Nie ma jednak co ukrywać, że szturmem zdobył on kaplice, kościoły i sale gimnastyczne w szkołach w wielu polskich miastach. Charyzmatycy, niezależnie od tego czy duchowni, czy świeccy, stają się powoli bohaterami masowej wyobraźni, a ich nauki – elementem formacji katolickiej dla wielu, nie tylko młodych, ludzi. Nie brak także swoistej turystyki uzdrowieńczej, w której jeździ się za charyzmatykami, by osiągnąć odpowiednie skutki.

Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie pewien drobiazg. Otóż tak się składa, że charyzmatyczni kapłani i świeccy tworzą dziwaczną, by nie powiedzieć wprost: niekatolicką, teologię uzdrowienia. I tak jeden z nich głosi, że choroba i związane z nią cierpienie zawsze przychodzą od diabła. „Choroba jest w pewnym sensie narzędziem, którym Szatan się posługuje, aby sprawować władzę nad człowiekiem, aby go dręczyć i upokarzać. To on rozsiewa zarazki, przyczynia się do powstawania różnych chorób, wywołuje kłótnie między ludźmi, powoduje różnego rodzaju kataklizmy. Oczywiście Bóg to dopuszcza, ale to nie od niego pochodzą nieszczęścia, które spadają na człowieka. Wszelkie zło od zła pochodzi. Zbawienie jest wyzwoleniem człowieka ze stanu i okoliczności, które uniemożliwiają mu wejście do nieba. Choroby czy inne nieszczęścia też są taką przeszkodą, bo człowiek cierpiący może bluźnić Bogu, a nawet Go porzucić" – oznajmia jeden ze znanych polskich charyzmatyków (ale podobne lub niemal identyczne przekonania wypowiada wielu innych). Wolą Boga jest – przekonują oni – byśmy byli zawsze zdrowi i silni. A co, jeśli nie doświadczamy uzdrowienia? Odpowiedź jest prosta: mamy za małą wiarę.

Tak jednostronne ujęcie problemu uzdrowienia może być niebezpieczne. Dlaczego? Otóż, po pierwsze, dlatego że zrzuca odpowiedzialność za chorobę na chorych czy ich bliskich, czyniąc ich winnymi za słabej wiary, która uniemożliwia uzdrowienie. Po drugie, co doktrynalnie istotniejsze, dlatego że nie da się owych opinii pogodzić z nauczaniem św. Jana Pawła II o chrześcijańskim sensie cierpienia. „Poprzez wieki i pokolenia stwierdzono, że w cierpieniu kryje się szczególna moc przybliżająca człowieka wewnętrznie do Chrystusa, jakaś szczególna łaska. Tej łasce zawdzięcza swoje głębokie nawrócenie wielu świętych, jak choćby św. Franciszek z Asyżu, św. Ignacy Loyola i wielu innych. Owocem owego nawrócenia jest nie tylko to, że człowiek odkrywa zbawczy sens cierpienia, ale nade wszystko to, że w cierpieniu staje się całkowicie nowym człowiekiem. Znajduje jakby nową miarę całego swojego życia i powołania. Odkrycie to jest szczególnym potwierdzeniem wielkości duchowej, która w człowieku całkiem niewspółmiernie przerasta ciało. Wówczas, gdy to ciało jest głęboko chore, całkowicie niesprawne, a człowiek jakby niezdolny do życia i do działania – owa wewnętrzna dojrzałość i wielkość duchowa tym bardziej jeszcze się uwydatnia, stanowiąc przejmującą lekcję dla ludzi zdrowych i normalnych" – wskazywał papież Polak.

Nie można też zapominać, że zbawienie dotyczy życia wiecznego, a nie doczesnego. Bóg w Jezusie wyzwala nas zatem nie z doczesnych problemów czy cierpień, ale z... wiecznego cierpienia, jakim jest potępienie. „Przeciwieństwem zbawienia nie jest więc samo tylko doczesne cierpienie – jakiekolwiek – ale cierpienie ostateczne: utrata życia wiecznego, odrzucenie od Boga, potępienie" – nauczał św. Jan Paweł II. A dzieci z Fatimy (tak się składa, że ostatnio kanonizowane) wprost zostały poproszone przez Matkę Bożą o przyjęcie cierpienia. W ich życiu miało ono głęboki sens. Opowieści o tym, że Bóg nigdy nie chce cierpienia doczesnego, że jest ono tylko efektem działania Szatana, to więc... jakaś nowa forma ewangelii sukcesu, która niestety niewiele ma wspólnego z katolicką wiarą.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95