Stanisław Gurgul: jestem złodziejem z wirusem ojkofobii

Czy orzekając ws. Agnes Trawny, brałbyś pod uwagę prawo czy interes państwa?

Aktualizacja: 18.11.2018 07:27 Publikacja: 18.11.2018 06:00

Stanisław Gurgul: jestem złodziejem z wirusem ojkofobii

Foto: AdobeStock

Jak wynika z tytułu, wyznanie w nim uczynione składam w obliczu nieuchronnej wieczności, muszę być zatem absolutnie szczery. Postępując tak, kieruję się pewnym wskazaniem jurydyczno-moralnym, które jako pierwszy sformułował najstarszy z łacińskich Ojców Kościoła Kwintus Tertulian (żył w latach ok. 155–220, a urodził się w Kartaginie jako syn rzymskiego centuriona–poganina): accusare nemo se debet, nisi coram Deo, co znaczy, nikt nie jest zobowiązany oskarżać samego siebie, chyba że przed Bogiem (De idolatria 56, 2; Hulae 1770). Myśl tę wyrażają w polskim porządku prawnym przepisy art. 74 § 1 i art. 175 § 1 kodeksu postępowania karnego, które jednak czynią z niej regułę bezwzględnie obowiązującą, nieznającą żadnego wyjątku w postępowaniu karnym.

Czytaj także: Reforma procedury karnej: sędzia nie będzie mówił do pustej sali

O tym, że jestem złodziejem, przekonał mnie bon-mot pewnego polityka, którego niedawno z czcią nazwałem Wielkim Metafizykiem, w ślad zresztą za twórcą dzieła Civitas Solis, T. Campanellą (żył w latach 1568–1639). Ktoś taki nie może się przecież mylić, a powiedział on z właściwą mu przenikliwością, że „jeśli ktoś ma pieniądze, to skądś je ma". Najważniejsze jest tu słówko „skądś", które w intencji autora oznacza co najmniej mafijne źródło pochodzenia pieniędzy. To jednak nie zostało tak wprost nazwane z powodu powściągliwości autora, drugiej z charakterystycznych cech jego osobowości (zalet tych jest zresztą nieskończenie wiele, jak przystało na Wielkiego Metafizyka).

W układzie rodziny Corleone

Wyznaję więc, że w swoim długim życiu nazbierałem trochę pieniędzy, co na mocy definicji wyrażonej przez rzeczonego lokuje mnie w układzie podobnym do rodziny Corleone, i to nie jako zwykłego złodzieja (jak powiedział inny znany polityk, choć dużo mniejszego kalibru), lecz takiego, który przezornie zniszczył dowody swojej korupcyjnej działalności, by – jak Almanzor – „uciec i zmylić pogonie" (tym razem chodzi o słowa naszego Wieszcza). Wyrzuty sumienia, jakie mnie w związku z tym dręczą, uśmierza w małym tylko stopniu myśl, że z sumy pieniędzy uzyskanych przeze mnie „skądś", powołany do tego organ musi wyłączyć 4000 zł, które w maju 2007 r. wypłaciło mi Ministerstwo Sprawiedliwości tytułem wynagrodzenia za sporządzenie opinii oceniającej projekt ustawy o tzw. upadłości konsumenckiej.

Na więcej względów nie śmiem liczyć, bo jako „ciemiężyciel i skorumpowany komunistyczny złóg" (to według definicji innego jeszcze polityka, rzekłbym, pośrednio-pośledniego kalibru) po prostu nie zasługuję na łaskawość dziewiczo czystych i natchnionych głosicieli jedynej prawdy i nosicieli sprawiedliwości.

Dzieci wywiozłem do Niemiec

Co się tyczy dogmatu, że część sędziów cierpi na ojkofobię (taką kwalifikację owego twierdzenia gwarantuje nieomylność jego autora), wyznaję, że dotyczy to również mnie, ponieważ:

– W przebiegu pracy na stanowisku sędziego-wizytatora przyczyniłem się do wywiezienia na obczyznę (do Francji i – o zgrozo – do Republiki Federalnej Niemiec) kilkanaściorga polskich dzieci. Polegało to na tym, że w sprawach o przysposobienie wszczynanych na wniosek obcokrajowców (ciekawe, że nigdy nie było wśród nich „przyjaciół" ze Związku Radzieckiego i NRD) sprawdzałem zgodność z przepisami dokumentów z zakresu tzw. obrotu prawnego z zagranicą, przygotowywanych przez sądy powiatowe prowadzące sprawy o przysposobienie.

Pełen poczucia winy dodam, że kilkoro dzieci przysposabianych w opisanym trybie miało różne poważne wady fizyczne wymagające skomplikowanych zabiegów (pamiętam, że w jednym przypadku był to rozszczep podniebienia, zwany też wilczą paszczą, uniemożliwiający noworodkowi ssanie).

– Latem 1982 r. wydałem postanowienie o uznaniu za skuteczne na obszarze Polski orzeczenia sądu RFN orzekającego rozwód małżeństwa obywateli polskich mieszkających od lat w tym kraju (art. 1145–1149 kodeksu postępowania cywilnego). Wniosek o wydanie tego postanowienia zgłosiła rozwiedziona Polka (powódka w sprawie rozwodowej), która w toku postępowania wyjaśniła, że chce ponownie wyjść za mąż, tym razem za Niemca – obywatela RFN. Z jej strony było to oczywiste zaprzeczenie postawy legendarnej Wandy, która „nie chciała Niemca" i aby nie spełnić woli swego ojca Kraka, „rzuciła się w spieniony nurt Wisły". Obecnie wyznaję ze skruchą, że uznając rozwodowy wyrok sądu RFN, również sprzeniewierzyłem się w jakimś stopniu tej heroicznej patriotycznej postawie, a co gorsza, nie zawiadomiłem organów ścigania, że uczestniczący w rozprawie oblubieniec renegatki Polki usiłował wręczyć mi 20 marek zachodnioniemieckich, zapewne w podzięce za otwarcie dla niego bram biblijnego edenu.

– Orzekając w sprawach pierwszoinstancyjnych w Sądzie Wojewódzkim (od 1975 r. – Okręgowym) w Koszalinie, rozpoznałem kilka spraw podobnych do tej, którą już w tym wieku rozstrzygnął Sąd Okręgowy w Olsztynie z powództwa Agnes Trawny. Prapoczątkiem tych spraw było rozwiązanie przyjęte w art. 2 ust. 1 dekretu z 8 marca 1946 r. o majątkach opuszczonych i poniemieckich (DzU nr 13, poz. 87) w brzmieniu: „Z mocy samego prawa przechodzi na własność Skarbu Państwa wszelki majątek:

a) Rzeszy Niemieckiej i byłego Wolnego Miasta Gdańska,

b) obywateli Rzeszy Niemieckiej i byłego Wolnego Miasta Gdańska z wyjątkiem osób narodowości polskiej lub innej przez Niemców prześladowanej,

c) niemieckich i gdańskich osób prawnych prawa publicznego [...]".

W praktyce uznawanie dawnych obywateli Rzeszy Niemieckiej za „osoby narodowości polskiej" (w żargonie urzędniczym i w publicystyce osoby te nazywano autochtonami) odbywało się według różnych kryteriów, w miarę upływu czasu – coraz łagodniejszych. Wystarczało np. polskie brzmienie nazwiska, by jego posiadacz mógł uzyskać obywatelstwo polskie, a w konsekwencji – zachować prawo własności majątku posiadanego do marca 1946 r., w tym także nieruchomości.

Autochtoni wyjechali

W dalszym toku zdarzeń niektórzy ze wspomnianych autochtonów wyjechali na stałe do RFN, korzystając z postanowień a) Układu z 7 grudnia 1970 r. o podstawach normalizacji stosunków między PRL a RFN (niem. Warschauer Vertrag), b) porozumienia z 9 października 1975 r. w sprawie tzw. akcji łączenia rodzin; w porozumieniu tym rząd polski zgodził się na wyjazd do RFN 120–125 tys. osób, na podstawie indywidualnych zezwoleń wydawanych przez cztery lata przez organy administracji państwowej. Przedmiotowe zezwolenia nie regulowały stanu prawnego nieruchomości należących do osób opuszczających Polskę, osoby te zatem mogą żądać wydania im owych nieruchomości, i to bez względu na upływ czasu (przesądzają o tym przepisy art. 222 § 1 i art. 223 § 1 kodeksu cywilnego), z zastrzeżeniem tylko przepisów o zasiedzeniu. Oczywiście, nie ma też znaczenia, czy zgłaszający to żądanie nazywa się np. Schopenhauer, Müller, Kanthak czy jakkolwiek inaczej.

W tym kontekście pojawia się postać antycznej bogini sprawiedliwości, Temida, z opaską na oczach i z wagą w prawej dłoni, co według wyobrażeń – podkreślmy to – pogańskich Greków miało znaczyć, że sędzia rozstrzygający dany spór ma uwzględniać wyłącznie przytaczane przez strony rzeczowe argumenty (łac. argumenta ponderanda sunt), nie powinien natomiast kierować się właściwościami podmiotowymi tych stron. Przypomnę, że tę samą myśl wyraził później św. Hieronim ze Strydonu (żył w latach około 347–420) w słowach: iustitia non novit patrem nec matrem, solam veritatem spectat, co znaczy „sprawiedliwość nie zna ojca ani matki, ma na względzie samą tylko prawdę".

A co ty byś zrobił?

Mądry Czytelniku, zastanów się teraz i odpowiedz, jakie orzeczenie wydałbyś w sprawie Agnes Trawny lub innego „autochtona": czy nakazałbyś wydanie ziemi, kierując się wyłącznie stanem prawnym i ideą sprawiedliwości wyrażoną w wizerunku pogańskiej Temidy oraz w słowach świętego Hieronima, czy też odmówiłbyś zwrotu tej ziemi, z uzasadnieniem potwierdzającym tezę Wielkiego Metafizyka, że autochtoni opuszczający Polskę w celu połączenia się z rodzinami mieszkającymi w RFN to w gruncie rzeczy renegaci, którzy w interesie narodu polskiego powinni być pozbawieni ochrony prawnej przewidzianej w treści art. 222 § 1 k.c.?

Jako się rzekło, przedmiotowy dylemat osobiście rozstrzygnąłem dawno już temu w duchu pogańsko-wczesnochrześcijańskim, a nie w duchu współczesnego późnego socrealizmu. Obecnie postąpiłbym tak samo, uważam bowiem, że rozstrzyganie spornych spraw według kryterium podmiotowego (kto za tym stoi?), nie zaś przedmiotowego (jaki jest stan rzeczy?) to czysta polityka, a nie wymierzanie sprawiedliwości.

Rozwijając tę tezę, odwołam się ponownie do idei o proweniencji pogańsko-wczesnochrześcijańskiej, formułującej konieczną przesłankę tzw. sprawiedliwości formalnej/proceduralnej. Jej ojcem jest Seneka Młodszy (żył w latach 4 p.n.e.–65 n.e.), który wyraził ją słowami: Qui statuit aliquid parte inaudita altera, aequum licet statuerit, haud aequus fuit (tragedia Medea 2, 2, 199), co znaczy „kto postanowił cokolwiek bez wysłuchania drugiej strony, nie był sprawiedliwy, choćby nawet jego decyzja była sprawiedliwa". W sposób lakoniczny wyraził następnie tę myśl święty Augustyn z Hippony (żył w latach 354–430) słowami: Audiatur et altera pars, co znaczy „należy wysłuchać i drugiej strony". W polskim porządku prawnym przesłanki sprawiedliwości formalnej określają m.in. przepisy art. 210 § 1 i art. 379 pkt 5 k.p.c. oraz art. 367 § 1 k.p.k. (warto tu zauważyć, że kryteria materialne pojęcia sprawiedliwości najpełniej wyraził Arytoteles ze Stagiry, który żył w latach 384–322 p.n.e., a więc na pewno był poganinem).

Sędzia zatem skazany jest na wysłuchanie i rozważenie racji obu stron sporu, przy czym nie ma żadnego interesu w rozstrzygnięciu na korzyść danej strony (zapewniają to np. przepisy art. 48–52 k.p.c.). Polityk natomiast, śmiem twierdzić, wysłuchuje tylko jednej strony, ma też interes w uzyskaniu jej głosu w wyborach. Powoduje to, że ilekroć słyszę wypowiadane w podniosłym tonie pouczenia różnej maści polityków, że orzeczenia sądów powinny być „obiektywne i sprawiedliwe" (w domyśle: dotąd takie nie były), przychodzi mi na myśl staropolskie przysłowie: „pilnuj, szewcze, kopyta". Rodowód i znaczenie tego przysłowia wyjaśnia następująca anegdota o greckim malarzu Apellesie: „Miał on zwyczaj wystawiać swe dzieła na werandzie, sam zaś ukryty za zasłoną przysłuchiwał się uwagom, jakie na temat jego obrazów wymieniali przechodnie, a gdy uznawał je za słuszne, bywało, że poprawiał szczegóły malowidła. Pewnego razu przechodzący ulicą szewc powiedział, że w trzewikach na obrazie artysta zrobił o jedną dziurkę do sznurowadeł za mało. Kiedy następnego dnia zauważył, że jego poprawka została uwzględniona, zaczął krytykować jakieś szczegóły na goleniach namalowanej postaci. Wówczas Apelles wyjrzał zza zasłony i oświadczył, że szewc nie powinien osądzać tego, co się znajduje powyżej obuwia" (tak Pliniusz Starszy, który zginął w 79 r. w czasie wybuchu Wezuwiusza, Historia naturalna 35, 85).

Autor jest sędzią Sądu Apelacyjnego w Poznaniu w stanie spoczynku

Jak wynika z tytułu, wyznanie w nim uczynione składam w obliczu nieuchronnej wieczności, muszę być zatem absolutnie szczery. Postępując tak, kieruję się pewnym wskazaniem jurydyczno-moralnym, które jako pierwszy sformułował najstarszy z łacińskich Ojców Kościoła Kwintus Tertulian (żył w latach ok. 155–220, a urodził się w Kartaginie jako syn rzymskiego centuriona–poganina): accusare nemo se debet, nisi coram Deo, co znaczy, nikt nie jest zobowiązany oskarżać samego siebie, chyba że przed Bogiem (De idolatria 56, 2; Hulae 1770). Myśl tę wyrażają w polskim porządku prawnym przepisy art. 74 § 1 i art. 175 § 1 kodeksu postępowania karnego, które jednak czynią z niej regułę bezwzględnie obowiązującą, nieznającą żadnego wyjątku w postępowaniu karnym.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Prawo karne
CBA zatrzymało znanego adwokata. Za rządów PiS reprezentował Polskę
Spadki i darowizny
Poświadczenie nabycia spadku u notariusza: koszty i zalety
Podatki
Składka zdrowotna na ryczałcie bez ograniczeń. Rząd zdradza szczegóły
Ustrój i kompetencje
Kiedy można wyłączyć grunty z produkcji rolnej
Sądy i trybunały
Sejm rozpoczął prace nad reformą TK. Dwie partie chcą odrzucenia projektów