Niemieccy liberałowie z FDP próbują się pozbierać po błędzie, jakim było porzucenie pod koniec 2017 roku negocjacji o tworzeniu rządu federalnego wraz z chadekami z CDU/CSU i z Zielonymi. Mogli mieć wicekanclerza i szefów ważnych resortów, a mają niższe niż w wyborach do Bundestagu sprzed półtora roku notowania (w obecnych sondażach 8 do 9 proc., w głosowaniu - 10,7 proc.).
NIEDOSZŁA GWIAZDA i SPITZENKANDIDATKA
Ich szef Christian Lindner uchodził za wschodzącą gwiazdę niemieckiej polityki, a teraz pozostaje mu się przyglądać, jak drugą partią w kraju stają się nie jego gospodarczy liberałowie, ale ci ekologiczni - Zieloni (mają w sondażach 18 do 20 proc., w ostatnich wyborach mniej niż FDP - 8,9 proc.).
FDP zamierza się nabrać wiatru w żagle podczas majowych wyborów do Parlamentu Europejskich. Do tego trzeba mieć kogoś, kto pociągnie listę partyjną, czyli używając robiącego międzynarodową karierę niemieckiego terminu - Spitzenkandidata.
W niedzielę odbyło się w Berlinie głosowanie - 86-procentowe poparcie uzyskała 49-letnia Nicola Beer, sekretarz generalna FDP. To zaskakująco wysoki wynik, bo Beer była ostatnio ostro krytykowana i przez swoich rywali wewnątrz partii, i przede wszystkim przez media za związki z Viktorem Orbánem.
Uwagę tych ostatnich zwróciły wystąpienia polityków FDP na spotkaniu w święto Trzech Króli. Przewodniczący Lindner ogłosił, że stoi twardo po stronie prezydenta Francji Emmanuela Macrona w starciu z antyliberalnym Orbánem (w przeciwieństwie do CDU i CSU, które są z węgierskim Fideszem w jednej europejskiej partii). Natomiast sekretarz Beer nie wspomniała o węgierskim premierze, w wywiadzie telewizyjnym nawet broniła jego postawy w czasie kryzysu imigracyjnego w 2015 roku.