Być może nie wiedział o liberalizacji przepisów o upadłości konsumenckiej, która stała się teraz dużo bardziej dostępna dla Kowalskiego, nad którym np. wisi miecz zwiększonych rat we frankach. Ale nawet i dzisiaj droga do upadłości nie jest prosta. Konsument musi udowodnić, że naprawdę nie ponosi winy za zaistniałą sytuację, a brak świadomości ryzyka przy zaciąganiu kredytów nie wystarczy.

W rezultacie, mimo skokowego wzrostu, liczba 621 bankructw w I półroczu i tak jest niewielka na 38-milionowy kraj, którego mieszkańcy na koniec zeszłego roku mieli 41 mld zł zaległego zadłużenia. W statystykach nie ma niestety danych o przyczynach konsumenckich upadłości. Podejrzewam, że w przypadku młodych ludzi jedną z nich jest utrata dobrze płatnej pracy, choć poprawiająca się koniunktura może ograniczyć rozmiar tego niepokojącego zjawiska.

Kiepski stan naszej służby zdrowia zwiększa ryzyko, że wzrośnie liczba upadłości z powodu chorób uniemożliwiających zarobkowanie, co rujnuje finanse, gdy trzeba kupować sporo drogich leków. Może też przybyć bankructw frankowiczów, choć przedwyborcze deklaracje polityków sugerują, że nie będzie takiej potrzeby.

Trzeba się także liczyć z dalszym wzrostem liczby upadłości konsumentów w wieku 60+. Będzie to dobrą lekcją dla firm, które prosperowały, skłaniając emerytów socjotechnicznymi sztuczkami do przepłacania za mało użyteczne lub horrendalnie drogie wyroby. Teraz naciągacze przekonają się, że nie tylko kontrahent, ale i klient może poszukać schronienia w upadłości.