Czy Europejski Fundusz Stabilności Finansowej jest w ogóle potrzebny? Niektórzy mówią, że wystarczyłby Międzynarodowy Fundusz Walutowy.
Wiele spraw powinniśmy załatwić w rodzinnym gronie. Była luka w konstrukcji unii walutowej. Nie przewidzieliśmy pomocy finansowej dla krajów strefy euro. W Stanach Zjednoczonych, jeśli jeden stan czy duże miasto stają się niewypłacalne, to każdy wie, jaka jest przyszłość. Nigdzie to nie jest zapisane, ale nie ma żadnych wątpliwości, że na ratunek przyjdzie Waszyngton. Tak stało się z Nowym Jorkiem w latach 70. A w strefie euro nie jest to jasne. Unijny budżet jest zbyt mały i niedostosowany do takich sytuacji. Gdy zaczął się kryzys, inwestorzy zadawali pytania. Teraz jest to jasne, powstał EFSF i wiele niepewności po prostu zniknęło.
Inwestorzy wam zaufali?
Istniejemy tylko nieco ponad dziesięć miesięcy, ale wiele się w tym czasie zdarzyło. Decyzja polityczna o powołaniu EFSF zapadła w maju 2010 r., w czerwcu został on prawnie stworzony, a już we wrześniu dostaliśmy od agencji ratingowych najwyższą możliwą ocenę. Spotykamy się z inwestorami na świecie i zyskaliśmy wiarygodność. W styczniu wyszliśmy z pierwszą emisją 5 mld euro, a zapisy sięgały 45 mld euro. Rynek do tej pory nie widział aż takiej nadwyżki popytu nad podażą. Dla mnie jest to silnym sygnałem pokazującym, że strategia obrana przez przywódców Unii ochrony stabilności finansowej strefy euro została zaakceptowana przez rynek. A pogłoski, które jeszcze pół roku temu były rozpowszechniane szczególnie w Nowym Jorku, że euro za trzy – cztery lata zniknie, okazały się bezpodstawne. Inwestorzy nie traktują już ich poważnie. Nikt przecież nie wykładałby na stół miliardów euro, po to żeby kupić obligacje w walucie, która miałoby zniknąć.
Ostatnie statystyki pokazują jednak wzrost zadłużenia państw strefy euro. Jak to wpływa na waszą wiarygodność?