„Wiśnicz” - brawurowa akcja polskiego podziemia

To była jedna z najbardziej spektakularnych i skutecznych akcji polskiego podziemia. W lipcu 1944 r. z więzienia w Nowym Wiśniczu oddział AK uwolnił ponad 100 więźniów politycznych, ratując ich przed wywózką do Auschwitz.

Publikacja: 05.03.2020 21:00

Zamek w Wiśniczu położony jest na zalesionym wzgórzu nad rzeką Leksandrówką we wsi Stary Wiśnicz

Zamek w Wiśniczu położony jest na zalesionym wzgórzu nad rzeką Leksandrówką we wsi Stary Wiśnicz

Foto: Adobe Stock

Zbliża się północ, kiedy strażnik na wieżyczce wysuniętej na przedpole więzienia słyszy ciche skrzypnięcie drabiny w dole. Nie niepokoi się jednak – to z pewnością zmiennik, któremu z ulgą zda posterunek. Kiedy po chwili dostrzega wycelowaną w siebie lufę karabinu i złowieszcze spojrzenie właściciela broni – żołnierza Armii Krajowej – pojmuje, jak bardzo się pomylił. Partyzant przeładowuje mauzera. Strażnik podnosi ręce – nie próbuje wszczynać walki lub choćby alarmu, sam także jest Polakiem i – mimo że pracuje dla Niemców – nie zamierza dla nich narażać własnego życia. Na dany znak oddaje swoją broń i zaczyna schodzić po drabinie. U podnóża wieżyczki czeka już na niego kolejny uzbrojony akowiec.

Dokładnie ten sam scenariusz rozgrywa się na drugiej wieżyczce strażniczej, broniącej dostępu do głównej bramy prowadzącej do rozległego kompleksu zabudowań dawnego klasztoru karmelitów w Nowym Wiśniczu. Potężne budynki stoją na rozległym wzgórzu i razem z sąsiednim zamkiem Lubomirskich od kilkuset lat górują nad niewielkim małopolskim miasteczkiem. Od dawna nie są już miejscem kultu, pod koniec XVIII w. zakon skasowano, a klasztor zamieniono w więzienie. Po klęsce wrześniowej rozgościli się w nim niemieccy okupanci – w celach przetrzymywani są polscy więźniowie polityczni, jest też garstka kryminalnych. Więzienie jest trudno dostępne z zewnątrz – od południa i zachodu prostopadła ściana, od wschodu wysoki mur z wieżami strażników. Jedyne podejście możliwe jest od strony północnej, przez bramę główną, dlatego Niemcy czują się w dawnym klasztorze dość pewnie i bezpiecznie.

Józef Wieciech „Tamarow”

Józef Wieciech „Tamarow”

akcjawisnicz.pl

Niczym grupa komandosów

Kiedy wieżyczki znalazły się w rękach partyzantów, w stronę bramy główniej rusza niewielki siedmioosobowy oddział szturmowy. Akowcy ubrani są w przygotowane zawczasu mundury strażników więziennych, ale i tak poruszają się cicho i ostrożnie. Prowadzi ich osobiście dowódca I Batalionu 12. Pułku Piechoty AK Józef Wieciech „Tamarow”. Kiedy oddział dociera do bramy, żołnierze przylegają do sąsiadującego z nią muru tak, aby nie być widocznymi z okienka znajdującego się w furcie. Przed bramą staje tylko jeden człowiek i stanowczo w nią puka. Wartownik po drugiej stronie uważnie lustruje przybysza, który twierdzi, że idzie do pracy na nocną zmianę – to rzeczywiście pracownik więzienia. Nie wie, że Adolf Roman, bo o nim mowa, dzisiaj zjawił się tu w zupełnie innej roli – jako żołnierz AK o pseudonimie „Kosa”. Wartownik jeszcze przez chwilę się waha, ale ostatecznie przekręca klucz w zamku i wolno uchyla bramę. W tym momencie do akcji wkraczają pozostali szturmowcy. Chwytają go, obezwładniają i wyrzucają za bramę. Wszystko trwało kilka sekund. Strażnik nie zdążył nawet krzyknąć. Momentalnie przejmuje go oddział drugiego rzutu, który niczym cień przemieszcza się tuż za oddziałem szturmowym. Po chwili w ręce świeżo upieczonych absolwentów konspiracyjnej podchorążówki, dowodzonych przez pchor. Edwarda Wieciecha ps. Harnaś, wpadają także niemiecki oficer i dziewięciu strażników, zaskoczonych przez szturmowców w sąsiedniej wartowni.

Partyzanci są świetnie wyszkoleni i dowodzeni, działają niczym grupa komandosów. Oddział szturmowy i drugi rzut posuwają się w głąb więzienia, w tym czasie trzeci, dziesięcioosobowy oddział pod dowództwem pchor. Leona Szczerkowskiego „Lwa” ubezpiecza bramę i obserwuje teren od strony Nowego Wiśnicza. Pomagają mu w tym dwa ruchome patrole wysunięte na przedpole pod dowództwem plutonowego pchor. Stefana Mączki „Sępa”. Ubezpieczenie od strony miasteczka odgrywa jedną z kluczowych ról w akcji. Kilkaset metrów od dawnego klasztoru, w wiśnickiej szkole, kwateruje bowiem zmotoryzowany, uzbrojony w ciężką broń i samochody pancerne, batalion SS. W starciu z tak licznym przeciwnikiem partyzanci nie mieliby szans, dlatego atakujący więzienie dostali od dowódcy pułku bardzo trudne zadanie do wykonania – podczas całej akcji nie może dojść do strzelaniny.

Eugeniusz Kowal, ps. Ewka

Eugeniusz Kowal, ps. Ewka

Następną przeszkodą, którą muszą sforsować akowcy, jest krata broniąca dostępu na dziedziniec więzienia. Klucz do niej znajduje się w wartowni wewnętrznej. Zmuszają więc wartownika, który otworzył im główną bramę, do wezwania klucznika z dyżurki wewnętrznej. Wywołany klucznik, gdy tylko dostrzega za bramą grupę ludzi, zwalnia krok i z wyraźnym ociąganiem zbliża się do kraty, próbując rozpoznać w ciemności postacie. Oddział szturmowy w jednej chwili unosi broń i wcelowuje ją w klucznika. „Otwieraj!” – rozkazuje „Tamarow”. Wartownik nadal się waha. Trzaskają bezpieczniki karabinów. Wtedy podchodzi i otwiera.

Pozostaje opanowanie dyżurki wewnętrznej. „Jak nam wyjaśnia wystraszony klucznik, brama z kraty, zabezpieczająca dyżurkę, salę pogotowia i znajdujący się obok niej magazyn broni, została po jego wyjściu zamknięta” – wspomina Eugeniusz Kowal „Ewka”, członek oddziału szturmowego. „Zmuszamy go do zażądania, przez okienko dyżurki, otwarcia kraty. Dyżurny, nie spodziewając się niebezpieczeństwa, wydaje mu przez to okienko klucz do kraty, by sam sobie otworzył. Otwiera. Wpadam za »Tamarowem« do dyżurki, w której znajdował się niemiecki oficer, dwóch pełniących dyżur Niemców, wartownik i telefonista Niemiec. Pod groźbą automatu MP poddają się bez oporu, odpinając i odrzucając od siebie pasy z bronią krótką. Kolejno ich rozbrajam”. Niezbyt rozsądny telefonista kręci energicznie korbką aparatu, próbując kogoś wywołać. Jeden z partyzantów odrzuca go siłą na ziemię. Tak na wszelki wypadek. Łączność telefoniczna jest bowiem przerwana już od ponad godziny, kiedy to „Wróbel”, czyli plutonowy Aleksander Szafrański z 1. Kompanii, poprzecinał kable telefoniczne łączące więzienie z batalionem SS oraz z centralą umożliwiającą komunikację z Bochnią i Krakowem.

Tymczasem „Kosa” i pozostali członkowie grupy szturmowej błyskawicznie wpadają do sali pogotowia, odcinają od broni ustawionej na stojakach odpoczywających wartowników, rozbrajają ich i kładą na podłogę. Zdobyczną broń, amunicję i jeńców jak zwykle szybko i sprawnie przejmuje drugi rzut. „Tamarow” zgodnie z planem wyznacza miejsce dowodzenia w sterówce dowodzenia w sterówce. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem.

Zakład Karny Nowy Wiśnicz (w dawnym klasztorze karmelitów bosych)

Zakład Karny Nowy Wiśnicz (w dawnym klasztorze karmelitów bosych)

michał gaciarz/polska press/gazeta krakowska/east news

Uderzamy!

Pierwszy masowy transport więźniów politycznych przyjechał do Auschwitz z więzienia w Tarnowie, drugi, liczący 313 deportowanych, 20 czerwca 1940 r. z kacetu w Nowym Wiśniczu. Niemcy uruchomili tam swoje więzienie jeszcze w trakcie trwania kampanii wrześniowej, 7 września 1939 r. Początkowo internowano w nim jeńców wojennych, później zorganizowano tam obóz pracy, a po jego likwidacji ciężkie, dobrze strzeżone więzienie. Załogę stanowiło kilkunastu Niemców, którzy stale mieszkali na terenie dawnego klasztoru. Pozostawiono także kilkudziesięciu polskich strażników. Większość pochodziła z okolicznych wsi, a wielu z nich współpracowało z miejscowym ruchem oporu, dzięki czemu AK miała wgląd w to, co dzieje się w więzieniu. Na tym terenie działała jednostka podlegająca por. Józefowi Wieciechowi ps. Tamarow (lub „Boruta”), która w 1944 r. w ramach odtwarzania struktur Wojska Polskiego stała się I Batalionem 12. Pułku Piechoty AK. Pułkiem dowodził komendant Obwodu Bocheńskiego AK o kryptonimie „Wieloryb”, mjr Julian Więcek ps. Topola. W samym Nowym Wiśniczu istniała placówka „Sum”, której komendantem na początku 1944 r. został Adolf Roman „Kosa”.

Projekt uwolnienia więźniów politycznych z kacetu w Nowym Wiśniczu, aby zapobiec kolejnym wywózkom do Auschwitz, był przedmiotem wielu narad w dowództwie miejscowego ruchu oporu. Każdy szczegół był drobiazgowo sprawdzany. Sporządzono bardzo dokładny plan więzienia z naniesioną siatką cel oraz pomieszczeń załogi, ustalono rozkład pracy oraz system zmianowy panujący w więzieniu, przeanalizowano nawet przyzwyczajenia komendanta Schrödera. Konspiratorzy mieli również dostęp do kartotek osób zatrzymanych, dzięki czemu mogli na bieżąco aktualizować spis osób przeznaczonych do uwolnienia oraz wyodrębnić więźniów kryminalnych. Latem 1944 r. plan uderzenia był gotowy – ustalono stan liczebny oddziału szturmowego, uzbrojenie, miejsce koncentracji, zadania dla poszczególnych grup i żołnierzy podczas akcji, sposób ewakuacji więźniów. „Na uruchomienie akcji potrzebna była tylko zgoda »Topoli«, obawiającego się represji na miejscowej ludności, tym bardziej że nawet oddział dywersyjny »Żelbet« po zapoznaniu się z sytuacją odstąpił od tej akcji, a Niemcy wyznaczyli w Nowym Wiśniczu zakładników” – wspomina Eugeniusz Kowal.

24 lipca 1944 r. nadeszły alarmujące wiadomości, które zmusiły wszystkich do szybkiego działania i podjęcia konkretnych decyzji w tej długo odkładanej sprawie. „Kosa”, na bieżąco śledzący sytuację w więzieniu, dowiedział się, że za trzy dni Niemcy zamierzają wywieźć wszystkich więźniów politycznych do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. „Tamarow” nie namyślał się długo, postanowił uderzyć na więzienie 26 lipca o godzinie 23. Na miejsce koncentracji batalionu wyznaczył znajdujące się w lesie skrzyżowanie dróg biegnących z Nowego Wiśnicza do Lipnicy Murowanej i z Połomu do Borównej. Jego rozkaz musiał jednak zatwierdzić zwierzchnik. Adiutant por. Wieciecha, którym był wtedy Eugeniusz Kowal „Ewka”, wsiadł na rower i pognał 20 kilometrów do „Topoli”, który przebywał w Bochni. „Topola” zgodził się, ale postawił twarde warunki – akcja musi zostać wykonana w taki sposób, aby obeszło się bez strat własnych i bez konieczności użycia broni. Późnym popołudniem „Ewka” wrócił z odpowiedzią do Lipnicy Dolnej, miejsca postoju „Tamarowa”. Dowódca batalionu postanowił wykorzystać w akcji także promowanych raptem tydzień wcześniej absolwentów konspiracyjnej szkoły podchorążych. Sześciu z nich weszło w skład oddziału drugiego rzutu, pozostali wzmocnili inne pododdziały. Dla młodych podoficerów miał to być prawdziwy chrzest bojowy i jednocześnie forma egzaminu końcowego.

Wedle planu koncentracja żołnierzy biorących udział w akcji miała nastąpić ok. godz. 22. Ze względu na długi dzień i konieczność przemarszu z bronią długą, którą ciężko było ukryć lub zamaskować, cały oddział zebrał się na miejscu z godzinnym opóźnieniem. Stawili się jednak wszyscy – 36 żołnierzy pochodzących z okolicznych wsi i miasteczek – m.in. Nowego Wiśnicza, Lipnicy Murowanej, Rajbrotu, w tym 17 świeżo upieczonych podchorążych. Poza doskonałym rozpoznaniem terenu akcji, przygotowaniem logistycznym i przeszkoleniem żołnierzy biorących udział w akcji warto podkreślić także ich dobre uzbrojenie: posiadali dwa ręczne karabiny maszynowe, dwa pistolety maszynowe MP, cztery steny, jedną pepeszę, 22 karabiny Mausera, 17 pistoletów oraz po kilka granatów dla każdego żołnierza. Akcja była więc brawurowa, ale przygotowana z dużą odpowiedzialnością.

Skrzyżowanie leśnych duktów opuszczono ok. 23.20. Pół godziny później oddział znalazł się 100 metrów od więzienia. Wtedy „Kosa” zniknął na jakiś czas, aby rozpoznać sytuację przy głównej bramie. Kiedy wrócił, minę miał nieco strapioną – ponieważ koncentracja oddziału opóźniła się, strażnik należący do AK, który miał na umówiony sygnał otworzyć bramę i wpuścić oddział szturmowy do więzienia, został zmieniony. Trzeba było znaleźć inny sposób na sforsowanie pierwszej przeszkody. „Tamarow”, po krótkiej naradzie z „Kosą” i swoim zastępcą, por. Janem Szymańskim „Kresowym”, przedstawił podkomendnym sytuację i swój pomysł na jej rozwiązanie. Nikt nie chciał przerywać akcji, więc „Tamarow” niezbyt głośno, ale dobitnie rzucił komendę: „Uderzamy!”. Wojciech Piotrowski „Paź” i Franciszek Wojciechowski „Orzeł” oraz dwóch podchorążych otrzymało dodatkowy rozkaz: „Zdjąć więzienne posterunki na wieżach”.

Hitler kaput, polscy partyzanci górą

W dyżurce, swoim nowym punkcie dowodzenia, „Tamarow” naradza się z „Kosą”, który najlepiej zna więzienie od środka. Postanawiają po kolei rozbrajać pozostałe posterunki wewnętrzne, zaczynając od naczelnika więzienia. Nagle pojawia się łącznik pchor. Julian Wieciech „Skrzat”, z dobrymi wieściami – „Lew” melduje, że od strony miasteczka i kwatery SS panuje spokój, a więzienna elektrownia jest już w rękach partyzantów. To osobista zasługa „Skrzata” i jego kolegi z podchorążówki, którzy rozbrajają wartownika niemal „w biegu”, idąc z meldunkiem od ubezpieczenia dla dowódcy. Opanowanie elektrowni jest bardzo ważne, partyzantom zależy bowiem, aby nawet na moment w więzieniu nie zgasły światła.

Ppor. Józef Wieciech zabiera ze sobą dziesięciu partyzantów i rusza w głąb byłego klasztoru. Towarzyszy im niemiecki oficer inspekcyjny, który dla ratowania życia sam zaoferował pomoc w wywabieniu naczelnika ze swojego pokoju, który zawsze zamykał nocą na klucz. Opuszczał go jedynie w razie alarmu lotniczego. „Tamarow”: „Podeszliśmy do drzwi. Oficer zastukał i powiedział zdenerwowanym głosem: »Herr Direktor, Luftangriff«. Naczelnik odpowiedział coś zza drzwi, czego nie zrozumiałem, ale nie otworzył drzwi. Przyłożyłem Niemcowi pistolet do piersi i poleciłem natarczywie wołać naczelnika. Oficer zaczął więc tłumaczyć, że musi rozmawiać, bo w więzieniu jest Wojsko Polskie. Trwało to chwilę, aż wreszcie zgrzytnął klucz w zamku i drzwi się lekko uchyliły. W tym momencie wraz z »Kosą«, »Maryśką« i innymi z drugiego rzutu runęliśmy do środka. Naczelnik zdążył wyciągnąć pistolet. Obok niego stał duży pies wilczur. Zanim naczelnik zdążył strzelić, »Kosa« już był przy nim i uderzeniem obezwładnił go. Ktoś z naszych mimo woli lub nie wytrzymując nerwowo pociągnął za język spustowy automatu. Padł strzał”.

Wszyscy na moment zastygają w bezruchu, obawiając się dekonspiracji, ale szybko okazuje się, że grube, wiekowe mury dawnego klasztoru na tyle stłumiły huk, że nie zwrócił on uwagi nawet Niemców w sąsiednich pomieszczeniach. Wyrwani ze snu, nie stawiają oporu. Razem z komendantem Schröderem trafiają do zorganizowanej ad hoc celi w opróżnionym magazynie broni. Ogólnie łupem partyzantów padają trzy karabiny maszynowe, pięć automatów MP, około 50 karabinów, 12 pistoletów, około 200 granatów ręcznych, kilka tysięcy sztuk amunicji, kompasy, lornetki, plecaki, mundury itp. To prawdziwy skarb, który po akcji trafi do konspiracyjnych magazynów AK. Największym sukcesem polskich żołnierzy jest jednak uwolnienie 128 więźniów politycznych. Na liście figuruje jedna osoba więcej, ale jeden z osadzonych decyduje się pozostać w celi. Ma do odsiedzenia jeszcze tylko dwa miesiące. Partyzanci chodzą od celi do celi, z wcześniej przygotowaną listą i na głos wywołują więźniów politycznych, odsyłając ich przez ludzi drugiego rzutu na dziedziniec. W kilku wypadkach dochodzi do zabawnych incydentów – więźniowie początkowo stawiają czynny opór, myśląc, że są prowadzeni na egzekucję. Więźniów kryminalnych, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, pozostawiono w celach, obawiając się, że na wolności ponownie wkroczą na przestępczą ścieżkę, a w razie pochwycenia przez Niemców zdradzą drogi ucieczki i tożsamość partyzantów.

W czasie gdy jego podkomendni uwalniają więźniów, „Tamarow” odbywa męską rozmowę z naczelnikiem Schröderem. „Polecam przez pół godziny siedzieć cicho i nie robić alarmu, gdyż inaczej każę rozstrzelać wszystkich Niemców i volksdeutschów. Z ogromnym przejęciem Schröder daje słowo oficera. Proszą go o to wszyscy Niemcy i sami także przyrzekają, że rozkaz mój wykonają. Niedawni panowie życia i śmierci padają na kolana i błagają o litość. (…) Jeden przez drugiego wykrzykują: »Hitler kaputt. Die polnische partizanen hoch«. Najgorsi dla więźniów otrzymują po kilka ciosów kolbami, ale i tak są szczęśliwi, że tylko na tym się skończyło”. Nikt z Niemców nie zostaje nawet poważnie pobity – akowcy nie chcą narażać ludności Wiśnicza i okolicy na dodatkowe represje.

Po rozdaniu broni (jest jej tyle, że niektórzy niosą nawet po dwie, trzy sztuki, otrzymują ją także uwolnieni więźniowie) uformowana zostaje kolumna marszowa. „Tamarow” czeka jeszcze na wiadomość od ubezpieczenia bramy. Po chwili łącznicy informują, że na zewnątrz więzienia nic niepokojącego się nie dzieje. Ściągnięci zostają wszyscy żołnierze z dyżurki, elektrowni, posterunków wewnętrznych i zewnętrznych, a na końcu ubezpieczenie bramy, które zmienia się w straż tylną. W chwili wymarszu zegar wybija godzinę 2 w nocy. Cała akcja trwała dwie godziny.

Ppor. Józef Wieciech zarządza marsz w stronę Lipnicy Murowanej. Po przebyciu ok. 1 km kolumna rozdziela się. Część więźniów odchodzi z grupą przybyłą z Rajbrotu, część rozprasza się małymi grupami lub pojedynczo na własną rękę. Ok. 40 uwolnionych deklaruje chęć przystąpienia do partyzantów, zostają więc porozdzielani po poszczególnych kompaniach.

Komendant więzienia dotrzymuje obietnicy danej polskiemu dowódcy z nawiązką. Dopiero rano udaje się do Bochni, aby poinformować żandarmerię niemiecką o ataku. Od razu rusza obława, ale jest już za późno: dzięki pomocy miejscowej ludności, do której dotarły już wcześniej wytyczne od AK, wszyscy partyzanci i uwolnieni więźniowie umykają pogoni.

Epilog

Niemcy byli wściekli, tym bardziej że zachęceni udaną akcją partyzanci kilka dni później dodatkowo rozbroili posterunek policji w Lipnicy Murowanej i napadli na mleczarnię w Rajbrocie. Jednak, jak zauważa Wojciech Königsberg w książce „AK 75”, niektórzy z nich wyrażali w pewnym sensie uznanie dla sprawności oraz honorowego zachowania się żołnierzy podziemia podczas ataku na więzienie. Przytacza m.in. wypowiedz Eugeniusz Kowala, który jakiś czas potem natknął się na komendanta więzienia: „Przechodząc koło mnie, (…) tylko mi zasalutował (…) i poszedł dalej, nie oglądając się w ogóle, co się dzieje, co się będzie dalej z nim działo. (…) Nie wiem właśnie, czy to była podzięka (…) za naszą solidność, czy za sposób przeprowadzenia akcji”.

Okupanci długo przeżywali gorycz porażki w walce z polskim ruchem oporu. W końcu, zapewne pod wpływem jakiegoś zdradzieckiego donosu, postanowili się zemścić. Pewnego niedzielnego poranka, 29 października 1944 r., około 2 tys. żołnierzy SS, wspieranych przez policjantów i rożnego rodzaju jednostki Wehrmachtu, w tym własowców, otoczyło Lipnicę Murowaną, Dolną i Górną, by zatrzymać żołnierzy AK biorących udział w akcji odbicia więźniów z więzienia w Nowym Wiśniczu. Zastrzeleni zostali wówczas Józef Burdak „Kruk” i Franciszek Michałek „Raj”, a aresztowani i wysłani do obozów koncentracyjnych: Leon Szczerkowski „Lew”, Zbigniew Wyrzykowski „Maryśka”, Roman Stokłosa „Bodo”, Szymon Sufczyński „Tłok”, Julian Wieciech „Skrzat”, Tadeusz Wieciech „Turkot”, Szymon Pałka oraz dowódca miejscowej kompanii BCh Albin Rudnik. Pobyt za drutami lagrów przetrwał jedynie Julian Wieciech, pozostali lipniczanie zostali zamordowani.

Pamiętajmy jednak, że udana akcja przeprowadzona przez oddział „Tamarowa” zapobiegła wywózce aż 128 więźniów politycznych do Auschwitz. Gdyby tam trafili, ofiar byłoby z pewnością więcej.

Zbliża się północ, kiedy strażnik na wieżyczce wysuniętej na przedpole więzienia słyszy ciche skrzypnięcie drabiny w dole. Nie niepokoi się jednak – to z pewnością zmiennik, któremu z ulgą zda posterunek. Kiedy po chwili dostrzega wycelowaną w siebie lufę karabinu i złowieszcze spojrzenie właściciela broni – żołnierza Armii Krajowej – pojmuje, jak bardzo się pomylił. Partyzant przeładowuje mauzera. Strażnik podnosi ręce – nie próbuje wszczynać walki lub choćby alarmu, sam także jest Polakiem i – mimo że pracuje dla Niemców – nie zamierza dla nich narażać własnego życia. Na dany znak oddaje swoją broń i zaczyna schodzić po drabinie. U podnóża wieżyczki czeka już na niego kolejny uzbrojony akowiec.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Klub Polaczków. Schalke 04 ma 120 lat
Historia
Kiedy Bułgaria wyjaśni, co się stało na pokładzie samolotu w 1978 r.
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar