Ubiegłotygodniowe spotkanie Donalda Tuska i Grzegorza Schetyny, na którym doszło do porozumienia między nimi, nie oznacza końca wojny, jaką toczą szef PO i jej sekretarz generalny. Ta wynika bowiem z zupełnie nowego układu sił, jaki powstał w Platformie w ostatnim roku. Jaki to układ?
[srodtytul]Przywódca europejski[/srodtytul]
Choć przywództwo Tuska w partii wydaje się niekwestionowane, jego władza nie jest absolutna. I jego sympatycy, i przeciwnicy w PO są zgodni: jego celem jest zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w 2011 r. i objęcie szefostwa koalicyjnego rządu (z PSL lub SLD). I jedni, i drudzy są przekonani, że największe zagrożenie dla tego projektu może wyniknąć z dekompozycji PO i walk wewnętrznych. Zapewne dlatego tuż przed wyborami samorządowymi, a rok przed parlamentarnymi, Tusk postanowił zawrzeć kompromis ze Schetyną i zapowiedział rezygnację z powiększenia zarządu PO do rozmiarów, które władzę w partii złożyłyby w ręce lidera.
Przeciwnicy Tuska uważają, że jako premier tak pokochał władzę, iż chce rządzić dla samego rządzenia, nie przeprowadzając reform. Zwracają uwagę, że otacza się doradcami, którzy nie są z partii, ani nie pochodzą z wyboru demokratycznego, jak Jan Krzysztof Bielecki, Michał Boni czy Igor Ostachowicz. To sprawia, że mają inną perspektywę patrzenia na przyszłość premiera. Jaką?
Po ogłoszeniu przez Tuska w zeszłym tygodniu, że Platformą będzie rządził jeszcze cztery lata, zaczęto w PO o tym głośno mówić. Jeśli Bronisław Komorowski nie popełni poważnego błędu, zostanie kandydatem PO do reelekcji. Do 2015 r. Tusk ma pozostać premierem, a do kolejnych wyborów prezydenckich w 2020 r., w których chciałby wystartować, pozostanie mu pięć lat. Doradcy mają mu podpowiadać na ten czas karierę za granicą. W czwartek tabloidy sugerowały, że premier marzy o fotelu szefa Komisji Europejskiej, a według rozmówców „Rz” – o funkcji w NATO lub ONZ.