Pogłoski o końcu euro okazały się bezpodstawne

Nikt nie wykładałby miliardów na obligacje w walucie, która miałaby zniknąć – mówi Klaus Regling, szef Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej

Publikacja: 02.05.2011 06:00

Pogłoski o końcu euro okazały się bezpodstawne

Foto: Bloomberg

Czy Europejski Fundusz Stabilności Finansowej jest w ogóle potrzebny? Niektórzy mówią, że wystarczyłby Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

Wiele spraw powinniśmy załatwić w rodzinnym gronie. Była luka w konstrukcji unii walutowej. Nie przewidzieliśmy pomocy finansowej dla krajów strefy euro. W Stanach Zjednoczonych, jeśli jeden stan czy duże miasto stają się niewypłacalne, to każdy wie, jaka jest przyszłość. Nigdzie to nie jest zapisane, ale nie ma żadnych wątpliwości, że na ratunek przyjdzie Waszyngton. Tak stało się z Nowym Jorkiem w latach 70. A w strefie euro nie jest to jasne. Unijny budżet jest zbyt mały i niedostosowany do takich sytuacji. Gdy zaczął się kryzys, inwestorzy zadawali pytania. Teraz jest to jasne, powstał EFSF i wiele niepewności po prostu zniknęło.

Inwestorzy wam zaufali?

Istniejemy tylko nieco ponad dziesięć miesięcy, ale wiele się w tym czasie zdarzyło. Decyzja polityczna o powołaniu EFSF zapadła w maju 2010 r., w czerwcu został on prawnie stworzony, a już we wrześniu dostaliśmy od agencji ratingowych najwyższą możliwą ocenę. Spotykamy się z inwestorami na świecie i zyskaliśmy wiarygodność. W styczniu wyszliśmy z pierwszą emisją 5 mld euro, a zapisy sięgały 45 mld euro. Rynek do tej pory nie widział aż takiej nadwyżki popytu nad podażą. Dla mnie jest to silnym sygnałem pokazującym, że strategia obrana przez przywódców Unii ochrony stabilności finansowej strefy euro została zaakceptowana przez rynek. A pogłoski, które jeszcze pół roku temu były rozpowszechniane szczególnie w Nowym Jorku, że euro za trzy – cztery lata zniknie, okazały się bezpodstawne. Inwestorzy nie traktują już ich poważnie. Nikt przecież nie wykładałby na stół miliardów euro, po to żeby kupić obligacje w walucie, która miałoby zniknąć.

Ostatnie statystyki pokazują jednak wzrost zadłużenia państw strefy euro. Jak to wpływa na waszą wiarygodność?

Dług rośnie we wszystkich państwach rozwiniętych, co w większości jest efektem operacji dokapitalizowania banków. Mamy problemy też w Europie, szczególnie dotyczy to trzech mniejszych krajów. W Irlandii aż ponad 30 proc. produktu krajowego brutto poszło na ratowanie banków. Ale na razie to nie podważa wiarygodności strefy euro. Inne kraje mają nawet większe problemy. Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone mają podobny wzrost długu, a ich deficyt są dwukrotnie wyższy niż strefy euro.

Jaki poziom długu mógłby być zagrożeniem dla strefy euro?

Wiemy z doświadczenia, że po przekroczeniu pewnego poziomu dług staje się poważnym obciążeniem dla wzrostu. Niektórzy ekonomiści mówią, że granicą jest 90 proc. PKB. Nie jesteśmy jeszcze w tym punkcie i powinnyśmy zrobić wszystko, żeby tego uniknąć. W Unii robimy więcej niż inni. Wdrożyliśmy instrumenty prowadzące do powstrzymania wzrostu zadłużenia. Dla każdego kraju jest jasno wyznaczona ścieżka obniżenia deficytu do 3 proc. PKB, a następnie dojścia do równowagi budżetowej. Byliśmy zresztą bardzo blisko niej. W 2007 roku, zanim uderzył kryzys, deficyt w strefie euro wynosił tylko 0,6 proc. PKB, dużo mniej niż w USA czy Japonii.

Spotyka się pan z inwestorami. Jakie pytania zadają? Dlaczego kupują obligacje EFSF? Czy dlatego, że gwarantują je Niemcy?

