Mam nadzieję, że w tej sprawie atrament będzie się lał z piór przedstawicieli wielu racji. Sprawa, która ma być przedmiotem referendum, bez dwóch koniecznych czynników: tzn. debaty publicznej i poruszenia obywatelskiego, będzie bowiem jeszcze jedną martwą procedurą. Referendum przetoczy się przez Polskę w wyniku krótkowzrocznej kalkulacji politycznej i umrze śmiercią naturalną. Padnie nowy rekord wydanych pieniędzy publicznych – jak w przypadku każdej inicjatywy nakierowanej na głos ludu – a lud/demos, nie zapewniając odpowiedniej frekwencji, może temu nie sprostać. Potoczne powiedzenie mówi, że żadne koszty utrzymania demokracji nie są zbyt duże. Warto jednak pomyśleć, ile rodzin wielodzietnych cieszyłoby się normalną polityką społeczną.
Polowanie na łupy
Po okresie kanikuły referendum będzie częścią krajobrazu politycznego. I ma już swoich zdecydowanych oponentów. Trzy grupy składają się na przeciwników takiego rozwiązania. Dwie z nich wywodzą się z tzw. świata polityków, ponieważ wyraźnie widać, że uprawianie polityki (nie rozważam teraz kwestii jakości) stało się intratnym zawodem. Znakomity niemiecki socjolog Max Weber pisał przecież w eseju „Polityka jako zawód i powołanie" (wykorzystując mistrzowsko dwuznaczność słowa „Beruf"), że wraz z powstawaniem partii politycznych nadszedł czas, kiedy powstała klasa honoracjuszy, beneficjentów tej znaczącej zmiany na rzecz polityki nowoczesnej.
Jedna grupa wywodzi się z małych partii, które lubią – robiło to częstokroć PSL – ustawiać się w pozycji „partii obrotowej", aby czerpać korzyści z obecnie istniejącej proporcjonalnej ordynacji wyborczej do Sejmu. Obecność takich partii w rządzie nakazuje więc postawić pytanie o koszty funkcjonowania koalicji rządzącej. W III RP zwyciężył „przetargowy wariant" (William Riker) zawierania koalicji parlamentarnej i rządowej, gdzie partie działają tak, aby maksymalizować swoją pozycję w gabinecie. Oznacza to chociażby taką sytuację - każda instytucja państwowa ma delegata jakiejś partii koalicyjnej.
O tym, jak rozdęte są koszty biurokracji państwowej, nie trzeba mówić. Polska ma największą liczbę wiceministrów w Unii Europejskiej. Ponadto ten wariant daje wiele możliwości polowania na łupy polityczne. Popatrzmy, co się dzieje chociażby w instytucjach związanych z rolnictwem. Nie oznacza to, że na „system łupów" nie ma wpływu kultura polityczna, ale na pewno rządy koalicyjne dają znakomitą pożywkę do twórczego rozwijania biurokracji państwowej. Można jeszcze oczywiście dodać model sowiecki i wprowadzić różne typy komisarzy politycznych, aby pilnować tego adecyzyjnego Lewiatana.
Druga grupa polityków sprzeciwiających się ordynacji większościowej wywodzi się z partii dużych, które mają strukturę wodzowską. Obecność przy przewodniczącym/przewodniczącej partii jest daleko ważniejsza aniżeli ustawiczny kontakt z wyborcami. Pilnować bowiem trzeba potencjalnego miejsca na liście wyborczej. To ono w zdecydowanej większości przypadków decyduje o fotelu poselskim.