Adolf Juzwenko: Po prostu jesteśmy sobie potrzebni

O związkach z paryską „Kulturą", pracy dla Ossolineum oraz naszych relacjach z sąsiadami w Europie Środkowo-Wschodniej – mówi tegoroczny laureat Nagrody im. Jerzego Giedroycia.

Aktualizacja: 29.11.2018 22:32 Publikacja: 29.11.2018 18:29

Adolf Juzwenko: Po prostu jesteśmy sobie potrzebni

Rzeczpospolita: Czy miał pan okazję spotkać się z Jerzym Giedroyciem?

Adolf Juzwenko: W roku 1988 zostałem zaproszony przez Uniwersytet w Lille z wykładem na temat polskich przemian zainicjowanych przez Solidarność. Z Lille pojechałem do Paryża do ojców palotynów, wspierających nie tylko życzliwością polską opozycję i Solidarność. Z Paryża do Maisons-Laffitte to tylko kroczek. Z redaktorem „Kultury" rozmawiałem o wrocławskiej Solidarności i jej problemach. Chciał wiedzieć niemal wszystko, a we Wrocławiu działo się wtedy bardzo dużo. Interesowały go także moje prace badawcze poświęcone historii XIX i XX w., zwłaszcza traktujące o Rosji i stosunkach polsko-rosyjskich.

Czytaj także:

Uznanie dla Adolfa Juzwenki

Jaki był pana pierwszy kontakt z dziełem Giedroycia i jaki wpływ miała na pana myśl Redaktora oraz działalność paryskiej „Kultury"?

Z wydawnictwami Instytutu Literackiego zetknąłem się w czasie studiów. Na Uniwersytecie Wrocławskim, noszącym wtedy imię Bolesława Bieruta, studiowałem w latach 1956–1961. Byłem studentem historii. Po drugim roku wybrałem seminarium magisterskie. Zdecydowałem się pójść do prof. Henryka Zielińskiego, który zajmował się genezą II niepodległości. Początkowo zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem. Badacze dziejów najnowszych poddawani byli szczególnej presji zarówno ideologicznej, jak i cenzorskiej. Temat jednak był na tyle ciekawy, że podjąłem to ryzyko. Postanowiłem zająć się stosunkami polsko-rosyjskimi. Wtedy jednak uniwersytecki historyk dziejów najnowszych, prowadzący zajęcia dydaktyczne, winien był badać historię rewolucji rosyjskiej i jej „zbawienny" wpływ na losy Polski. Mnie zaś interesowała Rosja przeciwna rewolucji, zwana białą. Prac naukowych na ten temat nie było ani w Związku Radzieckim, ani w Polsce. Skazany więc byłem na literaturę emigracyjną.

W PRL-u nie było łatwo o dostęp do niej...

Emigracyjne książki przechowywane były w działach prohibitów, do których dostęp mieli tylko wybrani. Zaprzyjaźniłem się z bibliotekarzami uniwersyteckimi oraz ossolińskimi i dzięki ich pomocy poznawałem m.in. także wydawnictwa paryskiej „Kultury". Instytut Literacki miał bardzo szeroką ofertę; od 1953 r. wydawał serię Biblioteka „Kultury", a także opracowania historyczne, wspomnienia i od 1964 r. także „Zeszyty Historyczne". Bez tych wydawnictw skończyłbym studia, ale nie mógłbym mówić o sobie, że jestem historykiem. Moje pokolenie Giedroyciowi i jego instytutowi zawdzięczało też wolę przeciwstawienia się komunizmowi.

Pana rodzinne losy – narodziny w powiecie zaleszczyckim w 1939 r., okupacja radziecka i niemiecka, a potem wyjazd na tzw. Ziemie Odzyskane – z pewnością w szczególny sposób uwrażliwiły pana na kwestie relacji polsko-ukraińskich i polsko- rosyjskich. Jak pan tę perspektywę definiuje?

Na pewno data i miejsce urodzenia, jak i moje późniejsze losy miały na mnie duży wpływ. Urodziłem się pół roku przed wybuchem wojny w Lisowcach. Wojna i wszystko, co ze sobą przyniosła, doprowadziły do tego, że nagle na wsi wschodniogalicyjskiej sąsiadujący ze sobą Polacy i Ukraińcy odwrócili się od siebie. We wsiach powiatu zaleszczyckiego mieszkało więcej Ukraińców niż Polaków. Wcześniej jakby tego nie widzieliśmy. Dostrzegliśmy to dopiero po wybuchu wojny. Zdecydowanie za późno zrozumieliśmy, że narody Rzeczypospolitej po rozbiorach, w wieku XIX dojrzały do niepodległości i zaraz po wybuchu pierwszej wojny światowej z nadzieją przygotowywały się do walki o własne państwo. Giedroyc w latach 30. poddał to wszystko głębokiej analizie, a po II wojnie światowej wraz z Julianem Mieroszewskim wprowadzili do polskiej myśli politycznej ideę ULB; współpracę Polski z Ukrainą, Litwą i Białorusią uznali za imperatyw polskiej racji stanu. Potraktowali ją jak drogę wiodącą do zapewnienia bezpieczeństwa im wszystkim.

Na lata 70. przypadło pana zaangażowanie w działalność opozycji demokratycznej, a potem w Solidarność. Co warto ocalić z tamtego czasu i przypomnieć na tle dzisiejszych sporów i różnic?

Na pytanie to odpowiem pytaniami retorycznymi. Czy walka o władzę usprawiedliwia przechodzenie do porządku dziennego nad sposobem, w jaki chce się ją zdobyć? Czy tzw. słupki sondażowe są ważniejsze od racji stanu państwa? Doświadczenia historyczne – rozbiory, wrzesień 1939 r. – uczą, że przyszłość bywa nieodgadniona. Nie możemy wykluczyć, że staniemy kiedyś przed podobnymi wyzwaniami. Czy wtedy dzielące nas rowy zdołamy zasypać? W takich momentach siłą jest solidarność. Komunizm pokonaliśmy nie tylko dlatego, że stracił siły, ale dlatego, że my mieliśmy ich więcej. Wiem, że to, co mówię, to truizmy. Ale czy z tego powodu nie mamy traktować ich poważnie?

Od 1990 r. kieruje pan Ossolineum, którego obecna wrocławska historia zaczęła się we Lwowie.

Zderzenie z jego problemami zmusiło mnie do dokładnego poznania historii Zakładu. W roku 1990 Zakład Narodowy im. Ossolińskich miał za sobą 173 lata działalności. Jego historia zaczęła się 4 czerwca 1817 r. podpisaniem przez Franciszka I, cesarza Austrii, przywileju, którego kluczowym punktem było objęcie protektoratu i opieki przez panującego i jego następców nad instytutem Józefa Maksymiliana Ossolińskiego. Przywilej cesarski został przyjęty z uznaniem przez przedstawicieli rządu krajowego galicyjskiego. Sejm Stanowy zaś dzieło Ossolińskiego „z rozrzewnieniem przyjął". Ossolineum dzięki wysokiemu patronatowi i szerokiemu poparciu kolejnych polskich pokoleń przetrwało do roku 1918, uporało się z kataklizmami drugiej wojny światowej. Po jej zakończeniu część zbiorów przewieziono do Wrocławia. W oparciu o nie przystąpiono do tworzenia rozwiązań prawnych, które pozwoliłyby Zakładowi Narodowemu zachować prawną i historyczną ciągłość. Ciągłości prawnej zachować się nie udało. Nie zdołano także odtworzyć lwowskiej struktury Zakładu. Nie pozwoliło na to PRL-owskie prawo.

Co uważa pan za swoje największe osiągnięcia?

Największym osiągnięciem moim i współpracującego ze mną zespołu było przywrócenie Zakładowi prawnej ciągłości oraz odtworzenie struktury przyjętej przez jego założycieli. W latach 1995–2007 udało się doprowadzić do przyjęcia przez parlament ustawy o Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich. Specyfikę ustawy oddaje jej preambuła: „Zakład Narodowy im. Ossolińskich znajdował i znajduje inspirację w oświadczeniu Józefa Maksymiliana Ossolińskiego z dnia 17 lipca 1804 r., zgodnie z którym cały majątek po śmierci Fundatora stał się publiczną własnością Kraju i Narodu". Współautorem tekstu ustawy był Mieczysław Ledóchowski, ostatni lwowski kurator ekonomiczny Ossolineum, spadkobierca J.M. Ossolińskiego. O wadze ustawy świadczy jego opinia: „Zarówno dyrekcja Zakładu, jak i Sejmowa Komisja przygotowująca projekt ustawy o ZNiO na bieżąco konsultowały ze mną swe poczynania (...). W ten sposób zachowana została ciągłość prawa pomiędzy lwowskim a wrocławskim Ossolineum".

Ale początki tej instytucji to historia nie tylko Ossolińskich...

