ci, którzy się wówczas nie sprzeciwili, zostaną w różnoraki sposób ukarani: niektórzy utratą stanowiska czy w pewnych wypadkach wręcz utratą zawodu (jak w przypadku tych, którzy zostali sędziami przechodząc z innych zawodów prawniczych), a wszyscy– pokazowym poniżeniem.

I tu jest trzecia ważna kwestia. Język. Ten, jak wiemy, kreuje rzeczywistość. Żyjemy oczywiście w czasach polaryzacji i – oględnie mówiąc – retorycznej przesady, ale język radykalnych przeciwników Ziobry był od samego początku językiem skrajnych emocji, a nie opisu rzeczywistości. W czasach rządów PiS mówiono bez przerwy o dyktaturze, rządach autorytarnych etc. Przez to ci ludzie od pewnego momentu rzeczywiście uwierzyli, że są niczym opozycjoniści w PRL-u.

Tylko że rządy Jarosława Kaczyńskiego nie były PRL-em, nie były dyktaturą, nie były nawet autorytarne, a demokracja nie była zagrożona. Najlepszym tego dowodem jest to, że Jarosław Kaczyński poddał władzę w wyniku przegranych wyborów parlamentarnych.

Reklama
Reklama

Ludzki pan, chciałoby się powiedzieć.

Czytaj więcej

Barbara Piwnik: Nominacja dla sędziego Żurka zaostrzy podziały w środowisku

Oczywiście nie znaczy to, że te rządy PiS-u były sielanką. Można im bardzo wiele zarzucić, w tym naruszanie zasad praworządności. Tym niemniej to było bardzo dalekie od dyktatury. Ale ten język rozbuchanych emocji i niesłychanie przesadnych opisów sytuacji popchnął tych ludzi do uznania, iż są czymś w rodzaju opozycjonistów z 1982 r.. Reszta zaś była w gruncie rzeczy kolaborantami, więc należy im teraz ogolić głowy. I to golenie głów właśnie się odbywa, również przy użyciu języka. Stworzenie pojęcia „neosędziów” czy wypowiedzi o zainfekowaniu przez nich systemu wpisują się w dyskurs poniżania tych wszystkich, którzy się nie zbuntowali wtedy, kiedy zdaniem radykałów, zbuntować się należało.

A może mniej chodzi o to, kto miał rację, a raczej o wewnętrzną solidarność środowiska, w sytuacji gdy władza ustawodawcza oraz wykonawcza wyrywała coraz więcej kompetencji władzy sądowniczej. Bo z tym de facto mieliśmy do czynienia po 2015 r. – począwszy od przejęcia TK, a następnie KRS i SN czy zwiększenia wpływu ministra sprawiedliwości na sądy powszechne. Na ile więc jest to rozprawa z własnym środowiskiem, a na ile próba przywrócenia równowagi władz?

Uważam, że to jest próba odzyskania kontroli elit sędziowskich, tzw. sędziów pałacowych, nad ludem, czyli demosem sędziowskim. W tym miejscu muszę podkreślić, że przy mojej negatywnej ocenie działań, które określa się mianem przywracania praworządności, ani na moment nie zapominam, że źródłem zła jest Zbigniew Ziobro i jego pomysły. Cała jego reforma przecież też nie miała na celu usprawnienia sądownictwa, lecz stworzenie mechanizmów wpływania na nie przez polityków. To było sprzeczne z zasadami państwa prawa i demokracji. Tym niemniej, gdy poprzednia władza realizowała te deformy, demos sędziowski nie przyjął tej niepodległościowo-opozycyjnej retoryki przeciwstawiania się dyktaturze, lecz uznał, że nie są to kwestie, które zwykły sędzia jest władny rozstrzygać. Uznali – może trochę oportunistycznie – że to jest spór polityczny na szczytach władzy. Państwo jako całość działa, jest KRS wybrany przez Sejm, no ale innego nie ma i jakoś trzeba funkcjonować. Moim zdaniem oni ocenili sytuację trafnie, ponieważ to nie była dyktatura. Czołgi nie jeździły po ulicach, opozycjoniści nie gnili w więzieniach, a te wszystkie cierpienia, które podnoszą najbardziej zasłużeni opozycjoniści, sprowadzały do czasowego zawieszenia w pełnieniu obowiązków. Oraz do rzeczywiście odrażających kampanii medialnych, w których – co trzeba podkreślić, bo moim zdaniem to też trochę wyjaśnia – szczególnie obrzydliwie zaatakowano właśnie Waldemara Żurka. Użyto do tego jego byłej żony i zarzucono mu unikanie płacenia alimentów, co było kompletnie nieprawdziwe. To go musiało bardzo zaboleć. W wymiarze osobistym rozumiem, że nienawidzi ziobrystów oraz wszystkich, którzy – choćby pośrednio – „stanęli po ich stronie”. Tylko że okoliczność, że ktoś ma głęboki, osobisty uraz wobec jakiejś grupy społecznej czy zawodowej, to akurat kiepska rekomendacja do objęcia stanowiska politycznego.

