„Ludzie listy piszą, zwykłe, polecone” – mógłbym ten komentarz rozpocząć w rozrywkowym tonie od słów piosenki Skaldów, gdyby tymi ludźmi nie byli związkowcy, a listy adresowane do szefa MON nie dotyczyły zakupów dla Wojska Polskiego. Zbrojenia to dla nas wszystkich sprawa życia i śmierci w obliczu zagrożenia, jakie stwarza Rosja. Zamiast żartów będzie więc na poważnie.
Czego chcą związkowcy ze zbrojeniówki?
Otóż związkowcy z Krajowej Sekcji Przemysłu Zbrojeniowego NSZZ „Solidarność” zażądali ustawienia państwowych zakładów na czele kolejki po miliardy z zamówień obronnych. Piszą, że im się to należy, bo są mniej efektywne od – brrrrr – prywatnych firm zbrojeniowych. I w tonie insynuacji donoszą, że zlecenia dla sektora prywatnego rodzą podejrzenia o „transparentność i etykę”.
Związkowcy czują, że reprezentowane przez nich załogi nareszcie mają szansę się odkuć po z górą 30 chudych dla zbrojeniówki latach „dywidendy pokoju” (swoją drogą, gdyby nie państwowy właściciel, tych lat by nie przetrwały). Chcą swoje pięć minut wykorzystać „na maksa”, więc oburzają się na samą myśl, że do tego samego tortu startuje sektor prywatny.
Czytaj więcej
NSZZ Solidarność boi się, że „strategiczne decyzje będą podejmowane w oparciu o korzyści finansow...
Banalne pytanie: po co kupujemy broń?
I tu rodzi się proste pytanie o to, co jest celem rekordowych wydatków zbrojeniowych Rzeczpospolitej Polskiej: zaspokojenie apetytów załóg państwowych firm i związków czy nabycie jak najlepszego sprzętu wojskowego po jak najkorzystniejszych cenach? Oczywiście to drugie. Dlatego wzorem Billa Clintona, który zawiesił w gabinecie hasło „Gospodarka, głupcze”, minister obrony narodowej powinien powiesić nad biurkiem: „Konkurencja, głupcze”.