Wyborca ważniejszy od szefa partii

Nie można wykluczyć, że ruch obywatelskiego protestu, który uosabia Paweł Kukiz, najlepiej będzie reprezentował zróżnicowane postawy Polaków i przełamie podział wyborczy na dwie Polski – pisze politolog.

Aktualizacja: 06.07.2015 23:42 Publikacja: 05.07.2015 21:21

Paweł Kukiz

Paweł Kukiz

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Mam nadzieję, że w tej sprawie atrament będzie się lał z piór przedstawicieli wielu racji. Sprawa, która ma być przedmiotem referendum, bez dwóch koniecznych czynników: tzn. debaty publicznej i poruszenia obywatelskiego, będzie bowiem jeszcze jedną martwą procedurą. Referendum przetoczy się przez Polskę w wyniku krótkowzrocznej kalkulacji politycznej i umrze śmiercią naturalną. Padnie nowy rekord wydanych pieniędzy publicznych – jak w przypadku każdej inicjatywy nakierowanej na głos ludu – a lud/demos, nie zapewniając odpowiedniej frekwencji, może temu nie sprostać. Potoczne powiedzenie mówi, że żadne koszty utrzymania demokracji nie są zbyt duże. Warto jednak pomyśleć, ile rodzin wielodzietnych cieszyłoby się normalną polityką społeczną.

Polowanie na łupy

Po okresie kanikuły referendum będzie częścią krajobrazu politycznego. I ma już swoich zdecydowanych oponentów. Trzy grupy składają się na przeciwników takiego rozwiązania. Dwie z nich wywodzą się z tzw. świata polityków, ponieważ wyraźnie widać, że uprawianie polityki (nie rozważam teraz kwestii jakości) stało się intratnym zawodem. Znakomity niemiecki socjolog Max Weber pisał przecież w eseju „Polityka jako zawód i powołanie" (wykorzystując mistrzowsko dwuznaczność słowa „Beruf"), że wraz z powstawaniem partii politycznych nadszedł czas, kiedy powstała klasa honoracjuszy, beneficjentów tej znaczącej zmiany na rzecz polityki nowoczesnej.

Jedna grupa wywodzi się z małych partii, które lubią – robiło to częstokroć PSL – ustawiać się w pozycji „partii obrotowej", aby czerpać korzyści z obecnie istniejącej proporcjonalnej ordynacji wyborczej do Sejmu. Obecność takich partii w rządzie nakazuje więc postawić pytanie o koszty funkcjonowania koalicji rządzącej. W III RP zwyciężył „przetargowy wariant" (William Riker) zawierania koalicji parlamentarnej i rządowej, gdzie partie działają tak, aby maksymalizować swoją pozycję w gabinecie. Oznacza to chociażby taką sytuację - każda instytucja państwowa ma delegata jakiejś partii koalicyjnej.

O tym, jak rozdęte są koszty biurokracji państwowej, nie trzeba mówić. Polska ma największą liczbę wiceministrów w Unii Europejskiej. Ponadto ten wariant daje wiele możliwości polowania na łupy polityczne. Popatrzmy, co się dzieje chociażby w instytucjach związanych z rolnictwem. Nie oznacza to, że na „system łupów" nie ma wpływu kultura polityczna, ale na pewno rządy koalicyjne dają znakomitą pożywkę do twórczego rozwijania biurokracji państwowej. Można jeszcze oczywiście dodać model sowiecki i wprowadzić różne typy komisarzy politycznych, aby pilnować tego adecyzyjnego Lewiatana.

Druga grupa polityków sprzeciwiających się ordynacji większościowej wywodzi się z partii dużych, które mają strukturę wodzowską. Obecność przy przewodniczącym/przewodniczącej partii jest daleko ważniejsza aniżeli ustawiczny kontakt z wyborcami. Pilnować bowiem trzeba potencjalnego miejsca na liście wyborczej. To ono w zdecydowanej większości przypadków decyduje o fotelu poselskim.