Inwestorzy, kupując obligacje EFSF, przejmują ryzyko krajów z potrójnym A, czyli Niemiec, Francji, Finlandii, Austrii, Holandii i Luksemburga. Chcą przede wszystkim wiedzieć, jak funkcjonujemy, bo to nowy i skomplikowany mechanizm. A więc kto za nami stoi, jak udzielamy pożyczek, kto podejmuje decyzje, co się dzieje, gdy trzeba sięgnąć po gwarancje. Kiedy to wyjaśniamy, inwestorzy czują się uspokojeni. Bo ten system został przecież ratyfikowany przez parlamenty wszystkich państw strefy euro, i te państwa udzieliły gwarancji, które nie mogą być wycofane.

A jakie jest ryzyko?

Jeśli któryś z krajów z potrójnym A będzie miał obniżony rating. Wtedy będziemy musieli zmniejszyć możliwości pożyczkowe EFSF. Ale dla inwestorów nie niesie to żadnego niebezpieczeństwa, mamy wystarczające rezerwy, żeby ich chronić.

Zapadła już polityczna decyzja o zwiększeniu zdolności kredytowej do faktycznego poziomu 440 mld euro, ale szczegóły zostaną ustalone dopiero w czerwcu. Czy to nie za późno?

Nie. Na razie nasze możliwości to 250 mld euro. Zobowiązaliśmy się do 17,7 mld euro dla Irlandii. Nie znamy jeszcze wielkości programu portugalskiego, ale uważa się, że nie będzie on większy niż irlandzki. Nie wiemy też, jaki będzie w nim udział EFSF. W żadnym razie jednak oba programy nie przekroczą w sumie 50 mld euro. To mała część naszych możliwości. Tym bardziej że nie widać żadnego kolejnego kryzysu na horyzoncie. Rynek uznał, że Hiszpania nie jest zagrożona.

To może w ogóle te dodatkowe gwarancje nie są potrzebne?

Ja jestem wielkim zwolennikiem zwiększania zdolności kredytowej. Nie dlatego, że potrzebujemy tych pieniędzy. Ale EFSF powstał po to, aby zrobić wrażenie na inwestorach i ustabilizować rynek. W tym może pomóc większa zdolność kredytowa. Warto przypomnieć, że pierwsze szczyty G20 po wybuchu kryzysu zdecydowały o potrojeniu kapitałów MFW do 750 mld dolarów. Faktycznie wykorzystuje on tylko około 200 mld dolarów. Ale decyzja była potrzebna do uspokojenia rynków. Żeby inwestorzy wiedzieli, że w razie pogorszenia sytuacji instytucja będzie aktywna.

Pomówmy o Irlandii. Czy potrzebuje ona obniżki stóp procentowych?

Na razie radzą sobie bardzo dobrze. Oczywiście to jest bolesne dla społeczeństwa. Dochody spadają, ludzie tracą pracę, w ciągu ostatnich trzech lat PKB zmniejszyło się o 15 proc. Ale rząd jest bardzo zdeterminowany w reformach. Jak zostaną one przeprowadzone, Irlandia ma świetlaną przyszłość przed sobą. To jest przecież konkurencyjna gospodarka. Dyskusja na temat stóp procentowych trwa, ale na poziomie politycznym. Ja nie jestem jej uczestnikiem.

Czyli to będzie polityczna decyzja?

Tak. Dla EFSF kluczowy jest zwrot kosztów, które przekazujemy z powrotem inwestorom. Ponad tym jest jednak marża. I jej rozmiar jest polityczną decyzją. Po pierwsze, odzwierciedla ona przekonanie, że EFSF nie może być używany zbyt lekko, czyli stopy powinny mieć charakter zniechęcający. Po drugie, musi być wynagrodzeniem dla rządów udzielających swoich gwarancji. Teraz pojawił się nowy element: możliwość zarządzania długiem przez kredytobiorcę. Pierwszy motyw, stopy jako kara, zachęca do wysokiego ich poziomu. Drugi, zrównoważone zadłużenie, przemawia za niższymi stopami.

Grecja nie jest co prawda klientem EFSF. Ale jakie jest pana zdanie na temat konieczności restrukturyzacji długu greckiego? Czy jest taka potrzeba?

