Bold Fenian Men

Czy stary, czarno-biały western może być inspiracją do zagłębienia się w historię irlandzkiego ruchu niepodległościowego? Jak najbardziej. I to z powodu jednej piosenki, którą zaśpiewano w tym filmie, a której jego bohaterowie znać nie mogli.

Publikacja: 22.12.2022 21:00

W „Rio Grande” (1950) w reż. Johna Forda kilku żołnierzy śpiewa irlandzką balladę „Bold Fenian Men”

W „Rio Grande” (1950) w reż. Johna Forda kilku żołnierzy śpiewa irlandzką balladę „Bold Fenian Men” wzruszonemu generałowi Philipowi Sheridanowi (J. Carrol Naish)

Foto: Rio Grande/youtube

Jeśli w duchu filozoficznych rozważań inżyniera Mamonia o upodobaniach kulturalnych przyjmiemy, że podobają się nam te filmy, które już oglądaliśmy, to poczesne miejsce wśród nich zajmują klasyczne westerny. Nie tylko ze względu na ich walory rozrywkowe i obecność budzących sentyment dawnych gwiazd „fabryki snów”. Także dlatego, że stanowią fascynującą mieszankę stereotypów, wyobrażeń, faktów i odniesień historycznych, które składają się i na mit Dzikiego Zachodu, i na jedyną w swoim rodzaju popularną historię Ameryki i jej mieszkańców. Mistrzowie tego gatunku potrafili w krótkiej scenie pomieścić tyle aluzji i tropów, że wystarczyłoby ich na wykład akademicki.

Czytaj więcej

Powstanie wielkanocne w Irlandii: Klęska, która obudziła naród

Przesada? Bynajmniej. Oto przykład, który posłuży za dowód. W jednej ze scen w „Rio Grande” Johna Forda z 1950 r., ostatniej części „trylogii kawaleryjskiej”, chórek złożony z kilku żołnierzy regimentu stacjonującego w przygranicznej placówce w Teksasie i broniącego miejscowych osadników przed Apaczami wykonuje przepiękną balladę (w rzeczywistości piosenkę wykonywał Ken Curtis z towarzyszeniem znakomitej grupy wokalnej The Sons of the Pioneers, specjalizującej się w muzyce country & western). Adresatem tej pieśni jest przybyły do garnizonu z wizytacją generał Philip Sheridan, postać nie tylko autentyczna, ale i – delikatnie mówiąc – niejednoznaczna. Rzecz dzieje się latem 1879 r., „15 lat po Shenandoah”, czyli krwawej kampanii z okresu wojny secesyjnej, po której Sheridan został uznany za jednego z najlepszych dowódców armii Unii. Sława ta zapewniła mu później stanowisko głównodowodzącego armią Stanów Zjednoczonych, a pośmiertnie obszerne opisy biograficzne w niektórych opracowaniach historycznych. Niektórych, bo w czasie, gdy rozgrywa się akcja „Rio Grande”, Sheridan realizował już inne zadanie – „przywracał porządek” na Wielkich Równinach, a mówiąc wprost, uczestniczył w ostatecznej pacyfikacji (zdaniem wielu badaczy – eksterminacji) Indian próbujących zachować ostatni skrawek własnej ziemi. Czyny z tego okresu nie przyniosły mu chwały, a w oczach przynajmniej części współczesnych Amerykanów Sheridan to okrutny wojskowy watażka odpowiedzialny za masakry rdzennej ludności, któremu przypisuje się niechlubne powiedzenie „dobry Indianin to martwy Indianin” (trzeba tu dodać, że zarzut ten opiera się na relacji jednego świadka i nie został potwierdzony, a rodzina Sheridana wielokrotnie zaprzeczała, by kiedykolwiek wypowiedział takie słowa). Nic zatem dziwnego, że dzisiaj, w dobie bezkompromisowych rozliczeń z przeszłością, nie wszyscy obywatele USA chcą o nim pisać i czytać.

Wracając jednak do filmu: jest wielce prawdopodobne, że Sheridan odwiedzał kawaleryjskie posterunki na granicy z Meksykiem i że był witany ze śpiewem na ustach. Problem w tym, że w dziele Forda kawalerzyści śpiewają dla swojego generała pieśń „Bold Fenian Men” (znaną także jako „Down by the Glenside”), która ani z wojną secesyjną, ani z walkami na Wielkich Równinach nie ma nic wspólnego, nie mówiąc już o tym, że powstała po drugiej stronie oceanu w 1916 r. O co więc chodzi?