I tutaj pojawiają się pytania o samą partię, sposób jej funkcjonowania, wewnętrzną strukturę i spoistość. Nie ulega wątpliwości, że ordynacja proporcjonalna wzmacnia i potęguje proces oligarchizacji partii. „Żelazne prawo oligarchii" sformułowane sto lat temu przez Roberta Michelsa nadal ma moc objaśniającą.

Jest wreszcie trzecia grupa oponentów rozwiązania większościowego. Należy do niej bardzo wielu specjalistów: od socjologii wyborczej, zachowań politycznych, partycypacji wyborczej. Przyjęli oni bowiem za oczywiste ustalenia, które w gorących sporach zostały przyjęte w połowie XIX w., gdy demokracja liberalna zaczynała święcić tryumfy w Europie. Podstawowe założenie zwolenników doktryny demoliberalnej zasadza się na twierdzeniu Johna Stuarta Milla, że w warunkach rządów większości trzeba dbać o reprezentację polityczną mniejszości. Warto jednak pamiętać, że akceptacja takich demoliberalnych założeń ma podłoże ideologiczne.

Z pożytkiem dla obywatela

Obserwacja takich krajów jak Stany Zjednoczone pokazuje, że ta teza nie jest tak oczywista. Każda debata na temat reformy prawa wyborczego (jako czynnika formalnego) musi brać pod uwagę również czynniki substancjalne. Wspomnę o roli kultury politycznej w strukturyzowaniu opinii, wartości i przekonań.

Można powiedzieć, że w Ameryce w dwóch partiach, które dominują w życiu politycznym na szczeblu federalnym i stanowym, mamy do czynienia z szerokim spektrum postaw. Republikanin ze stanu Massachusetts społecznie jest mniej konserwatywny niż ten ze stanu Missisipi. Podobnie może być z głosami z Polski wschodniej i zachodniej.

Jest wszakże i taka możliwość, że ruch obywatelskiego protestu, który uosabia Paweł Kukiz, najlepiej będzie reprezentował zróżnicowane postawy i interesy Polaków, przełamując podział wyborczy na dwie Polski. Warto zastanowić się nad takim wariantem, w którym ruch społeczny ma charakter jednoczący, a nie dzielący.

A zatem w systemie większościowym każda partia jest szeroką koalicją interesów i wartości istniejących w społeczeństwie spluralizowanym, choć współpraca ta jest niełatwa. Ponadto heterogeniczny charakter partii politycznych znajduje wyraz w zachowaniach wybranych przedstawicieli. Członek amerykańskiego Kongresu zachowuje się swobodniej, głosując nierzadko przeciw preferencjom władz partyjnych. W ten sposób może bardziej bezpośrednio odpowiedzieć na sympatie i żądania swoich wyborców.

Ponadto zasada „zwycięzcą jest ten, kto pierwszy dobiegnie do mety" sprawia, że struktura partii jest luźna, ponieważ kwalifikacje kandydata w danym okręgu są daleko ważniejsze niż opinia zarządu partii. Kandydat nie zawsze musi też zabiegać o „namaszczenie" ze strony przywódców partii.

Wyobraźmy sobie te wielotygodniowe narady zarządu partii, jak należy ułożyć listy partyjne. I o to właśnie chodzi – żeby ta siermiężna lojalność wobec „góry" została obrócona na pożytek obywatela, który wybiera swego reprezentanta z jakiegoś istotnego (lub mniej istotnego) powodu.

Teraz będziemy więc zapewne widzami, a może i uczestnikami, osobliwych, zmiennych – wręcz proteuszowych – koalicji, które opierają się na obronie demokracji przedstawicielskiej w tym kształcie, jaki dzisiaj przybiera scena polityczna w Polsce.

