Nieuniknione falowanie

Wielkanocny Festiwal Beethovenowski przebiegał w tym roku śpiewająco.

Publikacja: 18.04.2019 17:47

Alexander Liebreich dyrygujący Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia

Alexander Liebreich dyrygujący Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia

Foto: slvb, Bruno Fidrych

Jeszcze tylko jeden koncert organizowany tradycyjnie w Wielki Piątek, który przyniesie dzieło niezwykłe – „War Requiem" Benjamina Brittena i 23. Wielkanocny Festiwal przejdzie do historii. Określenie „śpiewająco" odnosi się zaś bardziej do tytułu obecnej edycji, a mniej do samego przebiegu muzycznych zdarzeń. Ten bowiem trafniej charakteryzuje cytat z pamiętnego przeboju Kory i Maanamu: „Falowanie i spadanie, falowanie i spadanie".

Wyjątkowa podróż

Już pierwszy koncert – jeszcze półoficjalny, popołudniowy, przed uroczystą wieczorną inauguracją – przyniósł kreację artystyczną na absolutnie najwyższym poziomie.

Taka interpretacja „Podróży zimowej" Franza Schuberta, jaką zaprezentował niemiecki baryton Christian Gerhaher ze swym wieloletnim partnerem przy fortepianie Geroldem Huberem, byłaby ozdobą najważniejszych imprez muzycznych świata. Wokalna precyzja połączyła się z umiejętnością wydobycia znaczenia każdego słowa, muzykalność obu artystów z ich wrażliwością.

Recital rozbudził apetyty publiczności, ale i zrodził obawy, czy któryś z zaproszonych artystów będzie w stanie dorównać niemieckiemu tandemowi. Pojawił się jednak ktoś taki, Estończyk Paavo Järvi, nowy szef czołowej orkiestry Europy, Tonhalle z Zurychu. Występowała ona wcześniej na tym festiwalu, ale po raz kolejny okazało się, jak wiele zależy od dyrygenta prowadzącego muzyków.

Paavo Järvi potrafił wyzwolić z członków tego zespołu radość muzykowania, osiągnąć z nimi piękne, soczyste brzmienie. Tonhalle wraz z dyrygentem wręcz porwała publiczność żywiołową, a przy tym precyzyjną interpretacją IV symfonii Beethovena, dowodząc, że w klasyczne dzieło można tchnąć współczesną energię, nie wypaczając sensu tej muzyki.

Pomiędzy takimi fajerwerkami artystycznego geniuszu bywało różnie, czasami festiwal osuwał się nawet do poziomu koncertów we wczasowych kurortach, jak to zdarzyło się w przypadku I Virtuosi del Teatro alla Scala. Nic nie ujmując z umiejętności tej kameralnej grupie artystów ze słynnego mediolańskiego teatru, ich występ miał raczej charakter relaksu od znacznie poważniejszych obowiązków.

Od imprezy rozbudowanej i przygotowywanej z podobnym rozmachem (poza Warszawą koncerty odbywały się w kilkunastu innych miastach) nie można oczywiście oczekiwać, że wszystkie dni przyniosą wydarzenia tej samej rangi. Powinny natomiast na przykład prowokować do dyskusji takich, jak ta, która rozgorzała nad wartością „Parii" – ostatniej opery Stanisława Moniuszki. Na Festiwalu wydobył jś z zapomnienia dyrygent Łukasz Borowicz.

Trochę romantyzmu

Festiwal tej rangi musi mieć poza tym pewną ideę. Sam patron, choćby tak genialny jak Ludwig van Beethoven, nie wystarczy, mistrza należy ukazywać na różnorakim tle.

W tym roku hasło brzmiało więc: „Beethoven i pieśń romantyczna", co stało się pretekstem do przypomnienia, że romantyzm wokalny przetrwał aż do naszych czasów, zagarniając po drodze Schuberta, Schumanna, Mahlera czy Richarda Straussa aż do Krzysztofa Pendereckiego. Jego VIII symfonię, skomponowaną do tekstów niemieckich poetów, a będącą nostalgiczną refleksją o przemijaniu, przywiozła do Warszawy Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia z dyrygentem Lawrence'em Fosterem.

Na tle innych polskich zespołów katowicka orkiestra stała się ozdobą tegorocznej edycji nie tylko za sprawą tego koncertu. Kolejny jej występ z innym dyrygentem (Alexander Liebreich) pełen był wysokiej klasy poezji. Przepełnione romantycznym duchem okazały się stylowo zinterpretowane przez Agę Mikołaj „Altenberg Lieder", jednego z filarów dawnej awangardy, Albana Berga. Zachwyciła oryginalnością „Lyrische Symphonie" Zemlinsky'ego z 1923 roku, będącą właściwie także cyklem pieśni.

Świetnym pomysłem okazał się zorganizowany po raz pierwszy koncert dla dzieci, bazujący na amerykańskim pomyśle Paula Dooleya.

Tradycyjnie natomiast wszystkie występy przyjmowane były z jednakowym entuzjazmem. Może to świadczyć o ogromnej sympatii publiczności do artystów, ale rodzi też i pewne problemy.

Skoro widownia stojącą owacją kwituje popis młodego, niewątpliwie utalentowanego pianisty z Chin Yutong Suna, ale który w III Koncercie Beethovena tego kompozytora potraktował tak jak Czajkowskiego, to co należałoby zrobić, gdy kilka dni później ten sam utwór z wyjątkową klasą zagrał pięknym dźwiękiem o pół wieku starszy Rudolf Buchbinder? Jak zachować niezbędną gradację uznania, która także buduje prestiż festiwalu?

Warto znaleźć odpowiedź na to pytanie do przyszłego roku. Wielkanocny Festiwal 2020 musi być wyjątkowy i niepowtarzalny. Świat będzie przecież obchodzić 250. rocznicę urodzin Ludwiga van Beethovena.

Jeszcze tylko jeden koncert organizowany tradycyjnie w Wielki Piątek, który przyniesie dzieło niezwykłe – „War Requiem" Benjamina Brittena i 23. Wielkanocny Festiwal przejdzie do historii. Określenie „śpiewająco" odnosi się zaś bardziej do tytułu obecnej edycji, a mniej do samego przebiegu muzycznych zdarzeń. Ten bowiem trafniej charakteryzuje cytat z pamiętnego przeboju Kory i Maanamu: „Falowanie i spadanie, falowanie i spadanie".

Wyjątkowa podróż

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”