Aleksander Kwaśniewski zwołał pierwsze posiedzenie Rady Gabinetowej po trzech latach. Andrzej Duda po pięciu latach od swojej inauguracji. Bronisław Komorowski po niespełna roku. Na tym tle zdecydowanie wyróżnia się Lech Kaczyński, który zebrał Radę już po dwóch miesiącach od zaprzysiężenia. Jaki miał cel? W sensie politycznym i personalnym inny niż Karol Nawrocki. Pierwsze dwie Rady odbywały się z udziałem członków rządu Kazimierza Marcinkiewicza, który stał na czele gabinetu z udziałem PiS. Dopiero kolejne odbyły się z Donaldem Tuskiem, tym samym premierem, z którym konfrontuje się dziś Nawrocki.
Dodajmy, że jeśli w kancelarii Lecha Kaczyńskiego istniał plan musztrowania na posiedzeniach Rady osoby Donalda Tuska, to się nie powiódł. Premier wychodził z nich jeśli nie triumfalnie, to zwycięsko; był przygotowany, chłodny, kompetentny. Szybko to zrozumiał prezydent, więc posiedzenia Rady Gabinetowej z udziałem Tuska odbyły się tylko dwa.
Co chciał osiągnąć Karol Nawrocki, zwołując w takim tempie posiedzenie Rady Gabinetowej?
Trudno mieć wątpliwości, że chodziło głównie o polityczny teatr, acz od razu wypada zaznaczyć, że prezydent odegrał swoją rolę znakomicie. W części otwartej pokazał się publicznie jako człowiek rzeczowy i kompetentny. Nie było głupawych min poprzednika, puszenia się, nadymania, podlizywania się opinii publicznej. Nawrocki chciał się pokazać jako rzecznik interesu publicznego, skłonny do współpracy. Nie tylko brutalny recenzent rządu, ale potencjalny partner. Przypomniał swój program i zaproponował, by agendę rządzenia Polską uwspólniać z wykorzystaniem jego propozycji.
Czytaj więcej
Kwestie budżetowe okazały się jednym z wątków dosyć ostrej wymiany zdań między prezydentem Karole...
Ważne były słowa – skądinąd nie można nazwać ich inaczej niż groźba – że zasadą jego prezydentury będzie realizacja złożonych w kampanii zobowiązań. Przekładając je na język kohabitacji, znaczą tyle, iż zawsze wtedy, kiedy cele rządu i cele prezydenta będą się rozjeżdżały, forsowane przez rząd ustawy będą się spotykały z prezydenckim wetem. Można to nazwać aspiracjami do pełnienia roli superpremiera, ale można też prężeniem muskułów, bo konstytucja i silny premier takie aspiracje zawsze zablokują.