Z wydawnictwami Instytutu Literackiego zetknąłem się w czasie studiów. Na Uniwersytecie Wrocławskim, noszącym wtedy imię Bolesława Bieruta, studiowałem w latach 1956–1961. Byłem studentem historii. Po drugim roku wybrałem seminarium magisterskie. Zdecydowałem się pójść do prof. Henryka Zielińskiego, który zajmował się genezą II niepodległości. Początkowo zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem. Badacze dziejów najnowszych poddawani byli szczególnej presji zarówno ideologicznej, jak i cenzorskiej. Temat jednak był na tyle ciekawy, że podjąłem to ryzyko. Postanowiłem zająć się stosunkami polsko-rosyjskimi. Wtedy jednak uniwersytecki historyk dziejów najnowszych, prowadzący zajęcia dydaktyczne, winien był badać historię rewolucji rosyjskiej i jej „zbawienny" wpływ na losy Polski. Mnie zaś interesowała Rosja przeciwna rewolucji, zwana białą. Prac naukowych na ten temat nie było ani w Związku Radzieckim, ani w Polsce. Skazany więc byłem na literaturę emigracyjną.
W PRL-u nie było łatwo o dostęp do niej...
Emigracyjne książki przechowywane były w działach prohibitów, do których dostęp mieli tylko wybrani. Zaprzyjaźniłem się z bibliotekarzami uniwersyteckimi oraz ossolińskimi i dzięki ich pomocy poznawałem m.in. także wydawnictwa paryskiej „Kultury". Instytut Literacki miał bardzo szeroką ofertę; od 1953 r. wydawał serię Biblioteka „Kultury", a także opracowania historyczne, wspomnienia i od 1964 r. także „Zeszyty Historyczne". Bez tych wydawnictw skończyłbym studia, ale nie mógłbym mówić o sobie, że jestem historykiem. Moje pokolenie Giedroyciowi i jego instytutowi zawdzięczało też wolę przeciwstawienia się komunizmowi.
Pana rodzinne losy – narodziny w powiecie zaleszczyckim w 1939 r., okupacja radziecka i niemiecka, a potem wyjazd na tzw. Ziemie Odzyskane – z pewnością w szczególny sposób uwrażliwiły pana na kwestie relacji polsko-ukraińskich i polsko- rosyjskich. Jak pan tę perspektywę definiuje?
Na pewno data i miejsce urodzenia, jak i moje późniejsze losy miały na mnie duży wpływ. Urodziłem się pół roku przed wybuchem wojny w Lisowcach. Wojna i wszystko, co ze sobą przyniosła, doprowadziły do tego, że nagle na wsi wschodniogalicyjskiej sąsiadujący ze sobą Polacy i Ukraińcy odwrócili się od siebie. We wsiach powiatu zaleszczyckiego mieszkało więcej Ukraińców niż Polaków. Wcześniej jakby tego nie widzieliśmy. Dostrzegliśmy to dopiero po wybuchu wojny. Zdecydowanie za późno zrozumieliśmy, że narody Rzeczypospolitej po rozbiorach, w wieku XIX dojrzały do niepodległości i zaraz po wybuchu pierwszej wojny światowej z nadzieją przygotowywały się do walki o własne państwo. Giedroyc w latach 30. poddał to wszystko głębokiej analizie, a po II wojnie światowej wraz z Julianem Mieroszewskim wprowadzili do polskiej myśli politycznej ideę ULB; współpracę Polski z Ukrainą, Litwą i Białorusią uznali za imperatyw polskiej racji stanu. Potraktowali ją jak drogę wiodącą do zapewnienia bezpieczeństwa im wszystkim.
Na lata 70. przypadło pana zaangażowanie w działalność opozycji demokratycznej, a potem w Solidarność. Co warto ocalić z tamtego czasu i przypomnieć na tle dzisiejszych sporów i różnic?