Handel ludźmi w Wielkiej Brytanii. Dług wolności i zniewolenia

Mimo że Wielka Brytania zarabiała na niewolnictwie, to poświęciła majątek na jego zwalczanie... Prawda miesza szczyptę idealizmu z cyniczną kalkulacją i hipokryzją.

Publikacja: 09.05.2024 21:00

Litografia z ok. 1880 r. przedstawiająca grupę afrykańskich mężczyzn, kobiet i dzieci schwytanych i 

Litografia z ok. 1880 r. przedstawiająca grupę afrykańskich mężczyzn, kobiet i dzieci schwytanych i zakutych w kajdany. Staną się niewolnikami

Foto: Wellcome Library

W zasadzie nic z dziedzictwa imperium nie oparło się współczesnej krytyce. Tylko zwalczanie niewolnictwa wciąż jest przedmiotem brytyjskiej dumy, choć na tej karcie też mnożą się czarne plamy. Efemeryczny rząd premiera Grenville’a przepadłby w niepamięci, gdyby nie ustawa o niewolnictwie z końca jego urzędowania: 25 marca 1807 r. parlament zakazał handlu ludźmi w Wielkiej Brytanii, choć samego niewolnictwa akt nie znosił.

Decyzja nie była radykalna i przełomowa, gdyż były regulacje wcześniejsze i dalej idące; handlu niewolnikami zakazała już Dania, całkowicie zniosła niewolnictwo (choć przejściowo) porewolucyjna Francja i dzisiejsze Ontario w Kanadzie; nawet Stany Zjednoczone zakazały budowy i rejestracji statków wyposażonych do handlu żywym towarem.

Wielka Brytania była potentatem handlu niewolnikami

Mogło się zdawać, że brytyjski parlament w altruistycznym amoku urwał łeb kurze znoszącej złote jaja do skarbca imperium. Bez wątpienia Wielka Brytania była potentatem transatlantyckiego handlu niewolnikami, dzięki czemu kupieckie statki nie płynęły do Ameryki puste. Nim dotarły za ocean po cukier, bawełnę i rum, wpierw zawijały do Afryki Zachodniej, by u miejscowych kacyków wymienić angielskie wyroby na niewolników – towar stale poszukiwany na Karaibach i w Ameryce Północnej. Trójstronny handel krążył po Atlantyku niczym perpetuum mobile służące pomnażaniu pieniędzy, gdyż popyt plantacji na siłę roboczą zdawał się niewyczerpany. Tylko w ostatnich latach poprzedzających zakaz bez mała półtora tysiąca rejsów przetransportowało do obu Ameryk prawie 700 tys. ludzi w kajdanach, z czego Anglicy dzierżyli połowę światowego rynku żywym towarem.

Powodzenie ustawy psującej interes kupców, armatorów i plantatorów może być niezrozumiałe, zwłaszcza że upadł mniej kontrowersyjny, a nikogo nierujnujący projekt równouprawnienia katolickich poddanych. Mogło się zdawać, że na taką ofiarę stać tylko idealistów – a jednak byli to politycy, chłodno kalkulujący interes państwa.

W praktyce handel ludźmi był mniej rentowny, niż można wnosić ze skali zjawiska

Wątpliwości rozwiewa spojrzenie w rachunki – w praktyce handel ludźmi był mniej rentowny, niż można wnosić ze skali zjawiska. Stopa zwrotu przegrywała z innymi branżami, a proceder zajmował pomijalne 2 proc. gospodarki brytyjskiego imperium. Jednak nie słuchano argumentacji Williama Wilberforce’a – pomnikowego działacza na rzecz abolicji – że zamiast kupować nowych, lepiej inwestować w dobrostan i rozmnażanie niewolników już osadzonych w koloniach, co obniży koszt prowadzenia plantacji. Za dzieci zrodzone w niewoli nie trzeba płacić i mitrężyć czasu na wdrożenie do pracy; starczą znośniejsze warunki bytu i edukacja, co przystoi krzewicielom chrześcijańskiej kultury.

Głos Wilberforce’a ginął na puszczy, za to przebiła się odmienna narracja Jamesa Stephena, skądinąd związanego z abolicjonistami prawnika. Przełomem była książka „Wojna w przebraniu, czyli oszustwa flag neutralnych”, wydana równolegle z bitwą pod Trafalgarem. Ignorując aspekt moralny, autor postawił problem w kontekście wojen napoleońskich, którymi żyła Europa. Jako merkantylista Stephen traktował gospodarkę i handel jak równorzędny środek prowadzenia wojny i polityki. Uważał więc za obrzydliwe i niedopuszczalne, że angielscy kupcy handlują z państwami toczącymi wojnę przeciw imperium.

