Andrzej Arendarski: Modernizacja armii w cieniu wielkiej polityki

Ministerstwo Obrony ogłosiło kilka dni temu, jakie zakupy zamierza poczynić w 2017 roku. Optymistom należy przypomnieć, że MON od wielu, wielu lat specjalizuje się w takich zapowiedziach.

Aktualizacja: 25.01.2017 14:25 Publikacja: 25.01.2017 12:19

Andrzej Arendarski: Modernizacja armii w cieniu wielkiej polityki

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Zwykle rzeczywistość je brutalnie weryfikuje – gdyby chociaż połowa z tych obietnic została dotrzymana w terminie, nasza armia miałaby pod dostatkiem nowoczesnego sprzętu.

Zawsze podstawowym problemem było, za co modernizować polskie siły zbrojne. Teraz, gdy podniesiono wydatki na obronność, trudno się tłumaczyć, że budżet świeci pustkami. Na pierwszy plan wysunęły się dwie inne kwestie, które zaprzątają wojskowych i polityków. Po pierwsze, jak działać, by w modernizację wojska maksymalnie zaangażować nasz przemysł. Po drugie, jak pogodzić wielką, międzynarodową politykę z naszymi potrzebami.

Wielka awantura wokół rezygnacji z zakupu śmigłowców Caracal dowiodła, że rządy naszych sojuszników potrafią wesprzeć swoich producentów w sposób bardzo stanowczy. Jeśli obecny rząd chciał w ten sposób pokazać, że interes polskiego przemysłu i polskiej armii ma pierwszeństwo, to bardzo szybko wypomniano mu niekonsekwencję. Otóż twarde stanowisko MON ws. zakupu od Amerykanów rakiet Patriot po kilku miesiącach nieoczekiwanie zmiękło. Zadeklarowaliśmy również kupno amerykańskich śmigłowców.

Powiedzmy sobie szczerze: sytuacja, w której Polska będzie podejmowała decyzje odnośnie sprzętu wojskowego bez oglądania się na relacje z sojusznikami, jest fikcją. Nie jesteśmy światowym mocarstwem, w Europie też nie gramy pierwszych skrzypiec. Ale nie oznacza to, że kluczem do decyzji modernizacyjnych ma być wyłącznie polityka. Trzeba pogodzić ogień z wodą i podejmować decyzje godzące interesy militarne, polityczne i ekonomiczne.

Banalne? Może, ale – jak pokazują nie tylko polskie doświadczenia – niezwykle trudne do wykonania. Nie ulega wątpliwości, że przy decyzjach najpierw należy sobie odpowiedzieć na pytanie, jak przekuć je korzyści dla polskiego przemysłu obronnego i całej gospodarki. Dobrym kierunkiem jest kupowanie nie tyle sprzętu, co technologii, które posłużą do produkcji w polskich zakładach. Produkcji – nie montażu czy innych prac o mniejszym znaczeniu.

Kolejne pytanie, które powinni zadać sobie decydujący o zakupach, to możliwości modernizacji sprzętu i kontrola nad jego wykorzystaniem. Kontrakty zawiera się na długie lata, a sprzęt, który dzisiaj jest ostatnim krzykiem techniki, za kilka lat może być już przestarzały. Musimy mieć gwarancję, że partner podzieli się z nami nowoczesnymi rozwiązaniami. Co do kontroli, to sprawa powinna być oczywista. Po co nam ultranowoczesny system rakietowy, skoro nie będziemy mogli korzystać z niego bez zgody sojuszniczego dostawcy?

Wybierając spośród ofert należy pamiętać, że biznes zbrojeniowy – choć ma swoją specyfikę – też podlega rynkowym regułom. Również tej, że z wielkim partnerem negocjuje się trudniej. Właściciel jednego sklepu ma mniejsze możliwości negocjowania cen z dostawcą niż właściciel sieci. Dlatego pamiętajmy, że oprócz wielkich, jak Stany Zjednoczone, Niemcy i Francja są mniejsi – co nie znaczy, że mniej profesjonalni. Mam na myśli kraje skandynawskie i Izrael. Sprzęt izraelski ma tę wielką zaletę, że jest sprawdzony w boju. A izraelscy producenci są bardzo otwarci na przekazywanie technologii i na zgodę, by to, co się da, produkować u kontrahenta. Do tej pory Polska zbyt mało interesowała się izraelską ofertą. Wiele wskazuje, że może się to zmienić, szczególnie, że kontakty między oboma krajami, także w dziedzinie obronności, w ostatnim roku mocno się zintensyfikowały. Jeśli gwarantem wiarygodności izraelskich firm, zwłaszcza państwowych, będzie tamtejszy rząd, to taką ofertę należy bardzo poważnie rozważyć. Zresztą okazja ku temu może się zdarzyć jeszcze w tym roku: MON będzie musiał wybrać między ofertami amerykańskiego Lockheeda Martina i izraelskiego IMISystems na system rakietowy Homar. Zobaczymy, na ile polityka będzie miała wpływ na podjęcie tak ważnej decyzji.

- Andrzej Arendarski, prezes Krajowej Izby Gospodarczej.

Zwykle rzeczywistość je brutalnie weryfikuje – gdyby chociaż połowa z tych obietnic została dotrzymana w terminie, nasza armia miałaby pod dostatkiem nowoczesnego sprzętu.

Zawsze podstawowym problemem było, za co modernizować polskie siły zbrojne. Teraz, gdy podniesiono wydatki na obronność, trudno się tłumaczyć, że budżet świeci pustkami. Na pierwszy plan wysunęły się dwie inne kwestie, które zaprzątają wojskowych i polityków. Po pierwsze, jak działać, by w modernizację wojska maksymalnie zaangażować nasz przemysł. Po drugie, jak pogodzić wielką, międzynarodową politykę z naszymi potrzebami.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację