Galaktyczny Zeppelin: pól wieku po amerykańskim tournee

W 50. rocznicę koncertowego debiutu kwartetu ukaże się odświeżony album „The Song Remains The Same ", z zapisem amerykańskiego tournée.

Publikacja: 04.09.2018 18:09

John Paul Jones, Robert Plant i Jimmy Page podczas nowojorskich koncertów w 1973 r.

John Paul Jones, Robert Plant i Jimmy Page podczas nowojorskich koncertów w 1973 r.

Foto: Warner Music Polska

Ci, którzy jako pierwsi na świecie wysłuchali 7 września 1968 r. Jimmy'ego Page'a, Roberta Planta, Johna Paula Jonesa i Johna Bonhama w duńskim miasteczku Gladsaxe w Teen Club, widzieli zespół, który w latach 70. stanie się tak mocny, jak dekadę wcześniej Beatlesi i konsekwentnie pobije ich wszystkie rekordy.

Tamtego pierwszego wieczoru zagrali jeszcze pod nazwą The New Yardbirds, wypełniając kontrakt zespołu, w którym Jimmy Page zastąpił takich gigantów jak Eric Clapton i Jeff Beck. Gdy założył Led Zeppelin, którego nazwa była inspirowana niemieckim sterowcem, poszybował na szczyt gitarowego Parnasu. Już w listopadzie 1968 r. menedżer Peter Grant wynegocjował z Atlantic Records najlepszy w historii kontrakt płytowy z zaliczką 143 tysięcy dolarów, co dzisiaj miałoby milionową wartość. Szef Atlanty Ahmet Ertegun nigdy nie żałował tamtych pieniędzy. Fani kupili 300 mln albumów kwartetu.

Amerykańskie tournée z 1973 r., którego zapis stanowi album „The Song Remains The Same", jest wyjątkowe nie tylko dlatego, że towarzyszył mu w 1976 r. film. Wcześniej Zeppelinów można było zobaczyć tylko na koncertach, bo napędzali sprzedaż biletów, odmawiając kręcenia teledysków. Nagrania stanowią wybór z czterech pierwszych klasycznych płyt i piątej „The Houses Of The Holy". Przyniosły Atlanticowi 30 procent rocznych wpływów.

Muzycy, którzy przemieszczali się wcześniej małymi samolotami, wynajęli na tournée w 1973 r. boeinga 720B o nazwie „Starship". Grupa miała do dyspozycji bar, wideo, pluszowe fotele, sypialnie z fasadami kominków i prysznice, a także organy, na których przygrywał John Paul Jones.

Na koncertach zespół po raz pierwszy zdecydował się skorzystać z nowoczesnej oprawy. Gdy grali „No Quarter", suchy lód wywoływał mgłę. Światło ponad sceną odbijały szklane kule, zza perkusji świeciły mobilne reflektory. Page w garderobie miał świeże owoce, schłodzonego szampana, zaciągnięte zasłony i zapalone świece. Bonham zażyczył sobie owczych skór na podłodze.

Kłopoty z mediami

Chociaż Zeppelini odnosili fonograficzne sukcesy, a „Houses Of The Holy" zrzuciło z pierwszego miejsca „Aloha From Hawaii Via Satellite" Elvisa Presleya, muzycy odczuwali dyskomfort z powodu mediów. Katował ich zwłaszcza wpływowy magazyn „Rolling Stone". Nazwał nowy album „porcją papki i nudziarstwa".

Menedżer Zeppelinów postanowił rozwiązać problem jak gangster, wystąpił zresztą w filmie w takiej roli. Wynajął związanego z „Rolling Stone" pijarowca Danny'ego Goldberga, ucznia Lee Soltersa, pracującego dla Franka Sinatry. Do prasy przeciekły powalające wszystkich informacje, że Zeppelini w 1973 r. zarobią 31 mln dolarów (równowartość dzisiejszych 180 mln).

