Zmian spodziewano się od 2008 r., gdy po 42 latach autorytarnych rządów Wolfganga Wagnera Bayreuth przejęły jego córki, a prawnuczki kompozytora – Eva i Katharina. I rzeczywiście widać już, jak zmienił się ten wciąż najbardziej niedostępny festiwal, gdzie na bilety czeka się po dziesięć lat.
Pozornie wszystko jest jak zawsze. Gdy zbliża się czwarta po południu, ze wszystkich stron miasta na Zielone Wzgórze, gdzie w 1876 r. Richard Wagner zbudował swój teatr, zmierzają kobiety w długich sukniach i mężczyźni w smokingach. To, co jednak zobaczą, stanowi dla nich niespodziankę.
– Z tradycyjnego, pięciogodzinnego przedstawienia z dwiema długimi przerwami chcieliśmy zrobić skondensowaną, dwuipółgodzinną opowieść – mówi o "Tannhäuserze", którego premiera otworzyła 100. festiwal, autor scenografii, Holender Joep van Lieshout. Twórca wielu znanych w Europie instalacji dodaje potem z przekąsem: – Niestety, nie pozwolono nam na to.
Teatr przestał być dziś miejscem, w którym celebruje się sztukę, ale w Bayreuth przedstawienia nadal są rodzajem misterium. Trębacze hejnałem przywołują publiczność, a kiedy wszyscy zasiądą na miejscach, zapada kompletna ciemność i rozbrzmiewa muzyka. Gdy ogarnie widzów tak, że zapomną o codziennych sprawach, zaczyna się właściwy spektakl.