Demos sędziowski ocenił moim zdaniem sytuację dosyć trzeźwo i uznał, że skoro nie może wpłynąć na zmianę systemu, to jakoś będzie w nim funkcjonował. Nie należy od ludzi oczekiwać heroizmu.

Reklama
Reklama

Coraz częściej słyszę głosy, że obecna władza przestaje się różnić od poprzedników. Natomiast ci, którzy są obecnie u władzy rozkładają ręce, bo, w odróżnieniu od Ziobry, nie mają przychylnego prezydenta, który im podpisze prawie każdą ustawę, więc kombinują, jak mogą.

Tutaj właśnie minister Żurek i sędziowskie elity wpadają w pułapkę własnej argumentacji. Bo gdyby rzeczywiście im chodziło o praworządność, nie zachowywaliby się w ten sposób. Projekt ustawy, przedłożony przez ministra Żurka, praktycznie niczym się nie różni od projektu Bodnara. Jest dość absurdalny. KRS nie istniał, był niekonstytucyjny, nie mógł powoływać sędziów, ale połowę ludzi, których powołał, jednak będziemy uważać za sędziów. Więc KRS jak wioskowy szaman naznaczał wszystkich złym dotykiem, ale młodzi sędziowie po Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury, okazują się w magiczny sposób odporni na ten dotyk. Bo to nie ich wina, że akurat wtedy był niekonstytucyjny KRS.

A w przypadku sędziego z rejonu, który chciał awansować do okręgu, to jest jego wina? Dlaczego przyjęto, że jego awans był motywowany politycznie? Wśród tych młodych po KSSiP też mógł być przecież jakiś asesor-ziobrysta, któremu nominację załatwili kumple w ministerstwie sprawiedliwości, prawda? Ale asesor-ziobrysta zachowa nominację, a porządny sędzia, który awansował do SO wróci do rejonu. Ciekawe, jak tam będzie traktowany przez prezesa sądu, mianowanego przez ministra Żurka. I ciekawe, jakie będzie mu ten prezes przydzielał sprawy, bo przecież likwidacja zasady losowania sędziów otwiera drogę do powrotu do czasów, kiedy ulubieńcy prezesów dostawali same sprawy proste i przyjemne. To nie ma nic wspólnego z równością wobec prawa, ani z zasadą nieusuwalności sędziów. To jest rozstrzygnięcie stricte polityczne, a kryteria, które mają być stosowane do odsiania tych, co są sędziami, od tych, którym tego miana odmawiamy, są niejednolite.

Czytaj więcej

Waldemar Żurek: Nie dam się wciągnąć w polityczną grę Pałacu Prezydenckiego

Ostatnio usłyszałem, że radykalnych ruchów w postaci usuwania z zawodu można było próbować bezpośrednio po wyborach w 2023 r.. Natomiast to zostało zasadniczo unieważnione przez wybory prezydenckie 2025 r.. Suweren, wybierając Karola Nawrockiego wypowiedział się, że nie chce rozliczać sędziów. Gdyby było przyzwolenie na rozliczenia i wyrzucanie sędziów powoływanych przez KRS po 2018 r.. to naród głosowałby na Rafała Trzaskowskiego. Bo ten by takie ustawy podpisał, a Nawrocki nie.

Reklama
Reklama

Motywacje ludzi oddających głos na konkretnego kandydata są przeróżne.

Oczywiście, ale to jest jednak czytelne stanowisko społeczeństwa.

Mamy projekt Żurka. prezydent ma przedstawić własny projekt. Czy możliwe jest jakieś kompromisowe rozwiązanie i będzie można zakończyć etap, w którym sądownictwo zajmuje się samo sobą?

