Dawno tak nie iskrzyło między Pekinem i Tokio. Komunistyczne władze w Pekinie, które nerwowo reagują nawet na najmniejsze sugestie polityków innych krajów podkreślające niepodległy status Tajwanu, dostały amoku, gdy nowa premier Japonii Sanae Takaichi oświadczyła, że użycie siły przez ChRL przeciwko Tajwanowi mogłoby stanowić „sytuację zagrażającą przetrwaniu”. Ten termin prawny, wedle ustawy z 2015 r. oznacza sytuację, gdy atak na sojusznika Japonii stanowi egzystencjalne dla niej zagrożenie, a to pozwalałoby użyć sił samoobrony, jak od II wojny światowej nazywana jest japońska armia.
Pekin desperacko pragnie przyłączyć Tajwan
Niezbyt duży Tajwan (powierzchnia dziewięć razy mniejsza od Polski, ale aż 23 mln mieszkańców) jest częścią tego samego łańcucha wysp co Japonia i Filipiny. Położonego strategicznie, bo odcinającego drogę z płytkiego Morza Chińskiego na głębiny Pacyfiku.
W 1949 r. na tej wyspie schronił się po przegranej wojnie domowej z komunistami dyktator Republiki Chińskiej Czang Kaj-szek wraz z pobitą armią i swoimi zwolennikami. Pekin uważa wyspę za zbuntowaną część Chińskiej Republiki Ludowej, choć w praktyce komunistyczna ChRL nie sprawowała kontroli nad nią nawet przez dzień, w przeciwieństwie do Republiki Chińskiej, która kontrolowała kontynentalne Chiny od swojego powstania w 1912 r. aż do 1949 r.
Przywódca komunistycznych Chin traktuje sprawę przyłączenia Tajwanu niezwykle ambicjonalnie. Sugerował nawet, że nastąpi to do 2027 r. Wcześniej, za rządów Kuomintangu, czyli partii spadkobierców politycznych Czanga, obie strony snuły plany pokojowej integracji. Wzorem miał być Hongkong i prowadzona tam od 1997 r., kiedy Londyn oddał tę byłą brytyjską kolonię.
Polityka „jeden kraj, dwa systemy”. Idea koegzystencji komunizmu i liberalnego kapitalizmu w jednym kraju legła w gruzach, gdy Pekin w 2014 r. zdusił siłą protesty miejscowej ludności przeciwko niedemokratycznej ordynacji wyborczej do lokalnych władz (rewolucja parasolek).