Waleczni fenianie

Prawdziwy wirtuoz westernu potrafił nie tylko „skondensować” historię, by przekształcić ją w mit, ale i połączyć różne mity w spójną całość. John Ford, czterokrotny zdobywca Oscara, który podpisywał się czasami gaelicką wersją swojego nazwiska: O’Fearna, był z pochodzenia Irlandczykiem. Dzieckiem irlandzkich emigrantów był również Sheridan, podobnie jak wielu jego podwładnych w amerykańskiej armii. Pieśń „Bold Fenian Men” wyszła spod pióra Peadara Kearneya, poety, kompozytora i bojownika o jedność i niepodległość Irlandii prawdopodobnie w drugiej połowie kwietnia 1916 r., gdy na ulicach Dublina trwało powstanie zwane wielkanocnym, i miała zagrzewać do walki. Tekst utworu nawiązuje jednak do innego, wcześniejszego irlandzkiego powstania – z 1867 r. Z przygotowaniem obu zbrojnych zrywów związane było tajne Irlandzkie Bractwo Republikańskie założone w Dublinie w 1858 r. Organizacja ta miała swój amerykański odpowiednik, powstały w tym samym roku w Nowym Jorku, znany pod nazwą Bractwo Fenian.

Nie brakuje historyków, którzy uważają, że pod tą właśnie nazwą funkcjonowały oba skrzydła irlandzkiego stowarzyszenia, w każdym razie jego członkowie przeszli do historii jako fenianie. Archaicznie brzmiąca nazwa miała wprowadzać w błąd służby policyjne, ale miała też swój głęboki sens symboliczny. Pochodziła bowiem od słowa „Fianna”, oznaczającego w irlandzkiej mitologii krąg najdzielniejszych wojowników, którym przewodził legendarny Fionn mac Cumhail, i o których mówi Cykl Feniański, zbiór średniowiecznych opowieści i pieśni spisanych wierszem i prozą, jedno z najważniejszych źródeł wiedzy o mitycznych dziejach Irlandii.

Założyciele organizacji nie wybrali patronów przypadkowo i chodziło nie tylko o zaakcentowanie własnej tożsamości: w odróżnieniu od bardziej ugodowych frakcji irlandzkiego ruchu niepodległościowego fenianie uważali, że Anglicy ustąpią w kwestii oswobodzenia Irlandii spod ich jarzma jedynie wtedy, gdy zmusi się ich do tego siłą. Był to więc rzeczywiście krąg wojowników, który stawiał sobie za cel wywołanie narodowej insurekcji. Zadaniem grupy amerykańskiej miało być dostarczenie do Irlandii broni, wsparcie finansowe, jak również zwerbowanie dowódców mających doświadczenie bojowe, bo takich w Irlandii brakowało. Amerykańscy fenianie wywiązali się z tego zadania, choć nie bez poważnych opóźnień. Co ciekawe, najszybciej dotarła do starej ojczyzny kadra dowódcza, która po zakończeniu wojny secesyjnej pozostawała bez zajęcia. Wysiłki te nie na wiele się zdały.

Brytyjska policja zinfiltrowała irlandzkie szeregi bractwa bardzo skutecznie i pierwsi z przywódców organizacji zostali aresztowani, zanim zapadły decyzje o rozpoczęciu powstania. Gdy w końcu wybuchło w lutym 1867 r., objęło zaledwie kilka hrabstw i trwało niespełna dwa miesiące. Kolejny przegrany zryw niepodległościowy miał być ostatnim w XIX stuleciu (polskim czytelnikom ten fragment irlandzkich dziejów może się wydać boleśnie znajomy), ale fenianie, pozornie pokonani, przetrwali, a ich zapał i upór skłonił władze brytyjskie do pewnych ustępstw, poczynionych przez nowy brytyjski rząd pod przewodnictwem Williama Gladstone’a.

Powstanie w Irlandii nie było jednak jedyną akcją zbrojną fenian w pierwszym okresie istnienia ich organizacji. Braci w Ameryce nie usatysfakcjonowało obsadzenie ich w roli zaplecza logistycznego i postanowili wziąć sprawy w swoje ręce jeszcze przed wybuchem powstania. Ich operacja militarna nie zapisała się w zbiorowej pamięci chyba wyłącznie dlatego, że po prostu trudno w nią uwierzyć.

