Takiego kioskarza coraz bardziej zaczyna przypominać polski przedsiębiorca, tylko zamiast w gazetach tonie w fakturach, rachunkach, umowach, sprawozdaniach, rozliczeniach, interpretacjach i wynikach kontroli.
Według raportu organizacji Grant Thornton polscy przedsiębiorcy muszą borykać się z 11 ustawami i 260 rozporządzeniami. To 5811 stron, stos o wysokości 40 centymetrów. Wydawałoby się, że w takim pliku prawa (niemal półmetrowym!) da się wszystko opisać. Nic podobnego. Przepisy te wymagają dodatkowych interpretacji. W 2014 r. organy skarbowe wydały ich 33,6 tys. Liczyły one 240 tys. stron. To kolejny dowód na to, że nadprodukcja prawa powoduje, iż staje się ono coraz mniej skuteczne i zrozumiałe.
To naprawdę nieprawdopodobne, że w dobie walki z niezdrową żywnością, nikotynizmem, alkoholizmem, depresjami, produkcją gazów cieplarnianych, bulimią i anoreksją toleruje się plagę, która nie mniej niż wspomniane czynniki szkodzi naszemu krajowi. Blokuje wrodzoną nam przedsiębiorczość, spowalnia rozwój, napędza bezrobocie, nieraz prowadzi do indywidualnych tragedii. Ostatecznie najmocniej uderza w najmniejszych i najsłabszych. Takie są właśnie skutki przerośniętego biurokratyzmu.
Symbolem tego, co spotyka polskiego przedsiębiorcę na co dzień jest ustawa o VAT. Nie tylko coraz bardziej kosztowna i skomplikowana, lecz także konsekwentnie zmieniana na niekorzyść podatnika. Ale codzienność to także wydawane na akord, niejednokrotnie sprzeczne interpretacje. Słuchając od wielu lat bajek o zbliżającej się wielkimi krokami cyfryzacji i e-państwie, właściciel polskiej firmy drukuje i gromadzi faktury, rachunki i umowy. By przetrwać, musi orientować się w gąszczu zmieniających się przepisów.
Światowe rankingi i opracowania, jak choćby analizy wspomnianej firmy Grant Thornton, jasno pokazują, że przerośnięta biurokracja jest naszą największą barierą rozwojową. Gdyby Karl Weber, twórca teorii scentralizowanej administracji, zobaczył, do czego potrafiliśmy sprowadzić tak wysławianą przez niego biurokrację, na pewno powstałby z grobu i zmienił swoje poglądy. Tym bardziej że u nas to już nie biurokracja, lecz biurokratyzm – a i ten ma w Polsce szerokie grono fanów i obrońców. To część kasty urzędniczej, która żyje z nadprodukcji prawa. Prawa, dodajmy, produkowanego często tylko po to, by uzasadnić ich urzędniczą obecność. Dla tych ludzi lawirowanie w gąszczu interpretacji i sprzecznych przepisów jest często zasłoną dla własnej niekompetencji, bezużyteczności, a czasem i nieuczciwości. Przerost prawa to także wielki przyjaciel korupcji.