Nie widziałam całości serialu. Prawdę mówiąc, obejrzałam ostatnio tylko jeden odcinek, żeby w ogóle wiedzieć, do czego „Czerwień” jest porównywana. Ale już na tej podstawie mogę stwierdzić, że oba tytuły niewiele mają ze sobą wspólnego. Panuje w nich zupełnie inny klimat, występują postaci o całkowicie odmiennych rysach psychologicznych, fabuły zmierzają w całkowicie różnych kierunkach. Raczej nie ma czego porównywać.
„Człowiek to najokrutniejsze zwierzę” – mówił Friedrich Nietzsche. W tej sentencji odnajdujemy odpowiedź na pytanie dotyczące przedstawienia bohaterów „Kolorów zła. Czerwień”?
Zdecydowanie. W „Czerwieni” znajdziemy cały wachlarz postaci, do których można odnieść tę myśl. Nie tylko środowisko mafijne, które pojawia się w moim kryminale, ale też środowisko rodzinne to doskonałe pola dla wciąż rozdymającego się okrucieństwa. Zło przejawia się w książce w różnorodnej formie – fizycznej, werbalnej, psychologicznej, nie tylko pomiędzy obcymi sobie ludźmi, ale często pomiędzy najbliższymi. Ciekawe, że często człowiek staje się najbardziej okrutny właśnie wobec osoby, którą kocha, a nierzadko też wobec samego siebie. Prowadzi nas pęd do autodestrukcji.
„Trudno nie lubić człowieka, który nie tylko zauważa kolory, lecz także o nich mówi” – jak słowa Markusa Zusaka ze „Złodziejki książek” pasują do Małgorzaty Oliwii Sobczak i najnowszej powieści?
W powieści z pewnością nie brakuje kolorów. I nie tylko mowa tu o znamiennym odcieniu krwi, czerwieni kozaczka współczesnej ofiary, czy karminowej pomadce sędzi Heleny Boguckiej. Czytelnika otaczają barwy. Przez grafitowe niebo przebija się blade słońce, chmury przed burzą stają się czarne, piasek na plaży jest jasnobeżowy, szara morska woda odbija ostre słoneczne promienie. Zawsze myślę obrazami. To trochę tak jakbym wyobrażała sobie film. Żeby zdjęcia układały się w całość, postaci nie tylko muszą działać, planować, mówić, poruszać się, ale powinny być wkomponowane w ściśle określone okoliczności, do których zaliczam miejsce akcji, aktualną pogodę, wygląd bohaterów, czy swoisty nastrój. I w tym wszystkim kolory stanowią niezwykle ważną dominantę. Moim zdaniem w książkach nie powinno brakować doświadczeń synestezyjnych. Każdy dźwięk, każde wypowiadane słowo, każde uczucie powinno mieć swój kolor. Przynajmniej ja bardzo cenię sobie takie zabiegi. Lubię, gdy pisarze malują swoje literackie przestrzenie.
„Mówią, że gdy odchodzi miłość, czas leczy rany. Lecz tak naprawdę gdy odchodzi miłość, czas zatrzymuje się w miejscu. Wszystkie zegary stają się zardzewiałe i chrome. Wybijają wciąż tę samą godzinę. Godzinę rozpaczy” – pisałaś w „Ona i dom, który tańczy”. A jaka sentencja będzie przewodnia w „Kolorach zła. Czerwień”?
Gdy w telewizji wyemitowano serial „Miasteczko Twin Peaks” miałam dziewięć lat. Dokładnie pamiętam emocje, jakie się we mnie odezwały, gdy nad rzeką odnaleziono owinięte w folię ciało Laury Palmer. Te zdjęcia w połączeniu z nostalgiczną, przeszywającą muzyką Angelo Badalamentiego już na zawsze wpłynęły na moje upodobania, chyba zresztą na całe postrzeganie dzieł kultury. Było w nich smutne piękno. Myślę, że to właściwe określenie. I to smutne piękno stało się przewodnim toposem „Czerwieni”.
Najpełniej tę ideę oddaje następujący fragment: „Ciało zwrócone było twarzą do ziemi. Ciemnobrązowe, długie za łopatki włosy przylgnęły do piasku. Pośrodku tyłu głowy utworzył się biały przedziałek, równiutko dzieląc mokre pasma na pół […] Bilski patrzył zafascynowany na ten obraz. Było w nim coś prawdziwego, odartego z całego fałszu rzeczywistości, niemal doskonałego. To była najpiękniejsza zbrodnia, jaką widział. Oczywiście nigdy nie ubrałby swojego odczucia w słowa. Mało kto by zrozumiał”.
Twoje lektury często łączą się z miejscami, które mają znaczenie dla ciebie. Żuławy Wiślane pojawiły się dzięki dziadkom i rodzicom, a jakie czynniki zadecydowały o umieszczeniu fabuły „Kolorów zła. Czerwieni” w Sopocie?
Przestrzeń, w której rozgrywa się fabuła książek, ma niebagatelne znaczenie. Wychowałam się na „Jeżycjadzie” Małgorzaty Musierowicz i ten sposób opisywania miejsca akcji jest mi bardzo bliski. To dzięki Musierowicz zakochałam się w Poznaniu i właśnie tam wyjechałam na studia. Początkowo znaczenie drugorzędne miał kierunek studiów, najważniejsze było to, by edukacja odbyła się w tamtym mieście. Autorka zaraziła mnie miłością do poznańskich ulic, kamienic, parków, wiaduktów. Myślę, że dlatego tak ważne stało się dla mnie to, by zarażać czytelników miłością do miejsc, które są mi drogie. Dla mnie Trójmiasto jest jednością i nigdy nie myślę o nim, jak o konglomeracie trzech miast. Ale niewątpliwie Sopot pełni szczególną rolę w tej całej jedności, a mianowicie z tym nadmorskim kurortem wiąże się całe moje życie towarzyskie, to tam poznałam przyjaciół na całe życie. Różne grupy ludzi z Trójmiasta imprezują w różnych miejscach. Niektórzy wybierają Gdańsk i pomimo tego, że mieszkają w Gdyni, jadą bawić się do Gdańska. I odwrotnie - Gdańszczanie czasami zjeżdżają do Gdyni… Nasza ekipa od zawsze zmierzała tylko w stronę Sopotu. To właśnie on nas jednoczył.
Gdy pracowałam nad „Czerwienią” od kilku dobrych lat wynajmowałam mieszkanie w Sopocie. To w małej kawalerce przy Armii Krajowej, na osiedlu Dolina Gołębiewska, w które zresztą wkomponowałam jedną z głównych bohaterek „Czerwieni” – sędzię Helenę Bogucką, napisałam wszystkie moje publikowane teksty. Te pięć sopockich lat było najbardziej intensywne, przełomowe i twórcze w całym moim życiu. Sopot dał mi niezłego kopa.
Jeżeli przyjąć, że każde twoje dzieło będzie miało jakiś związek z autorką, to kiedy światło dzienne ujrzy powieść z fabułą rozgrywającą się w Gdańsku?
Urodziłam się w gdańskim Szpitalu przy Klinicznej i do czwartego roku życia mieszkałam w dość obskurnej kamienicy przy ulicy Grażyny we Wrzeszczu. Po studiach na siedem lat związałam się z centrum Gdańska. Gdańsk ma swoje szczególne miejsce na mojej mapie mentalnej. Akcja „Czerwieni” niejednokrotnie przenosi się z Sopotu do Gdańska. Znaleźć można tam gdańskie knajpy modne w latach dziewięćdziesiątych. Rodzina Boguckich mieszka w gdańskim Wrzeszczu. Falowiec na Przymorzu też odgrywa w fabule ważną rolę. Analogicznie prokurator Bilski przemierza ulice Gdyni, przy czym przedstawione zostały przede wszystkim portowe dzielnice. Trójmiasto to jedność, tak jak już wspomniałam, połączony arteriami organizm. Nie sposób żyć tylko w jednym z tych trzech miast, nie poruszając się po reszcie. Gdyby osadzić akcję książki jedynie w Sopocie, nie byłoby to zbyt wiarygodne. I Gdańsk w „Kolorach zła” pojawi się na pewno jeszcze nie raz. Nie wykluczam, że w którejś z części serii zajmie miejsce pierwszoplanowe.