Jeden z pierwszych koncertów w Tampie na Florydzie obejrzało 56 tysięcy fanów, co oznaczało, że Zeppelini pobili rekord The Beatles z Shea Stadium. Muzycy zarobili też więcej od Lennona i McCartneya za jeden wieczór, bo aż 309 tysięcy dolarów. George Harrison podczas urodzin Bonhama przerzucał się z nim urodzinowym tortem i kąpał ze wszystkimi w basenie. Oczywiście w ubraniach!

Muzycy świętowali sukcesy, bawiąc się w klubach transwestytów w Nowym Orleanie, bo ich nikt tam nie zaczepiał. Menedżer jeździł motocyklem po hotelu, Jimmy Page korzystał z wdzięków nowego pokolenia groupies, wśród których była matka aktorki Liv Tyler. Bonham opróżniał hotelowe pokoje z telewizorów, wyrzucając je przez okno.

Kwaterą główną w Nowym Jorku stał się niewymownie drogi hotel Drake. To wtedy po raz pierwszy „Rolling Stone" zaproponował Zeppelinom wywiad z okładką. Muzycy mieli komfort ją odrzucić. Skupili się na nagraniu trzech koncertów w Madison Square Garden, co wcale nie przyszło im łatwo. Po imprezach i poprzednich występach byli na granicy wyczerpania.

Gitara i smyczek

„Nie chciał mi się zakręcić kurek z adrenaliną. W czasie koncertów zgromadziła się we mnie masa energii. Czułem się jak buzujący czajnik zatkany korkiem. Nie spałem pięć nocy z rzędu" – mówił Page. W filmie tego nie widać, zwłaszcza w słynnej monumentalnej wersji „Dazed And Confused" trwającej ponad 27 minut, gdy Page gra na gitarze smyczkiem.

Dodatkowe napięcie mogła wprowadzić kradzież z hotelowego sejfu 200 tysięcy dolarów. Muzycy nigdy ich nie odzyskali. „Osiągnęliśmy punkt, gdy mogliśmy się już niczym nie przejmować" – uspokajał Page.

Koncertowe sekwencje zostały uzupełnione scenami prezentującymi muzyków prywatnie. Irytowały pretensjonalnością, dziś są zapisem zwariowanych czasów. Page grał na brzegu jeziora Loch Ness i pokazywał się na szczycie góry z latarnią Pustelnika z kart tarota. Bonham zaprezentował się na swojej farmie z bykami oraz w pubie. Jones czytał dzieciom bajkę, zaś Plant przedstawił się w celtyckiej aurze w walijskim zamku Raglan. Konno i w ubraniu z filmowego planu przywitał ostatnio w Walii Briana Johnsona z AC/DC, któremu udzielił zabawnego wywiadu na temat celtyckich fascynacji.

Niedawno pojawiły się plotki, że muzycy wystąpią na Glastonbury Festival w 2019 r. – Jeśli to zrobimy, skończymy we frytkarni na bazarze w Camden Town – skomentował Robert Plant, który konsekwentnie odmawia comebacku. ©?

Ci, którzy jako pierwsi na świecie wysłuchali 7 września 1968 r. Jimmy'ego Page'a, Roberta Planta, Johna Paula Jonesa i Johna Bonhama w duńskim miasteczku Gladsaxe w Teen Club, widzieli zespół, który w latach 70. stanie się tak mocny, jak dekadę wcześniej Beatlesi i konsekwentnie pobije ich wszystkie rekordy.

Tamtego pierwszego wieczoru zagrali jeszcze pod nazwą The New Yardbirds, wypełniając kontrakt zespołu, w którym Jimmy Page zastąpił takich gigantów jak Eric Clapton i Jeff Beck. Gdy założył Led Zeppelin, którego nazwa była inspirowana niemieckim sterowcem, poszybował na szczyt gitarowego Parnasu. Już w listopadzie 1968 r. menedżer Peter Grant wynegocjował z Atlantic Records najlepszy w historii kontrakt płytowy z zaliczką 143 tysięcy dolarów, co dzisiaj miałoby milionową wartość. Szef Atlanty Ahmet Ertegun nigdy nie żałował tamtych pieniędzy. Fani kupili 300 mln albumów kwartetu.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”