Ten konflikt można w każdej chwili zakończyć, tylko trzeba chcieć. Prawo jest czymś w rodzaju teologii. Jest święty ustawodawca i kapłani, którzy wykładają jego słowa. Jeżeli jest konsensus kapłanów, co do tego, co te słowa znaczą, to bóbr jest rybą i możemy go jeść w piątek. To może wydawać się śmieszne, ale na tym tak naprawdę państwo prawa się opiera. Jest pewien konsensus elity prawniczej, co do interpretacji najważniejszych norm. Jest też pewna swoboda w ich interpretowaniu, ale nie jest ona nieograniczona. W którymś momencie więc elity prawnicze zatrzymują się i nie blokują rozstrzygnięć politycznych. My jesteśmy w takim punkcie, że elity prawnicze próbują rozstrzygnąć kwestię, która jest par excellence polityczna. Próbują ją rozstrzygnąć w oparciu o swoje rozumowania, czyli o to, kto ma rację i mają potężną motywację, aby twierdzić, że to oni.

Jak rozwiązać ten problem?

Reklama
Reklama

Do kompromisów politycznych dochodzi wtedy, kiedy wszyscy najważniejsi aktorzy są już tak wyczerpani konfliktem, że dochodzą do wniosku, że lepiej zabezpieczyć to, co zdobyli, niż walczyć dalej. To jest przesłanka kompromisu politycznego i na razie takowy na horyzoncie się nie rysuje.

Natomiast od strony prawnej potrzebna jest tylko rezygnacja – po stronie tych sędziów, którzy teraz stanowią zaplecze Ministerstwa Sprawiedliwości – z pragnienia wykazania za wszelką cenę, że mieli rację całkowicie i we wszystkim.

I to by wystarczyło?

Tak. Lecz dochodzę do wniosku, że to starsze pokolenie sędziów i prawników nie jest do takiego kompromisu zdolne. Raczej mógłby on być wypracowany przez młodsze pokolenie. Póki jednak w pałacach siedzą ci starzy, którzy są bardzo na tym punkcie zacietrzewieni (a politycy im na to pozwalają), to kompromisu nie będzie.

Dlaczego?

Reklama
Reklama

Bo KO jest zakładnikiem swojego radykalnego elektoratu, który oczekuje rozliczeń. Trzeba więc pokazać, że się próbuje. Nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie, to elektorat doceni, że walczyli. Nie doceni natomiast zabiegania o kompromis. O ten próbował na początku zabiegać Adam Bodnar i skończył, jak skończył. Został rzucony na pożarcie i teraz zastąpił go człowiek, na tle którego Bodnar wydaje się całkiem rozsądnym, koncyliacyjnym ministrem.

Dziś widać, że najlepszą opcją było zabiegać o kompromis z prezydentem Andrzejem Dudą, który mógłby mieć refleksję, że warto ukoronować swoją drugą kadencję rozwiązaniem węzła gordyjskiego w wymiarze sprawiedliwości. Ale KO nie szukała takiego kompromisu, bo wierzyła, że wygra jej kandydat i żadne ustępstwa nie będą potrzebne.

Z drugiej strony prezydent Duda był zakładnikiem swoich wcześniejszych decyzji, bo on przecież wszystkich tych wątpliwych sędziów powołał. Nie mógł więc przyjąć żadnego rozwiązania, które by dyskryminowało którąkolwiek ich część, bo to by oznaczało, że popełnił delikt konstytucyjny.

Tego obciążenia nie miał Karol Nawrocki, z czym można było wiązać pewne nadzieje, ale szybko wszedł w buty poprzednika i wziął obronę tzw. neosędziów na sztandary.

Pytanie, na ile Nawrocki chce grać w grę niezależną od PiS i Kaczyńskiego. Bo w interesie tej partii i jej prezesa leży to, by KO na tych próbach radykalnych rozliczeń się przewróciła i przegrała wybory. Nikt nie ma więc na razie interesu w tym, żeby zabezpieczyć swoją pozycję, bo nikt nie ma jej wystarczająco dobrej i nikt jeszcze nie jest wyczerpany.

Chyba że wyczerpane jest społeczeństwo, a przynajmniej ta jego część, która ma sprawy w sądach. Czy widzi pan jakiekolwiek rozwiązanie, które pozwoli wszystkim wyjść z twarzą? Może takim rozwiązaniem byłaby ustawa o jednolitym statusie sędziego?

Każda koncepcja jest dobra, jeżeli będzie wola kompromisu. Uważam, że stratą czasu jest teraz dyskutowanie o poszczególnych formułach, choć tych dobrych jest sporo. Ale podstawą kompromisu musi być jednoznaczne rozstrzygnięcie, co jest konstytucyjne, a co nie. A to jest niemożliwe bez przywrócenia niezależnego Trybunału Konstytucyjnego, który znów mógłby pełnić rolę stabilizowania systemu. To przez trybunalskie weryfikacyjne sito należałoby przepuścić rozwiązania ustawowe, które po nadaniu im glejtu zgodności z konstytucją, powinny być akceptowane przez prezydenta.

