Nie mam oczywiście najmniejszych szans na przeczytanie – nie mówiąc o przestudiowaniu – nawet ich frakcji. Jeśli bowiem poważna firma Grant Thornton przewiduje, że w Polsce do końca 2015 r. zostanie wydanych 28 tys. stron aktów prawnych, to kto je w całości przeczyta?
Może nie ma też takiej potrzeby, bo są to statystyki wszystkich aktów prawnych, z których większość ma znaczenie tylko dla wąskiej, zainteresowanej nimi grupy. Jest jedno „ale". W wielu specjalistycznych aktach zmienia się, dodaje lub anuluje przepisy obowiązujące w innych. I tak, w przepisach o zmianie kodeksu cywilnego w sprawie przyjmowania spadków znowelizowano też przepisy kodeksu postępowania cywilnego, ale i ustaw: o postępowaniu egzekucyjnym w administracji, o funkcjach konsulów Rzeczypospolitej Polskiej oraz o kosztach sądowych w sprawach cywilnych. I jest to nagminna praktyka, a sitka do cedzenia, co jest interesujące dla czytelnika, nie ma.
Zbyt często też po uchwaleniu nowego aktu ze zmianami w piętnastu innych okazuje się, że należało zmienić przepisy również w szesnastym i siedemnastym, czego nie zauważono, i już jest pilna potrzeba wydania następnego, zmieniającego czy uzupełniającego poprzednio zmieniony główny akt, i tak aż do skutku. Co prawda papier wszystko zniesie, ale jak się to ma do ochrony drzew przerabianych na makulaturę? Często jeszcze przed wejściem w życie poprawek robi się poprawki do poprawek. W erze komputeryzacji nie powinno mieć to miejsca, ale jak ktoś powiedział, to diabeł wynalazł komputer lub – jak mówią komputerowcy: śmiecie na wejściu – śmiecie na wyjściu.
Transformacja Polski po 1989 r. była i dalej jest gwałtowna. To, o czym ludziom się nie śniło za PRL, jest dzisiaj faktem oczywistym. Młodzi ludzie nie mogą zrozumieć, co to były dewizy i co oznaczał aforyzm „ars longa vita brevis" (jak trudno żyć bez dewiz), za to doskonale znają problemy frankowiczów. Nie ma się co dziwić i wydziwiać, że nadgonienie kilkunastu lat zaległości nie jest ani proste, ani w krótkim czasie możliwe. Przy tym sytuacja polityczna i prawna zmienia się jak w kalejdoskopie, co widać jak na dłoni i co wiąże się z szybką interwencją ustawodawczą. Niestety, pośpiech jest dobry przy łapaniu pcheł.
Do końca też nie rozumiem, dlaczego łata się aktualne dziury w prawie, a nie obejmuje przepisów całościowo. Przecież z góry wiadomo, że za rok czy dwa trzeba je będzie zmienić. Czytam „Zielona Księga – Optymalna wizja Kodeksu cywilnego w Rzeczypospolitej Polskiej pod redakcją Zbigniewa Radwańskiego z 2006" i pomijając jej negatywny stosunek do ustroju, jaki w Polsce panował w 1964 r., stanowi ona dobrą podstawę do opracowania całościowego kodeksu cywilnego RP. Czy tylko ja to czytałem bądź czytam? Czytałem „Sprawozdanie z działalności Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego w latach 2011–2015" i nie wiem dlaczego w ciągu tych dziewięciu lat od chwili wydrukowania „Zielonej Księgi..." poczyniono jedynie kilkanaście poprawek, przy okazji robiąc zresztą nowe błędy i wprowadzając zamieszanie. Ale większość członków Komisji zajmuje się sprawami zmian w kodeksie cywilnym incydentalnie. Nie wiem, czy którykolwiek z czternastu profesorów doktorów habilitowanych i „tylko" doktorów habilitowanych przestał wykładać na uczelniach, a trzech sędziów przestało sądzić. Podejrzewam, że nie i jeszcze bardziej niż w Trybunale Konstytucyjnym sądzeniem profesorowie komisji zajmują się najważniejszym aktem prawa cywilnego z doskoku. W nowej Komisji działającej od 2015 r. jest tak samo – profesorowie i sędziowie. Nie ma ani jednego adwokata czy radcy prawnego, który wniósłby bardzo dużo z własnej praktyki do zmian – zwłaszcza w postępowaniu cywilnym wynikającym z kodeksu cywilnego.