Walter Lübcke, członek CDU i szef administracji prowincji Kassel, siedział samotnie w ciepły wieczór 2 czerwca na tarasie swego domu, gdy jednym strzałem pozbawił go życia Stephan Ernst. Jest prawicowym ekstremistą, a jego ofiara pierwszym niemieckim politykiem od dziesięcioleci, który stracił życie z ręki skrajnie prawicowego zamachowca.
Ten fakt postawił na nogi wszystkie organy państwa, w którym po działaniach Frakcji Armii Czerwonej terror kojarzono wyłącznie z lewicowym ekstremizmem.
45-letni Stephan Ernst planował mord na polityku CDU od ponad trzech lat. Jak zeznał w śledztwie, nie mógł Lübckemu wybaczyć słów wypowiedzianych w czasie spotkania, na którym polityk przekonywał zebranych o konieczności przyjęcia uchodźców przez prowincję Kassel. Argumentował, że jest to obowiązek wywodzący się z wartości chrześcijańsko-humanistycznych. – Kto tych wartości nie podziela, może opuścić ten kraj w każdej chwili – tłumaczył Lübcke. Obecny na sali Stephan Ernst zaprotestował głośno. Potem poparły go w tym proteście środowiska skrajnej prawicy w całych Niemczech. Kilka miesięcy później Ernst kupił pistolet. W końcu dopadł Lübckego.
Od tej chwili nie ma dnia, aby nie pojawiały się rewelacje na temat środowisk skrajnej niemieckiej prawicy. Aresztowano dwie osoby, które mogły pomagać Stephanowi Ernstowi w przygotowaniu zamachu. Znaleziono też skład broni.
Jedna z aresztowanych osób jest podejrzana o współpracę ze słynną grupą Nationalsozialistischen Untergrund (NSU), czyli Podziemie Narodowosocjalistyczne, która przez kilka lat ubiegłej dekady zamordowała dziesięć osób, w większości Turków, jednego Greka oraz niemiecką policjantkę. Dokonała też wielu napadów na banki. Policja wpadła na ich ślad dopiero po latach. I to przypadkiem. – Nieudolność służb to przejaw ślepoty na prawe oko – pisały media, przypominając, że służby ignorowały zjawisko prawicowego ekstremizmu.