Pojawiają się wszakże co najmniej dwie wątpliwości. Obydwie dotyczą istoty demokracji liberalnej. Wątpliwość pierwsza: czy obecni przedstawiciele reprezentują swoich wyborców czy raczej partie polityczne? Gdyby na drugi człon pytania odpowiedzieć twierdząco, oznaczałoby to, że mamy w Polsce do czynienia ze zjawiskiem, które Józef Piłsudski nazywał „partyjnictwem".

Wbrew pozorom współczesny system proporcjonalny nie służy idei delegowania czy powierzania mandatu. Widać to wyraźnie, gdy zastanawiamy się nad poziomem i intensywnością zaufania do reprezentantów oraz instytucji przedstawicielskich. Jest więc dobry czas na dyskutowanie o tym problemie, esencjonalnym dla funkcjonowania Sejmu.

Kto obroni demokrację?

Wątpliwość druga, daleko poważniejsza, dotyczy odpowiedzi na pytanie: jak daleko posunął się kryzys demokracji liberalnej? Jej spektakularnym wyrazem jest kryzys idei oraz instytucji przedstawicielstwa w tym kształcie, jaki znamy, obserwując prace parlamentu. Wielu politologów i socjologów wręcz mówi o „zwrocie przedstawicielskim", tzn. że zmieniają się charakter i sposoby wyrażania idei reprezentacji. Wskutek nieufności do instytucji przedstawicielskich (może być tak, że i do instytucji wyborów) pojawiają się nowe grupy, które pretendują do miana rzeczników spraw społecznych. Tym bardziej że liczba kwestii i konfliktów wylewa się poza oficjalne kanały reprezentacji. Niektórzy z rzeczników nie tylko pretendują do reprezentowania znaczących poglądów czy interesów, ale „samoautoryzują się" przez zgłaszanie nowych kwestii w ramach agendy publicznej. Mogą też wręcz uzurpować sobie prawo do bycia reprezentantem. Każdy obserwator życia publicznego może po imieniu nazwać opisane przeze mnie nowe środowiska rzecznicze.

W wyniku tego procesu, maleje rola instytucji przedstawicielskich, które utratę znaczenia i statusu chcą sobie powetować radosną aktywnością legislacyjną. Jedną z istotnych przyczyn kryzysu demokracji liberalnej jest hiperinflacja prawa, która na zasadzie sprzężenia zwrotnego uderza w powagę legislatury.

System wyborczy jest elementem systemu politycznego. Tak więc dyskusja o jednomandatowych okręgach wyborczych prowadzi nas do zagadnienia daleko poważniejszego. Nade wszystko do odpowiedzi na pytanie o funkcjonalność i skuteczność rozwiązań przyjętych w obowiązującej konstytucji.

Inny równie istotny problem dotyczy stanu i kondycji demokracji liberalnej. Czy wybory w tym kształcie obronią demokrację przedstawicielską? To jednak temat na odrębną dyskusję.

Autor jest politologiem, amerykanistą, profesorem nauk humanistycznych, wykładowcą SWPS i UW

Mam nadzieję, że w tej sprawie atrament będzie się lał z piór przedstawicieli wielu racji. Sprawa, która ma być przedmiotem referendum, bez dwóch koniecznych czynników: tzn. debaty publicznej i poruszenia obywatelskiego, będzie bowiem jeszcze jedną martwą procedurą. Referendum przetoczy się przez Polskę w wyniku krótkowzrocznej kalkulacji politycznej i umrze śmiercią naturalną. Padnie nowy rekord wydanych pieniędzy publicznych – jak w przypadku każdej inicjatywy nakierowanej na głos ludu – a lud/demos, nie zapewniając odpowiedniej frekwencji, może temu nie sprostać. Potoczne powiedzenie mówi, że żadne koszty utrzymania demokracji nie są zbyt duże. Warto jednak pomyśleć, ile rodzin wielodzietnych cieszyłoby się normalną polityką społeczną.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?