To będzie bardzo trudne. Pytanie, czy w ogóle uda się przywrócić taką pozycję Trybunału po tym, jak został ubezwłasnowolniony.

Jeżeli po wyborach w 2027 r. dojdzie do powstania koalicji PiS i Konfederacji, to będzie ona mogła uchwalić ustawę likwidującą obecny TK i wybrać nowy. A prezydent Nawrocki taką ustawę podpisze. A nowy TK niezwłocznie orzeknie, że wszystko to było zgodne z Konstytucją. I kto wie – może chwilę później okaże się, że wybieranie sędziów-członków KRS przez Sejm też jest konstytucyjne? Co zresztą samo w sobie nie byłoby złym rozwiązaniem; cały czas powtarzam, że zasadniczy problem z tym, co zrobił Zbigniew Ziobro, nie polega na tym, że to było rozwiązanie niekonstytucyjne, tylko że on to zrobił nieuczciwie.

Co ma pan na myśli?

Jeśli już wprowadzamy wybór większością parlamentarną, to niech to chociaż będzie większość ponadpartyjna. Niech to nie będzie tak, że jedna partia tych ludzi wybiera. A oni ostentacyjnie zrobili to w taki sposób, że wybrali wyłącznie „swoich” sędziów do KRS, którzy następnie wskazali „ich” sędziów do Izby Dyscyplinarnej czy Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, która miała być narzędziem narzucania sądownictwu kolejnych zmian. W ten sposób sprowadzono KRS i SN do roli służebnej wobec jednego, tak naprawdę, polityka. Tego problemu bez ustawy rozwiązać się nie da. I to ustawy, której zgodność z Konstytucją zostanie wiążąco potwierdzona przez TK.

Natomiast to, w jaki sposób będziemy sanować błędy dokonane funkcjonowaniem tzw. neo-KRS jest kwestią wtórną. Skoro minister Żurek nie widzi problemu w tym, żeby podzielić sędziów na trzy kategorie, jednych wyrzucić, a innych zostawić, równie dobrze można zostawić wszystkich i stwierdzić, że mimo wadliwości procedury powołania oni jednak tymi sędziami są. Za to w trybie indywidualnym należałoby weryfikować, czy oni nie sprzeniewierzyli się niezależności sędziowskiej.

Wśród tych kilku tysięcy sędziów powołanych przez neo-KRS, większość – jestem o tym przekonany – była powołana nie z powodów politycznych. Po prostu te wakaty trzeba było obsadzić. Natomiast byli tacy, którzy niewątpliwie byli jawnymi, czasami nawet ostentacyjnymi stronnikami władzy i byli dyspozycyjni wobec niej. To się dawało łatwo zauważyć i tych ludzi można by w indywidualnych postępowaniach dyscyplinarnych zidentyfikować. A następnie – w moim przekonaniu – należałoby ich po prostu usunąć z zawodu.

Jacek K. Sokołowski – doktor nauk prawnych i radca prawny, adiunkt w Instytucie Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ.

Jesteśmy dwa lata po wyborach. Nie mogę nie zapytać o oceny. Gdyby Adam Bodnar i Waldemar Żurek przyszli z pracą zatytułowaną „Zakończenie chaosu w wymiarze sprawiedliwości i poprawa jego efektywności”, w której opisaliby podejmowane przez siebie działania, to jaką cenzurkę by im pan wystawił?

Powiedziałbym, że tytuł pracy nijak się ma do tego, co robili naprawdę. Nie zajmowali się przecież ani zmniejszeniem chaosu, ani poprawą efektywności sądownictwa. Nie to było ich celem, a już na pewno nie było to celem pana ministra Żurka. Inna sprawa, że w realizowaniu tego, co rzeczywiście było ich celem, również nie osiągnęli znaczących sukcesów.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Spadki i darowizny
Czy spadek po rodzicach zawsze dzieli się po równo? Jak dziedziczy rodzeństwo?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao uczy cyberodporności
Sądy i trybunały
Sędzia kupił wódkę na stacji benzynowej, wypił i odjechał. SN wydał wyrok
Sądy i trybunały
Byli sędziowie i prokuratorzy bez immunitetów. Ważna uchwała Sądu Najwyższego
Sądy i trybunały
Prezes Izby Kontroli SN: spełnienie żądań ministra Żurka oznacza chaos
Materiał Promocyjny
Stacje ładowania dla ciężarówek pilnie potrzebne
Sądy i trybunały
Resort Waldemara Żurka chce przywrócić przepisy sprzed rządów PiS
Materiał Promocyjny
Transformacja energetyczna: Były pytania, czas na odpowiedzi
Reklama
Reklama