Czytaj więcej

Pokłosie niewolnictwa. W USA trwa debata o segregacji rasowej

Handel ludźmi pojawił się w środku problemu, gdy Napoleon przywrócił niewolnictwo w 1802 r., a  traktat z Amiens oddał Francji stracone kolonie. Jednak cesarstwo nie miało floty do przełamania hegemonii brytyjskiej, dlatego francuskie posiadłości zaopatrywały angielskie jednostki, najczęściej schowane pod neutralną banderą amerykańską.

Doraźna koalicja merkantylistów była więc skuteczniejsza niż abolicyjni działacze – całkowity zakaz handlu niewolnikami powstał jako część działań wojennych, w czym kluczowa była intencja objęcia restrykcją wszystkich statków żeglujących po Atlantyku. Tym samym Wielka Brytania, mając ku temu środki i brak zahamowań, narzuciła kontrolę ruchu żeglugowego, w czym glejt racji moralnych był ujmującym listkiem figowym.

Niewolnictwo bez niewolnictwa

Egzekwowanie zakazu było trudne, kosztowne, a przy tym skomplikowane prawnie, gdyż wiązało się z naruszeniem suwerenności bander. Jednak rząd stał nieugięty, choć musiał (nie zawsze zręcznie) żonglować argumentem siły oraz dyplomatycznych zabiegów.

W duecie kija i marchewki główną rolę pełniła Królewska Marynarka Wojenna. Dwa pierwsze okręty Eskadry Zachodnioafrykańskiej (zwanej też Prewencyjną) już w 1808 r. posłano do patrolowania wschodniego Atlantyku opodal Afryki. Podejrzane jednostki rekwirowano, nakładając grzywnę 100 funtów za każdego niewolnika znalezionego podczas rewizji (ile żywego towaru lądowało za burtą na widok brytyjskich bander, nigdy się nie ustali). Mimo że incydent nie miał związku z niewolnikami, po ostrzelaniu amerykańskiej fregaty USS „Chesapeake”, gdy odmówiła prawa kontroli brytyjskiej jednostce, tym jaśniej statki handlowe rozumiały aluzję, że Anglicy nie wahają się użyć armat.

Równoległa polityka marchewki, czyli dyplomacji wspartej pieniędzmi (rzecz ułatwiała zmiana sojuszy, gdy Napoleon podbił Hiszpanię i Portugalię), skłaniała coraz liczniejsze państwa do rezygnacji z handlu niewolnikami. Gdy cesarz upadł, Francji dano pięć lat na zakończenie importu; uprawiania procederu zrzekły się też Holandia i Szwecja. Stany Zjednoczone zakazały importu, ale nie wewnętrznego handlu niewolnikami, przy czym broniły suwerenności floty przed brytyjską kontrolą – przynajmniej do wojny domowej.

USS „Chesapeake” 22 czerwca 1807 r. został ostrzelany przez należący do Royal Navy okręt HMS „Leopar

USS „Chesapeake” 22 czerwca 1807 r. został ostrzelany przez należący do Royal Navy okręt HMS „Leopard” z powodu odmowy zgody na przeszukanie (Brytyjczycy szukali dezerterów)

F. Muller/Naval History & Heritage Command

W Europie problem rozwiązały traktaty, za to portugalskim i hiszpańskim koloniom (podobnie afrykańskim państwom na zachodnim wybrzeżu) Brytyjczycy wprost płacili łapówki za rezygnację z transakcji, dzięki czemu handel niewolnikami zmalał, lecz nie ustał do końca wieku.

Eskadra Zachodnioafrykańska prędko wzmocniona do sześciu, a ostatecznie do 25 okrętów, miała kogo ścigać aż do lat 70. XIX w., przejmując statki z niemal 150 tysiącami niewolników pod pokładami, co wcale nie wiązało się z wybawieniem, za to dało pretekst do kolonizacji wybrzeża Sierra Leone, gdzie niewolników umieszczano w angielskich plantacjach wokół przeludnionego Freetown.

Wegetacja w brytyjskiej enklawie nie była przy tym najgorszym losem, jeśli statek był przedmiotem któregoś z prawnych sporów. Miały je rozstrzygać mieszane trybunały urzędników brytyjskich i państw, pod których banderą schwytano ładunek, jednak ich rządy sabotowały dochodzenia całymi latami. Bywało, że zatrzymany statek płynął z Afryki do Rio de Janeiro, lecz gdy własności nie uznała ani Portugalia, ani Brazylia, niewolników wieziono z powrotem do Sierra Leone – wielu umierało w drodze z chorób i wycieńczenia.