To jest rozdmuchany problem. Częściowo przez media, częściowo przez bankierów. Proszę pamiętać, że banki zarobią na restrukturyzacji mnóstwo pieniędzy.

W jaki sposób?

Przy takich operacjach prowizje dla banków je organizujących są bardzo wysokie. One to dobrze pamiętają z lat 80. i 90., gdy zarobiły mnóstwo pieniędzy na restrukturyzacji długów w Azji i Ameryce Łacińskiej.

Ale czy to nie są przypadkiem te same instytucje, które mają w swoich portfelach dług grecki i w razie restrukturyzacji stracą po prostu część pieniędzy?

Dług grecki jest w rękach wielu inwestorów, funduszy emerytalnych, firm ubezpieczeniowych i oczywiście także banków. Ale niektóre banki wcale wielkich strat nie poniosą, zarobią natomiast na wysokich prowizjach.

O restrukturyzacji długu greckiego mówią także poważni ekonomiści.

Oni nie doceniają dynamiki greckiej gospodarki i ekstrapolują na przyszłość dotychczasowe trendy zadłużenia. A przecież Grecja przechodzi teraz poważne reformy, ma ambitny program prywatyzacyjny. Przy dobrej polityce wiele się może wydarzyć. To nie jest myślenie życzeniowe. Mieliśmy pozytywne przykłady programów MFW, które pomogły uniknąć restrukturyzacji, w Ameryce Łacińskiej i Afryce. Trzy kompetentne instytucje – MFW, Europejski Bank Centralny i Komisja Europejska, mówią, że program może zadziałać, a przecież one zatrudniają więcej ekonomistów niż jakakolwiek inna instytucja na świecie. Oczywiście jest ryzyko. Ale w 80 proc. programów przepisanych przez MFW kraje wróciły po finansowanie na rynek.

A jakie ryzyko niesie za sobą restrukturyzacja?

W gospodarce rynkowej trzeba dotrzymywać umów, ich zerwanie musi być traktowane jako ostateczność. To jest ingerencja w prawa własności i tego powinno się unikać. Są dodatkowe problemy. Ktoś musi z tych swoich praw własności zrezygnować. W przypadku Grecji będzie to wiele europejskich banków, które w konsekwencji będą potrzebowały dokapitalizowania, co oznacza kolejne koszty dla społeczeństwa. Naprawdę nie powinniśmy tak łatwo proponować tej drogi. A czasem jak czytam gazety to słyszę wręcz pytanie, dlaczego tego nie robicie.

Jak postępują negocjacje z Portugalią?

Na miejscu już od pewnego czasu jest Trojka (przedstawiciele MFW, EBC i Komisji Europejskiej – red.), która analizuje sytuację. Ale dopiero w ostatnio weekend rozpoczęły się negocjacje z rządem i opozycją. To jest trudna część, bo 5 czerwca odbędą się tam przedterminowe wybory. W takim czasie akceptacja ostrych warunków pożyczki nie będzie łatwa. Robiłem kilka razy takie operacje w MFW i wiem, jak jest. To jest zawsze trudne, nawet gdy nie ma wyborów. Ale musi być porozumienie przed 16 maja, żeby ministrowie finansów UE mogli je zaakceptować i żebyśmy mieli czas – EFSF, MFW i EFSM (mechanizm wsparcia z budżetu UE – red.) na przygotowanie pieniędzy przez 15 czerwca. Bo wtedy przypadają duże płatności portugalskiego długu dla inwestorów.

W Finlandii po ostatnich wyborach znacząco wzrosły wpływy eurosceptycznej partii Prawdziwi Finowie. Co się stanie, jeśli ten kraj nie zaakceptuje pomocy dla Portugalii?

Wtedy nie będziemy mogli jej uruchomić, bo wymagana jest decyzja jednogłośna.

Pojawiły się plotki, że w czasie głosowania fiński minister finansów mógłby opuścić salę. Czy to jest jakieś rozwiązanie?

Jednomyślność oznacza, że nikt nie jest przeciw. Wstrzymanie się od głosu jest możliwe.

Nie martwi pana sytuacja w Finlandii?

