Pietryga: My, dziennikarze, żyliśmy tą tragedią mocniej

Sobotni poranek. Telefon. - Włącz telewizor, prezydencki samolot miał awarię w Smoleńsku - słyszę w słuchawce. - Co ty gadasz, jaką awarię - pytam zaskoczony, wyrwany ze snu.

Aktualizacja: 10.04.2019 17:01 Publikacja: 10.04.2019 16:13

Pietryga: My, dziennikarze, żyliśmy tą tragedią mocniej

Foto: Fotorzepa/Jerzy Dudek

W telewizji na wszystkich stacjach są już pierwsze informacje. Była awaria prezydenckiego tupolewa. Nie wiadomo, co się stało, próbował lądować, była mgła. Z minuty na minutę rośnie groza  całej sytuacji: „mogą być ofiary”, „są ofiary”,  aż do tej najgorszej beznadziejnej: „nikt nie przeżył”.  Zginęli wszyscy. Prezydent Lech Kaczyński, jego małżonka  i 94 osoby, ważna część polskiej elity politycznej.

Co robić? Instynktownie myślę: pojadę do redakcji. Ale po co? Jest sobota, tam wszystko zamknięte.  Mimo to jadę. Na moście Poniatowskiego ciągną już  tłumy z flagami, z niezliczoną ilością  białych i czerwonych kwiatów. Na Krakowskim Przedmieściu  tłum jest już tak duży, że taksówka utyka w korku. Ci ludzie jakby nagle poczuli potrzebę bycia razem. Wszyscy czujemy, że stało się coś ważnego, złego, tragicznego. Podobne było, kiedy umarł Papież, chociaż jego śmierci się spodziewaliśmy, śledząc kolejne dni i kolejne niepokojące informacje z rzymskiej kliniki Agostino Gemelli.

Ta śmierć przyszła bez ostrzeżenia, brutalna, zimna, beznadziejna.

Redakcja nie była zamknięta. Na miejscu jest już większość redaktorów, przyszli podobnie jak ja, kierowani jakimś instynktem. W Sali pod Orłem, w której odbywają się  kolegia redakcji, zawsze gwarnej, panowała cisza.  Wyrwani ze snu ludzie nie chcieli uwierzyć, że to wszystko  dzieje się naprawdę.

Przystąpiliśmy do redagowania ośmiokolumnowego dodatku specjalnego, który miał być  rozdawany za darmo następnego dnia, w niedziele na placu Piłsudskiego, miejscu mszy. Trochę na oślep, bo napływały kolejne informacje, o kolejnych nazwiskach poległych z listy pasażerów tupolewa. Ich ogrom nas przerażał. Patrz, Staszek Mikke tam był, Agacka-Indecka, Gosiewski, „Seba” Karpiniuk - i kolejne, i jeszcze kolejne. My znaliśmy tych ludzi, rozmawialiśmy z nimi, nasze losy zawodowe splatały się przez lata z ich politycznymi czy prawniczymi losami.

Dodatek specjalny „Rzeczpospolitej” trzymam w szufladzie do dzisiaj.

A potem były pożegnania. To najbardziej wzruszające, kiedy przywieziono do Warszawy ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego żony. I przez wiele kolejnych dni dziesiątki innych konduktów, kolumn samochodów i bólu. My, dziennikarze, żyliśmy tą tragedią mocniej, bo bez przerwy, obserwując kolejne transporty z Moskwy, i kolejne ceremonie pogrzebowe na redakcyjnych telewizorach.

Jeden z ostatnich pogrzebów odbył się w Łodzi. Pamiętam, jak  przywiozłem kolegom jadącym na pogrzeb mec. Joannie Agackiej-Indeckiej, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, wielki wieniec zamówiony przy Cmentarzu Powązkowskim od redakcji prawa.

A potem było już tylko gorzej. Wspólnota ludzi połączonych tragedią rozpadła się jak domek z kart. Rozpoczęła się wieloletnia brutalna wojna o ocenę Smoleńska, a polsko-polski rów z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc robił się coraz głębszy. Pojawiła się bezsilność, raport Anodiny, pijany generał w kokpicie, pojawiły się oskarżenia o zdrady, o spiski i zaniedbania, teorie spiskowe o sztucznej mgle, i dziesiątki innych teorii na przeprowadzony zamach, które szarpały opinią publiczną, Były też niezłomne miesięcznice, makabrycznie pomylone ciała ofiar, była też pamięć, było też sikanie na znicze i krzyż z puszek po piwie. Były też prokuratorskie śledztwa i ekshumacje w cieniu protestów rodzin. Bezsilność, złość i wrak, który nigdy nie wrócił do Polski.

Kiedy w ubiegłym roku dokładnie tego dnia komentowałem późnym wieczorem w studiu TVN24 wspólnie z Andrzejem Stankiewiczem  obchody 8. rocznicy, zastanawialiśmy się, czy te w przyszłym roku będą inne. Stało się bowiem coś istotnego: przemawiający do tłumu Jarosław Kaczyński zapowiedział, że 96. miesięcznica będzie tą ostatnią. Delikatnie zdystansował się też od "polityki smoleńskiej” prowadzonej przez Antoniego Macierewicza, który skompromitował się kolejnymi teoriami o zamachu.

Ostatnia miesięcznica miała być inna. Spokojniejsza i bardziej stonowana. W tym roku po raz pierwszy nie było już teorii spiskowych. Powoli złe emocje zastępuje oddanie czci ofiarom  w tonie odpowiadającym powadze tamtej chwili.

I dobrze, że ta rocznica jest już inna. Pochowaliśmy naszych zmarłych, oddaliśmy im cześć, budując im zasłużone pomniki. Żyć trzeba dalej, zachowując dobrą pamięć o  tych, którzy dziewięć lat temu od nas odeszli.

W telewizji na wszystkich stacjach są już pierwsze informacje. Była awaria prezydenckiego tupolewa. Nie wiadomo, co się stało, próbował lądować, była mgła. Z minuty na minutę rośnie groza  całej sytuacji: „mogą być ofiary”, „są ofiary”,  aż do tej najgorszej beznadziejnej: „nikt nie przeżył”.  Zginęli wszyscy. Prezydent Lech Kaczyński, jego małżonka  i 94 osoby, ważna część polskiej elity politycznej.

Co robić? Instynktownie myślę: pojadę do redakcji. Ale po co? Jest sobota, tam wszystko zamknięte.  Mimo to jadę. Na moście Poniatowskiego ciągną już  tłumy z flagami, z niezliczoną ilością  białych i czerwonych kwiatów. Na Krakowskim Przedmieściu  tłum jest już tak duży, że taksówka utyka w korku. Ci ludzie jakby nagle poczuli potrzebę bycia razem. Wszyscy czujemy, że stało się coś ważnego, złego, tragicznego. Podobne było, kiedy umarł Papież, chociaż jego śmierci się spodziewaliśmy, śledząc kolejne dni i kolejne niepokojące informacje z rzymskiej kliniki Agostino Gemelli.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Grzegorz Braun kandydatem Konfederacji w wyborach do PE
Polityka
Spięcie w Sejmie. Wicemarszałek do Bąkiewicza: Proszę opuścić salę
Polityka
„Karczemna kłótnia” w PiS po decyzji o listach. Okupacja drzwi do gabinetu Jarosława Kaczyńskiego
Polityka
Afera zegarkowa w MON. Mariusz Błaszczak: Trzeba wyciągnąć konsekwencje
Polityka
Zmiana prokuratorów od Pegasusa i ogromna presja na sukces