Zakaz handlu ani na jotę nie zmienił położenia niewolników w imperium brytyjskim. Mimo że narracja historyczna skupia się na niewolnictwie w Ameryce Północnej, niespełna pół miliona Afrykanów z pierwszych 13 kolonii jest ułamkiem milionów czarnych sprzedanych do pracy na plantacjach Indii Zachodnich. Ich miejsce w świadomości społecznej było jednak odmienne. Każdy mieszkaniec Wirginii lub Alabamy miał ze zjawiskiem styczność, nawet gdy większość farmerów pracowała bez niewolników. Przeciętny Walijczyk czy Anglik – może z wyjątkiem marynarzy i kupców – nie miał kontaktu z niewolnikami przez całe życie. I choć proceder był znany, to na Wyspach Brytyjskich niemal wyparty ze świadomości, gdyż istniał gdzieś w odległych i egzotycznych krajach z przygodowych powieści. Nawet posiadacze niewolniczych plantacji, żyjąc na wsi pod Bristolem lub Manchesterem, znali zamorskie włości z listów i wyciągów bankowych, gdyż zazwyczaj nigdy nie byli na Karaibach.

Podczas gdy Holandia czy Portugalia skodyfikowały zjawisko, rządy brytyjskich kolonii tworzyły regulacje na własną rękę

Owej ślepocie sprzyjało prawo, a w zasadzie brak norm ustawowych mówiących o niewolnictwie, które formalnie nie istniało w Brytanii. Podczas gdy Holandia czy Portugalia skodyfikowały zjawisko, rządy brytyjskich kolonii tworzyły regulacje na własną rękę.

Paradoks obnażyła sprawa Somerseta, niewolnika zbiegłego w londyńskim porcie. Ekstradycji na plantację na Jamajce zapobiegli działacze abolicyjni, wymuszając batalię sądową, a lord Mansfield – największy autorytet prawny epoki – uznał dysponowanie ludzką osobą bez jej zgody i woli za nielegalne. Nie pomogły sarkania lorda, że orzekł w jednostkowym przypadku. Stworzył precedens.

Kredyt wolności

Mimo że po rewolucji francuskiej sprawa przycichła, zwycięstwo powstania na Santo Domingo czytano jako znak ostrzegawczy. Słusznie, bo po wojnach napoleońskich fale buntu przelały się na brytyjskie Indie Zachodnie, począwszy od Barbadosu w 1816 r., po czym uderzyły w Gujanę i spustoszyły Jamajkę w roku 1831. Po utopieniu rebelii we krwi, w cieniu szubienic nastał czas kalkulacji.

Jednocześnie rośli w siłę znaczniejsi gracze niż działacze abolicyjni. Zjawili się bowiem liberałowie – duchowe dzieci Adama Smitha – widzący w niewolnictwie nieefektywność ekonomiczną. W istocie same kolonie w Indiach Zachodnich mieli za zło wcielone, niszczące rynek i gospodarkę brytyjską. Monopol i cła zaporowe napełniały kieszenie właścicielom plantacji, gdy tańszy cukier z Brazylii czy Kuby był niedostępny angielskim kupcom. Niewolnictwo było skrawkiem zarzutów o nierówność rynkową, za to wygodną linią ataku na system.

Ten jednak zamknął się w twierdzy korupcji układu politycznego. Wielcy plantatorzy mieli w kieszeni po kilkanaście małych okręgów wyborczych, razem gwarantujących dość miejsc w parlamencie, by blokować reformy. Poseł James Stephen w przemówieniu z 1827 r. wprost stwierdził, że Anglię zniewoliły własne kolonie. Aby zniszczyć potęgę Indii Zachodnich, Brytania musiała zmienić cały system wyborczy, otwierając Izbę Gmin przed szerszym elektoratem. Jednak od wprowadzenia w 1832 r. nowej ordynacji wyborczej los niewolnictwa był przesądzony. Potem mówiono, że brytyjska potęga przemysłowa powstała na niewolnictwie, co pewnie jest prawdą, lecz w nieco pokrętny sposób.

William Wilberforce (1759–1833) – brytyjski polityk, filantrop i przywódca ruchu abolicjonistycznego

William Wilberforce (1759–1833) – brytyjski polityk, filantrop i przywódca ruchu abolicjonistycznego

Anton Hickel

Zniesienie niewolnictwa uchwalono w 1833 r. Od sierpnia następnego roku należało rozkuć kajdany w całym imperium (z wyjątkiem Indii – prywatnego folwarku Kompanii Wschodnioindyjskiej). Jednak Królestwo Brytyjskie nie mogło być państwem zasad, gwałcąc święte prawo własności. Parlament sprostał poczuciu sprawiedliwości, traktując ustawę jak wywłaszczenie w celach publicznych i wypłacił plantatorom odszkodowanie.