Mieliśmy trudną sytuację ze Słowacją w przeszłości, ale ostatecznie dołączyła do EFSF. Myślę, że jak zawsze w Europie będziemy mieli do czynienia z procesem skomplikowanym i hałaśliwym. To jest nasza strukturalna słabość i nie sądzę, żeby szybko nastąpiła tu zmiana. Bo jesteśmy demokracjami. I jak pojawiają się nowe problemy, które potencjalnie mogą kosztować pieniądze podatników, to musi być dyskusja w każdym kraju. A potem te 17, w przypadku strefy euro, państw przychodzi i nie od razu mają podobne poglądy. Ale na razie udawało nam się w Europie osiągać porozumienie.

Problem jest jednak szerszy. Nie tylko w Finlandii, także w Niemczech. Generalnie w krajach z nadwyżką rośnie opór wobec przekazywania pieniędzy do krajów z deficytem.

Mamy tu do czynienia z niezrozumieniem sytuacji. To nieprawda, że stale płyną pieniądze z krajów silniejszych gospodarczo do tych słabszych. To są pożyczki, które muszą być spłacone. Są odsetki z karną marżą. Czyli na razie to raczej te silniejsze kraje zarabiają. Oczywiście jest ryzyko. Ale do tej pory nawet jedno euro podatnika nie zostało stracone. Widzę rozwiązanie tej sytuacji w dalszej perspektywie. Gdy niemiecka opinia publiczna się zorientuje, że pieniądze z ich budżetu nie zostały wykorzystane, że inflacja nie wystrzeliła w górę. A kraje z drugiej strony zobaczą pozytywne efekty reform. Jak wchodzi MFW, nigdy nie jest przyjaźnie witany. Ale zwykle kładzie podwaliny pod lepszą przyszłość. W latach 1997 – 1998 takie państwa, jak Korea Południowa czy Indonezja, były wściekłe na reformy narzucone im przez MFW. Bez tego nie byłyby jednak dziś w tak znakomitej sytuacji gospodarczej. Zobaczycie, że za kilka lat Grecja i Irlandia będą sobie radzić równie dobrze.

Trwają przygotowania do nowego stałego mechanizmu ratunkowego strefy euro ESM. W Polsce przy tej okazji niektórzy proponowali, żeby nasz kraj dołączył dobrowolnie do ESM. Bo on z jednej strony oznacza konieczność gwarancji, ale z drugiej strony może zwiększyć wiarygodność kraju.

Nic o tym nie słyszałem. To interesujący pomysł dołączenia do ESM kilka lat wcześniej, zanim wejdzie się do strefy euro. Oczywiście powitalibyśmy chętnie Polskę. Na pewno jednak nie przyspieszyłoby to wejścia Polski do strefy euro: są jasno zdefiniowane kryteria, które muszą być wypełnione. Ale być może wpłynęłoby to pozytywnie na ocenę rynku.

CV

Klaus Regling jest od czerwca 2010 roku szefem Europej- skiego Funduszu Stabilności Finansowej, który ratuje niewypłacalne kraje strefy euro. Ten 60-letni ekonomista praco- wał przez wiele lat w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, gdzie opracowywał programy ratunkowe dla zadłużonych krajów. W niemieckim Ministerstwie Finansów współtworzył unijny pakt stabilizacji i wzrostu stanowiący ramy dla strefy euro. A po- tem pilnował jego przestrzegania jako szef Dyrekcji Generalnej ds. Gospodarczych i Finansowych w Komisji Europejskiej.

Czy Europejski Fundusz Stabilności Finansowej jest w ogóle potrzebny? Niektórzy mówią, że wystarczyłby Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

Wiele spraw powinniśmy załatwić w rodzinnym gronie. Była luka w konstrukcji unii walutowej. Nie przewidzieliśmy pomocy finansowej dla krajów strefy euro. W Stanach Zjednoczonych, jeśli jeden stan czy duże miasto stają się niewypłacalne, to każdy wie, jaka jest przyszłość. Nigdzie to nie jest zapisane, ale nie ma żadnych wątpliwości, że na ratunek przyjdzie Waszyngton. Tak stało się z Nowym Jorkiem w latach 70. A w strefie euro nie jest to jasne. Unijny budżet jest zbyt mały i niedostosowany do takich sytuacji. Gdy zaczął się kryzys, inwestorzy zadawali pytania. Teraz jest to jasne, powstał EFSF i wiele niepewności po prostu zniknęło.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację