Jednak nie poznamy powodów jej decyzji, bo przesłuchania nie będą jawne. To rozczarowanie. Głównym punktem krytyki starej Rady była nieprzejrzystość jej prac. Dlatego miała odejść, a nowa - być inna, transparentna i reprezentatywna dla środowiska. Tyle pozmieniano, żeby było po staremu? Na to wygląda, bo przewodniczący KRS Leszek Mazur przekonuje, że jawność ma swoje granice. Pewnie niektórych kandydatów do SN ucieszą te słowa. Najwidoczniej ktoś uznał, że poziom przesłuchań może być różny i nie koniecznie odpowiadać wyborowi Rady. Ciekawe też, że jednego kandydata przesłuchiwano pół godziny zadając mu konkretne pytania, a innego ogólnikowo, przez 10 minut. Krócej niż na maturze. Maski opadają. Czyżby już było wiadomo, kto będzie rekomendowany?

Czytaj także: KRS pyta. Kandydaci do SN odpowiadają. "To nie klasówka"

Pośpiech w obsadzaniu stanowisk w SN jest niepokojący, bo czekamy przecież na rozstrzygnięcie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej o legalności wielkiej sądowej czystki prowadzonej przez rząd PiS i wiele wskazuje, że ocena nie będzie pozytywna. Pośpiech KRS, która chce w kilka dni skończyć przesłuchania wskazuje, że będzie stosowana metoda faktów dokonanych. Rada zdaje się nie przejmować np. tym, że wkrótce może być usunięta z Europejskiej Sieci Rad Sądownictwa i generalnie zapewnia, że wszystko jest w porządku? Metoda bywa skuteczna, ale w tej grze nie wystarczy być pewnym swego. Trzeba ją jeszcze wygrać.

A graczy coraz mniej, bo wycofało się już ponad 20 z 200 kandydatów. To efekt presji środowiska prawniczego, ale też życiowego doświadczenia. Starsi pamiętają żart Jana Pietrzaka o wyborach w PRL: głosowali jak chcieli, a wybrali kogo trzeba. Znowu śmieszy? Mnie nie za bardzo.