Rząd wydał na rekompensaty ogromną kwotę 20 mln funtów, z uwzględnieniem inflacji wartą dziś niemal 17 miliardów. Rzecz jasna, skarb nie miał takich pieniędzy, gdyż rozdałby 40 proc. dochodu państwa, dlatego tylko 5 mln wypłacono z budżetu, resztę zaś pożyczyło konsorcjum bankowe Rothschilda i jego szwagra. A choć liczba wniosków była ogromna, sięgając 47 tys., połowę wypłat przejęło zaledwie 6 proc. beneficjentów. Przeprowadzono bodaj największy transfer publicznego majątku do prywatnych kieszeni, ciekawe zatem, co stało się z tą górą pieniędzy.

Rzecz jasna wielu – jak największy profitent ustawy John Gladstone, który zainkasował sumkę 107 tys. funtów – lokowało odszkodowania w nowych plantacjach. Rząd jednak uwolnił zarówno niewolników, jak i handel; zniesiono monopol i ochronę celną Indii Zachodnich, w efekcie zysk i wartość latyfundiów katastrofalnie spadły. Z konieczności, by nie pójść z torbami, gros landlordów szukało nowych miejsc inwestowania. A jak odkryto w archiwach Komisji Odszkodowawczej, większość beneficjentów mieszkała blisko Bristolu, Liverpoolu i Manchesteru. W ten sposób państwo (zapewne świadomie) przeniosło kapitał z archaicznego rolnictwa niewolniczego do nowoczesnego przemysłu.

Mniejsza, że gigantyczny kredyt obywatele brytyjscy spłacali do 2015 r., co niebacznie ujawnił (prędko skasowany) tweet Ministerstwa Skarbu. Wielu było wstrząśniętych, że wszyscy, w tym wnuki niewolników, łożyli na zbrodnicze dynastie jeszcze przez dwa stulecia – żądano wręcz listy beneficjentów (wśród podejrzanych byli krewni premiera Blaira), lecz rząd zaszył usta.

W zasadzie tylko właściciele czuli zmianę w portfelach, gdyż niewolnicy byli dokładnie w tym położeniu, co przedtem

Co gorsza, w zasadzie tylko właściciele czuli zmianę w portfelach, gdyż niewolnicy byli dokładnie w tym położeniu, co przedtem. Rząd uznał, że czarnych trzeba 12 lat wdrażać do dyscypliny i cywilizować, nim faktycznie zrzucą kajdany, pracowali więc za darmo na tych samych plantacjach. W praktyce stworzono dodatkową rekompensatę dla właścicieli, gdyż odszkodowanie pokryło połowę ceny rynkowej zdrowego Afrykanina, założono więc, że wyzwoleńcy odpracują różnicę. Dopiero oburzenie publiczne skróciło czas edukacji społecznej do 1838 r., co również niewiele zmieniło, bo dokąd miał odejść czarny niewolnik na Jamajce lub Barbadosie?

Za to Wielka Brytania uznała się za mocarstwo moralne, obarczone misją szerzenia wolności, cywilizacji i wolnego handlu. Wkrótce siły brytyjskie weszły do fragmentu dzisiejszej Nigerii, by zatrzymać eksport niewolników przez lokalnego władcę, a przy okazji założyć plantacje bawełny, gdzie czarni cywilizowali się pracą bez opuszczania Afryki. Odkąd kolonializm wynalazł uzasadnienie moralne, walka z niewolnictwem służyła budowie Wielkiej Brytanii.

W zasadzie nic z dziedzictwa imperium nie oparło się współczesnej krytyce. Tylko zwalczanie niewolnictwa wciąż jest przedmiotem brytyjskiej dumy, choć na tej karcie też mnożą się czarne plamy. Efemeryczny rząd premiera Grenville’a przepadłby w niepamięci, gdyby nie ustawa o niewolnictwie z końca jego urzędowania: 25 marca 1807 r. parlament zakazał handlu ludźmi w Wielkiej Brytanii, choć samego niewolnictwa akt nie znosił.

Decyzja nie była radykalna i przełomowa, gdyż były regulacje wcześniejsze i dalej idące; handlu niewolnikami zakazała już Dania, całkowicie zniosła niewolnictwo (choć przejściowo) porewolucyjna Francja i dzisiejsze Ontario w Kanadzie; nawet Stany Zjednoczone zakazały budowy i rejestracji statków wyposażonych do handlu żywym towarem.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Bizancjum, Konstantynopol, Stambuł – metropolia orientalna sercem i duchem
Historia świata
Początek dwubiegunowego świata. Doktryna Trumana. Część V
Historia świata
Niemieckie i austriackie akademie nauk. To one wpłynęły na kształt uczelni w Polsce
Historia świata
Jak kawaleria SS pacyfikowała powstanie w getcie warszawskim
Historia świata
Zamach, który uczynił Napoleona cesarzem
Materiał Promocyjny
Technologia na etacie. Jak zbudować efektywny HR i skutecznie zarządzać kapitałem ludzkim?