Najazd fenian na Kanadę

Plan operacji powstał jeszcze w 1865 r. i był dość skomplikowany: zakładał przekroczenie granicy amerykańsko-kanadyjskiej przez trzy kolumny irlandzkich ochotników, liczące od kilku do kilkunastu tysięcy piechurów i jazdy, w trzech różnych miejscach. Dwie z tych grup miały najpierw rozprawić się z załogami fortów i posterunków, a następnie forsownym marszem dotrzeć w okolice Toronto i zagrozić kanadyjskiej stolicy. Po tej akcji wiele sobie obiecywano, ale prawdziwy cel strategiczny był inny. Chodziło bowiem o to, by odciągnąć siły brytyjskie z Kanady Wschodniej, odciąć im drogę powrotu przez zniszczenie linii kolejowych i mostów, czego mieli dokonać sympatyzujący z fenianami Irlandczycy kanadyjscy, a w końcu głównymi siłami wkroczyć na terytorium prowincji Quebec, by zdobyć stolicę prowincji o tej samej nazwie, a przy okazji Montreal.

Cel polityczny był znacznie prostszy – podbój dochodowej perły w koronie brytyjskiej miał zmusić Brytyjczyków do wycofania się z Irlandii, a tym samym dać jej upragnioną niepodległość. Ujmując rzecz w skrócie: tajna organizacja obywateli amerykańskich irlandzkiego pochodzenia postanowiła z wykorzystaniem zaimprowizowanej i działającej całkowicie nielegalnie armii naruszyć zasadę neutralności Stanów Zjednoczonych i z obszaru tego państwa dokonać inwazji na posiadłości kolonialne imperium brytyjskiego, aby to imperium upokorzyć i szantażować. Jak mawiają moi studenci: co mogło pójść nie tak?

Co najciekawsze, ten szalony z dzisiejszej perspektywy plan miał pewne szanse powodzenia. Jego autorem i zarazem wodzem naczelnym był generał Thomas William „Fighting Tom” Sweeny, który okrył się sławą jeszcze w latach wojny z Meksykiem, a w trakcie wojny secesyjnej, w bitwie pod Shiloh, potwierdził swój status bohatera. Jego oddziały trudno było co prawda nazwać armią, ale składały się w większości z nie mniej wytrawnych weteranów, natomiast po drugiej stronie granicy czekały na nich głównie słabo wyszkolone formacje miejscowej milicji, regularne wojska brytyjskie były bowiem rozproszone i niezbyt liczne, przynajmniej we wczesnej fazie starć.

Całemu przedsięwzięciu patronowali cieszący się autorytetem w irlandzkiej diasporze współzałożyciele Bractwa, James Stephens (czy też, by być precyzyjnym, Séamus Mac Stiofáin) i John O’Mahony. Irlandczykom sprzyjała też sytuacja polityczna. W czasie wojny secesyjnej Zjednoczone Królestwo mniej lub bardziej otwarcie wspierało Konfederację, zwycięstwo Unii pogłębiło więc jedynie tradycyjną niechęć Amerykanów do Brytyjczyków, a oficjalne relacje międzypaństwowe były co najwyżej chłodne. Wieść głosi, że prezydent Andrew Jackson został poinformowany o planach fenian i nie miał zamiaru im przeciwdziałać, był nawet gotów zaakceptować fakty dokonane. Oczywiście pod warunkiem zwycięstwa.

Jak jednak wiadomo, plany rzadko wytrzymują konfrontację z rzeczywistością. Ich realizację rozpoczęto w nocy z 31 maja na 1 czerwca 1866 r., jeśli nie liczyć wcześniejszej akcji rozpoznawczo-dywersyjnej. I od początku pojawiły się problemy. Z różnych powodów oddziałami dowodzili inni oficerowie niż pierwotnie do tego zadania wyznaczeni. Niektóre jednostki w ogóle nie zjawiły się w miejscu zgrupowania. Rzeczywista liczba uczestników ataku również znacznie odbiegała od założeń. Mimo to Irlandczycy przekroczyli granicę i pomaszerowali ku swoim celom. Pierwsze spotkania z wrogiem zakończyły się sukcesem. Najbardziej znana ze stoczonych wtedy bitew miała miejsce pod Ridgeway, ale wśród dowodzących irlandzkim wojskiem nie znalazł się nikt, kto potrafiłby wykorzystać zwycięstwo. Brytyjczycy szybko otrząsnęli się z zaskoczenia, zdołali się zmobilizować i wkrótce to najeźdźcy znaleźli się w odwrocie.

3 czerwca po zachodzie słońca irlandzki atak na Kanadę Zachodnią dobiegł końca. Wielu żołnierzy trafiło do niewoli, wielu innym udało się przedostać z powrotem na terytorium Stanów Zjednoczonych, gdzie zostali internowani. Nie zważając na porażkę na zachodzie, kilka dni później siły wyznaczone do ataku na Quebec rozpoczęły swoją część operacji, ale i tutaj wszystko rychło zakończyło się ich kapitulacją. Nie mogło być zresztą inaczej, bo obrońcy byli już przygotowani, a do tego zmieniła się sytuacja polityczna. Administracja amerykańska zawarła ze stroną brytyjską porozumienie, na mocy którego Anglicy wypłacili 15 milionów dolarów odszkodowania, a Amerykanie zobowiązali się do poskromienia Irlandczyków. Inna sprawa, że wywiązywali się z tych postanowień bez entuzjazmu – wszyscy internowani fenianie, na czele ze Sweenym, zostali niebawem uwolnieni. Nie powiodła się też najwyraźniej ich resocjalizacja, skoro kolejne rajdy na Kanadę, na mniejszą już skalę, fenianie organizowali aż do 1871 r.

Fenianie nad Rio Grande?

W filmie Forda słuchający śpiewu swoich żołnierzy generał Sheridan jest wyraźnie wzruszony. Czy w takim razie reżyser chciał nam zasugerować, że generał był fenianinem? Żadne znane nam dzisiaj źródła tego nie potwierdzają. Wprost przeciwnie, jak się wydaje, pogromca Indian był zainteresowany bardziej własną karierą niż losami kraju przodków. Irlandię odwiedził raz, po czym w swoich pamiętnikach poświęcił jej półtorej linijki. Z drugiej strony ktoś, kto wspiera tajne stowarzyszenie, a może nawet do niego należy, nie opowiada o tym wszem i wobec, zwłaszcza jeśli jest osobą publiczną.

Warto w tym kontekście przypomnieć o pewnym incydencie, który miał miejsce, gdy Sheridan był jeszcze kadetem w West Point. Został mianowicie zawieszony na rok za bójkę z innym kadetem, który szydził z jego pochodzenia i wiary katolickiej. Czyżby więc słynny western był hołdem oddanym bractwu? Racjonalniej jest przyjąć, że Ford oddał w ten sposób hołd swoim korzeniom, społeczności irlandzkiej w Ameryce i przede wszystkim owym nieustraszonym ludziom, którzy swoimi nieprawdopodobnymi czynami wykuwali w XIX stuleciu przyszłą potęgę Stanów Zjednoczonych. À propos nieustraszonych: czy wcześniej wspominałem, że producentem „Rio Grande” był Merian C. Cooper, który, zanim przybył do Hollywood, współtworzył w czasie wojny polsko-bolszewickiej pierwszy w ponownie niepodległej Polsce dywizjon myśliwski im. Tadeusza Kościuszki? Ale to już zupełnie inna historia.

Bitwa o Ridgeway: atak fenian (w zielonych mundurach) na oddziały kanadyjskiej milicji i brytyjskie

Bitwa o Ridgeway: atak fenian (w zielonych mundurach) na oddziały kanadyjskiej milicji i brytyjskie wojska. Kanada Zachodnia, 2 czerwca 1866 r.

Niday Picture Library/Alamy/be&w

Jeśli w duchu filozoficznych rozważań inżyniera Mamonia o upodobaniach kulturalnych przyjmiemy, że podobają się nam te filmy, które już oglądaliśmy, to poczesne miejsce wśród nich zajmują klasyczne westerny. Nie tylko ze względu na ich walory rozrywkowe i obecność budzących sentyment dawnych gwiazd „fabryki snów”. Także dlatego, że stanowią fascynującą mieszankę stereotypów, wyobrażeń, faktów i odniesień historycznych, które składają się i na mit Dzikiego Zachodu, i na jedyną w swoim rodzaju popularną historię Ameryki i jej mieszkańców. Mistrzowie tego gatunku potrafili w krótkiej scenie pomieścić tyle aluzji i tropów, że wystarczyłoby ich na wykład akademicki.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Klub Polaczków. Schalke 04 ma 120 lat
Historia
Kiedy Bułgaria wyjaśni, co się stało na pokładzie samolotu w 1978 r.
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar