Ten szeroki potok jest ową słynną granicą, której przekroczenie przez Gajusza Juliusza Cezara 10 stycznia 49 r. p.n.e. przeobraziło republikę rzymską w cesarstwo i nakierowało dzieje świata na zupełnie nowy tor.
Rzymski historyk Swetoniusz twierdził, że były namiestnik Galii wypowiedział przy tym słynne słowa: „alea iacta est” – „kości zostały rzucone”. Przekroczenie granicy Italii na czele XIII Legionu było aktem szczególnego nieposłuszeństwa wobec porządku ustrojowego państwa. Rubikon był uważany za naturalną granicę oddzielającą Italię od Galii Przedalpejskiej; przekroczenie go przez wodza prowadzącego na święte miasto wojsko było nie tylko przestępstwem, ale wręcz świętokradztwem. Senat Rzymski był bowiem personifikacją wszystkiego co rzymskie, od religii po wojsko. 900 senatorów stanowiło kolektywną głowę państwa rzymskiego. Dlatego państwo to formalnie nosiło nazwę Senatus Populusque Romanus (w skrócie SPQR). Ta łacińska formuła oznaczająca „senat i lud rzymski” jasno wskazywała, że jedyna władza nad Imperium Rzymskim i wszystkimi jego prowincjami należy niepodzielnie do owego dostojnego konwentu. Senatorowie z dumą podkreślali, że ich zgromadzenie zostało powołane przez samego Romulusa w 753 r. p.n.e. Było zatem najstarszą i najdostojniejszą instytucją prawodawczą Wiecznego Miasta.
Swetoniusz opisał przekroczenie Rubikonu przez Cezara jako akt śmiały i bezczelny; stał się on z czasem symbolem nieodwracalnego czynu, którego konsekwencje są nieuniknione. W rzeczywistości Cezar długo się wahał, nim zrobił pierwszy krok w płytki nurt tej rzeki. Był typowym zabobonnym Rzymianinem. Bał się nadprzyrodzonych konsekwencji swojego świętokradztwa tak samo jak każdy śmiertelnik. Ten silny, zaprawiony w boju mężczyzna usiadł na swoim czerwonym płaszczu wśród nadbrzeżnych trzcin i długo wpatrywał się w wodę. Zdumiewający paradoks historii – on, który nie lękał się w młodości cylicyjskich piratów, pogromca dzikich Wenetów i Brytów, wódz, zwycięzca spod Alezji, który zdziesiątkował walecznych Arwernów, bał się teraz cichego szeptu sennego potoku.
Czemu więc zdecydował się rzucić te sławetne kości? Zapewne dlatego, że czuł się ofiarą porządku prawnego republiki, która nie potrafiła docenić jego zasług. Chciał zostać konsulem, ale prawo zabraniało mu ubiegać się o ten urząd przed upływem pięciu lat od opuszczenia stanowiska namiestnika Galii. On, nieujarzmiony drapieżnik, którego imię budziło przerażenie u wrogów imperium, był teraz rzucony na kolana przez zwykłą biurokrację. Jakże wielu weteranów przez kolejne 2 tysiąclecia będzie poznawać tę straszną gorycz odrzucenia. Nie było sensu wracać do Galii, ponieważ nie był już jej namiestnikiem. Wybrał więc niepewny los, licząc, że lęk przed jego imieniem będzie mu największym sojusznikiem w wojnie z własnymi rodakami.
Rubikon został przekroczony. Nie było odwrotu. Za nim ruszyli jego wierni towarzysze broni. Przekraczając rzekę, rozglądali się z trwogą. Wiedzieli, że tak jak on ściągają na siebie straszliwą klątwę. Ale Cezar był przecież równy bogom i w dodatku obiecał im sowitą zapłatę za służbę. Słowa dotrzymał. Cztery lata później dyktator rozwiązał XIII Legion, a jego weteranów nagrodził przydziałami ziemi.