Szczyt strefy euro w rozszerzonym składzie, czyli z udziałem Polski i innych państw spoza strefy wspólnej waluty, uzgodnił w piątek w Brukseli reformę unii walutowej. Istotnym jej elementem jest stworzenie instrumentu budżetowego strefy euro. - Ministrowie finansów przyspieszą prace nad instrumentem budżetowym strefy euro - oświadczył po spotkaniu przewodniczący Rady Europejskiej. - Co ważne będzie on przyjęty w sposób inkluzywny przez wszystkie państwa członkowskie w kontekście wieloletnich budżetu UE - dodał Donald Tusk. To ważne dla Polski wyjaśnienie, bo rządowi zależało, żeby miał wpływ na decyzje o kształcie tego budżetu, jego wielkości i kalendarzu tworzenia. - Najważniejsze z punktu widzenia Polski to, że ten instrument jest w ramach wieloletnich ram finansowych. Więc nie jest to odrębny budżet. Oznacza to, że będziemy mieli wpływ na jego funkcjonowanie - przekonywał premier Mateusz Morawiecki.

Jeszcze kilka dni temu dyplomaci nieoficjalnie mówili zabiegach Polski wpisania w dokumencie szczytu strefy euro właśnie sformułowania o inkluzywności. Nie udało się tego zrobić, ale fakt, że instrument budżetowy strefy euro będzie częścią wieloletnich ram finansowych oznacza faktycznie, że o jego wielkości powinno wspólnie zdecydować 27 państw w negocjacjach, które już trwają, a skończą się najwcześniej za rok, a najprawdopodobniej za 2 lata. Oświadczenie Tuska jest tu dodatkową pomocą, choć nie gwarancją. Bo ciągle nie wiadomo, gdzie konkretnie ten eurobudżet będzie umieszczony. A procedura decyzyjna dotycząca kształtu eurobudżetu, zasad jego tworzenia czy wydawania pieniędzy, oznacza prawdopodobnie głosowanie większościowe, czyli Polska i tak nie będzie tego mogła zablokować. Szczyt zdecydował, że ten nowo tworzony instrument budżetowy będzie dostępny dla 19 państw strefy euro oraz - jeśli będą tego chciały - dla państw, których waluty są w systemie ERM2. Obecnie jest tam tylko Dania, ale w przyszłym roku do systemu mają dołączyć Chorwacja i Bułgaria. To oznaczałoby, że prawo do korzystania z eurobudżetu nie miałoby tylko pięć państw: Polska, Rumunia, Węgry, Czechy i Szwecja.

Budżet strefy euro wcale nie ma jednak bezwarunkowego poparcia 19 państw posługujących się wspólną walutą. Dyskusja w tym gronie jest sporem między zwolennikami finansowej solidarności a tymi, którzy opowiadają się za bardziej surowymi regułami budżetowymi. Francja popierana przez kraje Południa Europy, tradycyjnie uważała, że potrzebne są transfery budżetowe w obrębie strefy euro. Od dawna naciskała na Niemcy, ale te niechętnie odpowiadały na ten postulat. Ostatecznie jednak w ostatnich miesiącach Niemcy podpisali się pod wspólną inicjatywą, tyle że bardzo okrojoną. Paryż to przyjął uznając, że projekt co prawda nie odpowiada jego ambicjom, ale jest pierwszym krokiem we właściwym kierunku.

Na razie na potrzeby konwergencji, czyli reform strukturalnych. Mniej jest natomiast entuzjazmu dla funkcji stabilizacyjnej, czyli radzenia sobie z szokami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Ale i to może pojawić się w przyszłości. - W dłuższym terminie musimy mieć instrument, który pomógłby nam poradzić sobie z szokami zewnętrznymi - powiedział Jean-Claude Juncker. Sama Komisja chciałaby, żeby w nowym wieloletnim budżecie na  lata 2021-27 na budżet strefy euro było przeznaczone 50 mld euro. To około 4 proc. budżetu UE. Dla porównania największa pozycja, której zresztą Polska jest teraz głównym beneficjentem, czyli polityka spójności, ma pochłonąć 373 mld euro.