Reklama

Wagner pędzi bimber

To setny festiwal, ale mało kto wspomina tu przeszłość. Tradycja jest w odwrocie, triumfują nowe trendy – pisze Jacek Marczyński z Bayreuth

Publikacja: 23.08.2011 09:27

Lars Cleveman, tytułowy Tannhäuser, chodzi głównie na rauszu, dolewając sobie z ogromnych kadzi

Lars Cleveman, tytułowy Tannhäuser, chodzi głównie na rauszu, dolewając sobie z ogromnych kadzi

Foto: Bayreuther Festspiele/Enrico Nawrath

Zmian spodziewano się od 2008 r., gdy po 42 latach autorytarnych rządów Wolfganga Wagnera Bayreuth przejęły jego córki, a prawnuczki kompozytora – Eva i Katharina. I rzeczywiście widać już, jak zmienił się ten wciąż najbardziej niedostępny festiwal, gdzie na bilety czeka się po dziesięć lat.

Zobacz galerię zdjęć

Pozornie wszystko jest jak zawsze. Gdy zbliża się czwarta po południu, ze wszystkich stron miasta na Zielone Wzgórze, gdzie w 1876 r. Richard Wagner zbudował swój teatr, zmierzają kobiety w długich sukniach i mężczyźni w smokingach. To, co jednak zobaczą, stanowi dla nich niespodziankę.

– Z tradycyjnego, pięciogodzinnego przedstawienia z  dwiema długimi przerwami chcieliśmy zrobić skondensowaną, dwuipółgodzinną opowieść – mówi o "Tannhäuserze", którego premiera otworzyła 100. festiwal, autor scenografii, Holender Joep van Lieshout. Twórca wielu znanych w Europie instalacji dodaje potem z przekąsem: – Niestety, nie pozwolono nam na to.

Teatr przestał być dziś miejscem, w którym celebruje się sztukę, ale w Bayreuth przedstawienia nadal są rodzajem misterium. Trębacze hejnałem przywołują publiczność, a kiedy wszyscy zasiądą na miejscach, zapada kompletna ciemność i rozbrzmiewa muzyka. Gdy ogarnie widzów tak, że zapomną o codziennych sprawach, zaczyna się właściwy spektakl.

Reklama
Reklama

Przybysze z całego świata chcą tego rytuału, ale twórcy już nie bardzo, bo i tu dotarł tzw. regieheater, który opanował Niemcy i poszedł w świat. Daje on reżyserowi nieograniczoną władzę. W Bayreuth pewne zewnętrzne formy – choćby godzinne przerwy między aktami – zostały jeszcze zachowane, wszystko inne zaczyna podlegać zmianom.

To, co oglądamy w Bayreuth, ma więc nie tylko zalety, ale i wady stylistyki rozpowszechnionej w teatrze dramatycznym oraz operze. Reżyser na kanwie znanych dzieł tworzy własne scenariusze, klasyce – także wagnerowskiej – nie grozi więc skostnienie. Często jednak bez oddzielnego komentarza realizatorów nie jesteśmy w stanie ogarnąć ich wydumanego zamysłu.

Bez wczytania się w wywiady, jakich udzielił Sebastian Baumgarten, reżyser "Tannhäusera", trudno zrozumieć koncepcję spektaklu. Średniowieczny zamek na Wartburgu został zamieniony w fabrykę produkującą z odpadów biogaz, ten zaś służy do wyrobu alkoholu. Scena przypomina gigantyczną bimbrownię. Baumgarten tłumaczy, że chciał pokazać konflikt między światem apollińskim a dionizyjskim, ale trudno to dostrzec. Tytułowy Tannhäuser (Lars Cleveman) chodzi zaś głównie na rauszu, dolewając sobie z ogromnych kadzi.

Dzisiejszy teatr posługuje się konkretem, nie znosi symboliki, niedomówień, poetyckich metafor. Tymczasem jest to główne tworzywo wagnerowskich dramatów. Gdy więc w superwspółczesny świat inscenizatorzy wprowadzają stare włócznie, tarcze czy pielgrzymie kostury, którymi posługują się bohaterowie Wagnera, często osiągają niezamierzony efekt komiczny.

Reżyserzy, dla których chęć zmiany nie jest jedynym motywem, potrafią jednak w miejsce starych symboli wymyślić nowe. Tak zrobił Stefan Herheim, który rycerzy św. Graala z "Parsifala" przeprowadził przez skomplikowaną historię Niemiec. Są wojenne okopy, wyuzdane dziewczęta z kabaretów republiki weimarskiej i flagi ze swastykami, ale pozorny natłok obrazów i symboli tworzy zadziwiająco spójną, mądrą opowieść.

Z kolei Hans Neuenfels średniowieczną szlachtę brabancką z "Lohengrina" zamienił w zbiorowisko szczurów, symbol współczesnego zagonionego, agresywnego społeczeństwa. W takim świecie tytułowy romantyczny bohater, pragnący czynić dobro, musi ponieść porażkę. I o takiej klęsce opowiedział właśnie Wagner, choć akcję umieścił w zupełnie innych czasach.

Reklama
Reklama

Przykład Hansa Neuenfelsa pokazuje też, że jesteśmy w stanie przystać na szaleństwo reżysera, jeśli potrafi on słuchać muzyki. W tegorocznym "Lohengrinie" czy "Parsifalu" pozostaje ona ważna i to jest krzepiąca wiadomość dla zatroskanych o przyszłość festiwalu.

Co więcej, w Bayreuth pojawiło się nowe interesujące pokolenie: 32-letni Łotysz Andris Nelsons dyrygujący "Lohengrinem", wykonawca tytułowej roli w tym przedstawieniu tenor Klaus Florian Vogt lub bas Günther Groissböck (landgraf Hermann w  "Tannhäuserze").

Jest zatem dla kogo przyjeżdżać, choć kolejne zmiany nastąpią przede wszystkim w roku 2013, w 200. rocznicę urodzin Wagnera. Z tej okazji nową inscenizację czterech części "Pierścienia Nibelunga" przygotuje filmowiec Wim Wenders.

 

Kultura
Waldemar Dąbrowski znowu na czele Opery, tym razem w Szczecinie
Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Kultura
Pierwsza artystka z niepełnosprawnością intelektualną z Nagrodą Turnera
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama