Każda forma rządów wymaga stosowania przymusu. To rodzi sprzeciw, który też prowadzi do przemocy. Terror jest zatem nieuniknionym i odwiecznym komponentem dziejów, choć występuje w różnych odsłonach i pod różną postacią. Większość ludzi nie dostrzega jego pełnego spektrum w otaczającym nas świecie. W owczym pędzie przyswajamy prostą binarną ocenę rzeczywistości, jaką wskażą nam środki masowego przekazu. To nowożytni augurzy zwalniający masy od wszelkiej dociekliwości.
W szkołach nauczano, że pierwszym aktem indywidualnego terroru było podpalenie świątyni Artemidy w 356 r. p.n.e. przez ubogiego i obłąkanego szewca Herostratesa z Efezu, a pierwszym aktem terroryzmu państwowego były rządy Trzydziestu Tyranów spartańskich w 404 r. p.n.e. To nieprawda, o czym świadczy choćby 27 szkieletów odkrytych w kenijskim Nataruk niedaleko jeziora Turkana – miejscu najstarszej znanej nam masakry sprzed 10 tys. lat.
Terror indywidualny i państwowy towarzyszy cywilizacji od samego jej początku. Czasami przybiera złudną formę praworządności, bywa nawet skodyfikowany i usankcjonowany prawem. Przecież najwięksi ludobójcy działali zgodnie z literą prawa, które sami ustanowili. Przykładem jest „oczyszczanie" Francji z „wrogów rewolucji" przez Trybunał Rewolucyjny w latach 1793–1794. Z kolei rządy sowieckie w latach 1917–1953, w okresie nazywanym wielkim terrorem, realizowały wytyczne programowe WKP(b) – przemianowanej w 1952 r. na KPZR. Ich niemieckim odpowiednikiem były rasistowskie ustawy norymberskie, ustawa o pełnomocnictwach i dekret prezydencki o „ochronie narodu niemieckiego", które oddawały władzę nad życiem milionów ludzi garstce politycznych oprychów. Szczęśliwie tamte totalitaryzmy upadły, choć zastąpiły je nowe, rozsiane w różnych zakątkach świata.
Historię piszą zwycięzcy. Asasynów, jakobinów, eserowców, narodników, anarchistów, ludzi z Mano Negra, rasistów z Ku Klux Klanu, tureckie Szare Wilki, włoskie Czerwone Brygady, ekstremistów z Hezbollahu czy partyzantów Świetlistego Szlaku słusznie nazywamy dzisiaj terrorystami. Ale czy ośmielilibyśmy się użyć tego samego określenia wobec amerykańskich rewolucjonistów, irlandzkich bojowników z Sinn Féin czy radykałów z Lochamej Cherut Jisra'el nazywanych Gangiem Sterna? A jak kwalifikować bojowników ETA czy Partii Pracujących Kurdystanu? Może podobnie jak afgańskich talibów?
Amerykanie pamiętają o ofiarach ataku na WTC