Nie jest pan zmęczony historią z Narwią? Przecież dialog techniczny na system obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej krótkiego zasięgu rozpoczął się siedem lat temu.
Zamówienia zbrojeniowe rzadko są procesem szybkim i to niezależnie od kraju, który je organizuje. Dla nas liczy się to, że stale współpracujemy z polskim klientem i przemysłem, chcąc uruchomić prace przy systemie Narew jak najszybciej po podjęciu decyzji o rozpoczęciu programu. Proponujemy polskim siłom zbrojnym naziemny system obrony powietrznej bazujący na pocisku CAMM, zaprojektowanym pod kątem tych samych zagrożeń, przed którymi stoi Polska, a także transfer nowoczesnych technologii, które rozwiną polski przemysł.
Radykalnie jednak zmieniła się koncepcja samej produkcji Narwi. Kiedyś miała to być konstrukcja dostawcy zewnętrznego, teraz wytwórcą ma być PGZ. Nie widzi pan ryzyk we współpracy z firmą, w której ekipa zarządzająca zmienia się mniej więcej co półtora roku?
Zawsze proponowaliśmy, by to PGZ była liderem programu, więc dla nas nie nastąpiła żadna istotna zmiana. To partnerstwo na dłuższą metę, dzięki któremu Polska zyska system obrony powietrznej o największych możliwościach, nowe technologie i umiejętności oraz więcej zleceń produkcyjnych. Pocisk dla tego systemu pochodziłby z rodziny CAMM (z możliwością zastosowania rakiety o wydłużonym zasięgu, CAMM-ER), która jest najnowszym orężem naziemnej obrony powietrznej armii brytyjskiej, kompatybilnym z systemami innych państw NATO. Polska zyskałaby zatem wiodącą pozycję w programie i produkcję we własnym przemyśle. Stale rozmawiamy z PGZ i firmami tworzącymi konsorcjum dla programu Narew, dzięki czemu ich przedstawiciele jasno rozumieją naszą propozycję.
Co zatem proponujecie polskiej zbrojeniówce?