Rzeczpospolita: Cztery miesiące temu na szczycie Trump–Putin w Helsinkach mówiło się o globalnym dealu między Rosją i Ameryką. Po utracie przez republikanów większości w Izbie Reprezentantów to jeszcze będzie możliwe?
Mika Aaltola: W Helsinkach Putin rzeczywiście liczył na deal w stylu Kissingera: za pomoc w powstrzymaniu Chin chciał, aby Ameryka przyznała Rosji specjalne prawa w sprawach bezpieczeństwa w krajach granicznych, które nie należą do NATO, nie tylko na Ukrainie i w Białorusi, ale także w Szwecji i Finlandii. Amerykanie mogli co najwyżej przyznać Kremlowi takie wpływy na Ukrainie, i to wybiórczo. Sam Trump wiele razu zarzucał Obamie, że „wepchnął Rosję w objęcia Chin", więc myślał o takim porozumieniu. Ale już w Helsinkach okazało się, że jego możliwości działania są bardzo ograniczone: Kongres w tym czasie jeszcze zaostrzył sankcje przeciw Moskwie. Po zmianie większości w Izbie Reprezentantów wszelkie perspektywy na dogadanie się Trumpa z Putinem zniknęły, bo po ingerencji Rosji w wybory w 2016 r. demokraci stali się bardziej antyrosyjscy niż kiedykolwiek. Właśnie dlatego Putin trzymał się z dala od wyborów do Kongresu. Zrozumiał, że inaczej Kongres może wypowiedzieć otwartą wojnę handlową Rosji.
Co te wybory oznaczają dla powstania stałej amerykańskiej bazy w Polsce?
Ta baza już nie będzie się nazywała Fort Trump (śmiech). Ale Ameryka wróci teraz do polityki, jaką prowadziła przez przeszło 150 lat: opierania się na sojuszach z małymi i średnimi krajami, aby równoważyć siłę wielkich mocarstw bez konieczności pójścia wobec nich na ustępstwa. To w końcu zasada, wedle której funkcjonuje NATO. Na tym skorzysta Polska i jej baza, tym bardziej że także demokraci będą wspierali inicjatywy, które powstrzymają Rosję.
Senat pozostaje jednak w rękach republikanów. A jego uprawnienia w sprawach zagranicznych są większe niż izby niższej. To nie daje Trumpowi swobody działania za granicą?