"Definitywny koniec sprawy Misiewicza" – ogłosiło Prawo i Sprawiedliwość, ale nikt w partii nie chce odpowiedzieć na pytanie, czy odejście asystenta i bliskiego współpracownika Antoniego Macierewicza oznacza także polityczny koniec jego pryncypała. Sam Misiewicz daje do zrozumienia, że został niesłusznie oskarżony, a fakty pojawiające się na jego temat w mediach nie są prawdziwe.
Partyjna komisja, którą w środę powołał prezes Jarosław Kaczyński oceniła sprawę zatrudnienia byłego rzecznika MON w Polskiej Grupie Zbrojeniowej – całkowicie negatywnie. Zajęło jej to zaledwie pięć godzin, w tym ponad dwie rozmowy z szefem MON.
Bartłomiej Misiewicz, bohater całego zamieszania, po wyjściu z przesłuchania w siedzibie partii ogłosił, że zrezygnował z członkostwa w PiS. Wyjaśniał, że powodem jego decyzji była „niesamowita nagonka na PiS przy użyciu jego nazwiska". Nie wyglądał na przybitego. Wręcz przeciwnie.
– Chciałbym przeprosić wszystkich Polaków za to, że muszą oglądać ten żenujący spektakl – powiedział do dziennikarzy zgromadzonych pod siedzibą partii na Nowogrodzkiej. Zadeklarował, że odchodzi w trosce o dobre imię PiS i by „uchronić Zjednoczoną Prawicę przed tym atakiem".
– Wszelkie sukcesy rządu pani premier Beaty Szydło, zwłaszcza te socjalne, które poprawiają byt Polaków, były przykrywane, wykorzystując moje nazwisko do tej brudnej kampanii – tłumaczył.