To prawda, Ossolineum miało dwóch założycieli. W grudniu 1823 r. Ossoliński podpisał umowę z księciem Henrykiem Lubomirskim, na mocy której książę przekazał mu swoje bezcenne zbiory sztuki. Ossoliński zaś zobowiązał się do utworzenia w strukturach swojej fundacji Muzeum Książąt Lubomirskich, ponadto powierzył Henrykowi Lubomirskiemu i jego spadkobiercom stanowisko kuratora literackiego ZNiO. W przyjętym w roku 1868 Ustanowieniu Ordynacji Przeworskiej Lubomirscy zapisali, że gdyby w przyszłości uległa likwidacji, to odejdą z Ossolineum, zabierając swoje zbiory. W roku 1945 ordynacja została zlikwidowana.

Jakie to rodziło konsekwencje?

Istniało zagrożenie, że mogą się pojawić roszczenia spadkobierców. Wtedy uznałem, że należy dążyć do zawarcia z nimi porozumienia. 17 września 2002 r. na Zamku Królewskim w Warszawie podpisane zostało uroczyste postanowienie. Jego sygnatariusze,  spadkobiercy Lubomirskich, zwrócili się do wszystkich członków rodziny o to, by wspierali ossolińskie starania o odzyskanie muzealnych zbiorów, dyrektor zobowiązał się zaś odtworzyć w strukturach Zakładu muzeum. Funkcjonuje ono już od kilku lat. Jesteśmy w przededniu rozpoczęcia budowy jego siedziby. W roku 2007 udało się znowelizować ustawę o Ossolineum, na mocy której Zakład odzyskał wydawnictwo. Wcześniej udało się przekonać Jana Tarnowskiego, właściciela rękopisu „Pana Tadeusza", by w części odsprzedał, w części przekazał rękopis Zakładowi. Koszty części odsprzedanej wzięły na siebie władze samorządowe Wrocławia. Od roku 2016 w strukturach ossolińskich działa Muzeum Pana Tadeusza.

Jak wyglądają relacje z Ukrainą?

Bezspornym osiągnięciem jest nasza współpraca ze Lwowem, zwłaszcza z Lwowską Naukową Narodową Biblioteką im. Wasyla Stefanyka. Jej owocem są skopiowane zbiory, ossolińskie spotkania we Lwowie oraz wspólne osiągnięcia naukowe przy opracowywaniu zbiorów. Dobrze układa się współpraca także z innymi lwowskimi i instytucjami kultury, zwłaszcza z Muzeum Historycznym Lwowa, Galerią Sztuki, Muzeum Etnograficznym. To nie wszystko: zainteresowanych historią Zakładu odsyłam do opracowanej przez Ośrodek Karta książki zatytułowanej „Skarbiec. 200 lat Ossolineum".

Jak pana zdaniem Polska powinna postępować wobec swoich wschodnich sąsiadów i czego od nich oczekiwać?

Wschodnich sąsiadów winniśmy wspierać doświadczeniem państwowym, nie popadając w paternalizm. Winniśmy także pamiętać, że nie tylko my im, ale także oni nam są potrzebni. Współpracujmy na płaszczyznach, które nie oddalają, a zbliżają nas do siebie, które pozwalają stronom na wzajemne poznanie się. Prowadźmy dialog, a ten jest możliwy tylko wtedy, kiedy strony starają się zrozumieć swoje racje.

Czego od nich winniśmy oczekiwać?

Zrozumienia, że zagrożeniu ze strony Rosji winniśmy się przeciwstawić wspólnie. Rosja ma ogromny wpływ na to, co dzieje się na Wschodzie. My zaś na jej politykę wielkiego wpływu nie mamy. Rosja nie zrezygnuje ze swoich aspiracji mocarstwowych, jest to równie mało prawdopodobne, jak w roku 1914 mało prawdopodobne było to, że rozpoczynająca się wtedy wojna przyniesie klęskę wszystkim trzem naszym zaborcom: Niemcom, Austro-Węgrom i Rosji. A tak się pierwsza wojna światowa zakończyła.

Rzeczpospolita: Czy miał pan okazję spotkać się z Jerzym Giedroyciem?

Adolf Juzwenko: W roku 1988 zostałem zaproszony przez Uniwersytet w Lille z wykładem na temat polskich przemian zainicjowanych przez Solidarność. Z Lille pojechałem do Paryża do ojców palotynów, wspierających nie tylko życzliwością polską opozycję i Solidarność. Z Paryża do Maisons-Laffitte to tylko kroczek. Z redaktorem „Kultury" rozmawiałem o wrocławskiej Solidarności i jej problemach. Chciał wiedzieć niemal wszystko, a we Wrocławiu działo się wtedy bardzo dużo. Interesowały go także moje prace badawcze poświęcone historii XIX i XX w., zwłaszcza traktujące o Rosji i stosunkach polsko-rosyjskich.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej