Naziści stali się komiksowymi i filmowymi superzłoczyńcami. Czasem przedstawiano ich w sposób prześmiewczy, czasem diaboliczny, ale zwykle tak, by pobudzić wyobraźnię widza. Osobnicy w hitlerowskich mundurach zagościli w tysiącach produkcji filmowych: od takich klasyków jak „Tylko dla orłów" i „Most na Renie", przez „Walkirię" i „Bękarty wojny", po „Kapitana Amerykę", „Hellboya" i „Iron Sky".
Choć wciąż żyją ludzie mający na rękach tatuaże z obozów zagłady i inni świadkowie niemieckich bestialstw, to przemysł rozrywkowy skutecznie przemienił nazistów w halloweenowe straszydła. Mamy więc nazistowskie wilkołaki, nazistowskie zombie i wampiry czy też sadomasochistyczne esesmanki w obcisłych wdziankach. Po nazistowską symbolikę i stylizację sięgał punkowiec Sid Vicious, sięga Marilyn Manson i czerpią z niej w swoich fantazjach niektórzy działacze LGBT.
Mimo wszystko wykorzystywanie hitlerowskich gadżetów w popkulturze bywa ryzykowne. Przekonały się o tym niedawno dziewczyny z japońskiego girlsbandu Keyakizaka46. Dwie z nich na wigilijnym koncercie wystąpiły w czapkach nazistowskich oficerów. W zachodniej prasie pojawiły się głosy oburzenia, a koncern Sony przepraszał za ten wybryk. Trudno jednak w tym incydencie dopatrywać się gloryfikowania hitleryzmu. Keyakizaka46 to zwyczajny girlsband, w którym słodkie dziewczęta śpiewają o słodkich rzeczach i większą wagę przywiązują do choreografii i ułożenia włosów niż do jakiejkolwiek ideologii. Czapki z hitlerowskimi orłami zostały przez nie oraz ich menedżerów po prostu potraktowane jak gadżety, takie jak diabelskie różki czy kocie uszka.
Podobny, nagłośniony przez międzynarodowe media incydent z nazistowską symboliką wydarzył się niedawno w jednej ze szkół średnich na Tajwanie. Dzieciaki z jednej z klas w ramach festiwalu kulturowego przebrały się za żołnierzy SS i zrobiły nawet czołgi z tektury. Niektórzy Europejczycy mogą być nieco zszokowani takimi przedstawieniami – w Niemczech od razu wkroczyłyby do akcji policja oraz Federalny Urząd ds. Ochrony Konstytucji – ale przecież mieszkańcy Azji Wschodniej nie doświadczyli nazistowskich zbrodni, a sama III Rzesza nie zawsze kojarzy im się źle. Wszak dla Japończyków była wojennym sojusznikiem. Złych stosunków nie miała z nią, przynajmniej do 1940 r., Republika Chińska. Niemieccy oficerowie szkolili chińskich żołnierzy, a służbę w Wehrmachcie odbył Chiang Wei-kuo, adoptowany syn Czang Kaj-szeka. Podczas masakry w Nankinie w 1937 r. chińskich cywilów ratował przed japońską armią John Rabe, niemiecki przedsiębiorca i członek NSDAP. Dobre stosunki naziści mieli również z Tybetem, dokąd wysyłali ekspedycje badawcze jeszcze w 1942 r. Przyjacielem z dzieciństwa i zarazem nauczycielem Dalajlamy XIV był esesman Heinrich Harrer, którego historię pokazano w filmie „Siedem lat w Tybecie". Dalajlama zaprzyjaźnił się również z Miguelem Serrano, chilijskim dyplomatą i jednym z głównych przedstawicieli tzw. nazizmu ezoterycznego (Serrano twierdził, że w 1945 r. Hitler uciekł na Antarktydę, a stamtąd do legendarnej buddyjskiej krainy Shangri-La, z której powróci jako buddyjski mesjasz przy końcu czasów).
Historyczne zaszłości oraz słaba znajomość historii Europy sprawiają, że azjatyckie społeczeństwa są bardziej tolerancyjne na popkulturowy nazizm. Kafejki z nazistowskim wystrojem można więc znaleźć w Korei Południowej, Tajlandii, Indonezji czy Indiach. Czasem wizerunek Hitlera jest wykorzystywany w dziwaczny sposób w celach marketingowych – np. jedna z restauracji w Tajlandii na swoim szyldzie przedstawiła wodza III Rzeszy w takim stylu jak płk Sanders z KFC. Tajlandia jest zresztą uznawana za kraj szczególnie mocno oddający się popkulturowej nazimanii. 20 kwietnia 2015 r., w dzień urodzin Hitlera, tajski książę Rungguna Kitiyakara napisał na Facebooku: „Hitler był prawdziwym geniuszem i patriotą. Wszystko w Niemczech stało się lepsze dzięki niemu". Fascynacja nazistowskim dyktatorem udziela się też czasem innym przedstawicielom azjatyckich elit. „Hitler zmasakrował 3 mln Żydów. Mamy na Filipinach 3 mln narkomanów. Będę szczęśliwy, wyrzynając ich. Niemcy miały przynajmniej Hitlera, Filipiny mają mnie" – oznajmił kilka miesięcy temu filipiński prezydent Rodrigo Duterte.