Metoda Karola Nawrockiego jest prosta. Dorwać Tuska z jego ustawami za wszelką cenę. Kiedy tylko się da. Znaleźć byle szczegół, byle drobiazg, by przedstawić publicznie jakiekolwiek, często ledwo trzymające się kupy uzasadnienie dla weta. W tej formule pretekstem może być cokolwiek, bo każdy akt prawny niesie za sobą jakąś kontrowersję. Od tego zresztą jest prawo, by ingerować w sfery nieuregulowane czy źle uregulowane, by tworzyć akceptowany przez większość system prawny.
Czytaj więcej
We wtorek prezydent Karol Nawrocki poinformował o podpisaniu trzech ustaw oraz zawetowaniu tzw. u...
Przez większość! – podkreślam. Bo zawsze przecież znajdzie się mniejszość, która z regulacji będzie niezadowolona. By sięgnąć – dla przykładu – po argument ad absurdum; środowisko zawodowych złodziei nigdy nie będzie zadowolone z penalizacji kradzieży. Zaś okradana większość raczej nie będzie miała z tym większego problemu.
Na tej zasadzie pan prezydent zawsze otrzyma od niezadowolonych do ręki argument. A to, że prawo o kryptowalutach służy większym podmiotom, nie mniejszym, a to, że kojce przewidziane dla psów za duże. A to, że park narodowy w Dolnej Odrze będzie szkodził wędkarzom, itp. Zatem, jeśli chce się wetować, pretekst zawsze się znajdzie.
O co chodzi w wetach Nawrockiego?
I tu chwila twardej prawdy: nie o same regulacje chodzi, ale o legislacyjną zimną wojnę. Przy okazji – dziś jesteśmy w tej fazie wojny, którą można opisać jako pojedynek prezydenckiego weta z sejmową zamrażarką. Ofiarami – i to w sensie zbiorczym – z jednej strony są produkowane przez sejmową większość ustawy, z drugiej – projekty ustaw prezydenckich, które dzięki marszałkowi Sejmu skazane są na byt wyłącznie platoński.