„Małgorzata Oliwia Sobczak śmiało wkracza w świat polskiej literatury, od razu konkurując z najlepszymi polskimi twórcami kryminału” – czytając takie opinie zawarte w internecie, jakie myśli kłębią się w twoim umyśle?
Myślę sobie: czad. Myślę sobie: niemożliwe. Myślę sobie: w końcu znalazłam się w miejscu, na które czekałam całe życie. Różne myśli się kłębią i ten czasownik faktycznie najlepiej oddaje ten cały stan. Rumienię się, gdy osoby, które już czytały, chwalą książkę. Nie do końca jeszcze wiem, jak powinnam się w takich sytuacjach zachowywać. Zawstydza mnie to jak cholera, a zarazem raduje jak nic innego na świecie. Ostatnio przyjechałam do wydawnictwa na spotkanie w sprawie promocji. Zanim na nie dotarłam, zebrałam po drodze gratulacje od osób, których nigdy wcześniej nie widziałam. Przed windą, w windzie, na korytarzu. Czułam się, jak w „Truman Show”, jakby to wszystko było zainscenizowane, a ja brałam tylko udział w jakiejś surrealistycznej grze. A jednak się to wydarzyło i twarz wkręcającego Szymona Majewskiego nigdzie się nie przewinęła.
Czy „Czerwień” może śmiało konkurować z najlepszymi polskimi kryminałami?
To się okaże. Odbiór recenzentów póki co, jest piękny. Bury też pewnie niejedne zbiorę. Ale co tam. Na pewno nie dam się zniechęcić. Będę pracować, jak diabli, żeby kiedyś w pełni zasłużyć na takie słowa.
Poza pisaniem zajmujesz się również badaniami naukowymi i pracami rozwojowymi w dziedzinie nauk społecznych i humanistycznych. Jaki wpływ ma taka praca, gdy przychodzi czas tworzenia?
Moja wcześniejsza działalność z pewnością nauczyła mnie metodyczności, która w pracy pisarza jest niezbędna. Żeby stworzyć złożoną, wielowątkową fabułę, trzeba myśleć globalnie, ale również do sedna dochodzić etapami, koncentrując się na każdym szczególe, tak jak w procesie naukowym. Każde fabularne zjawisko, każde zachowanie bohatera mają swoje podłoże, swoją genezę, które należy ujawnić, by czytelnik zrozumiał dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Myślenie przyczynowo-skutkowe jest bardzo pomocne w trakcie tworzenia powieści.
Małgorzata Oliwia Sobczak woli stawiać na wyobraźnię, czy przemycanie wyników badań w tzw. przyjaźniejszej formule?
Rzetelność gromadzonych danych, które pojawiają się w powieściach kryminalnych, jest ceniona przez czytelników. Myślę, że obecnie nawet bardziej, niż wcześniej, co wynika ze wzrastającej świadomości odbiorców, jak i dużej dostępności do informacji. Dlatego pisząc „Czerwień", starałam się, jak najbardziej wiarygodnie przedstawiać fakty i skrupulatnie sprawdzałam wiedzę, do której odwoływałam się w treści książki. Ale nadal podczas pisania wyobraźnia to podstawa. Przykładowo nie wiem, czy komenda w Sopocie wyposażona jest w lustro weneckie. Szczerze mówiąc, nie miało to dla mnie tak dużego znaczenia, by to sprawdzić. Ważne było to, że w amerykańskich filmach kryminalnych, na których się wychowałam, do pokoju przesłuchań zawsze można było spojrzeć na podejrzanego przez lustro. To ważny element gry, zasadnicza część rozgrywki pomiędzy funkcjonariuszami państwowymi, a przestępcami. Więc nie pytając nikogo, wyposażyłam sopocką placówkę w lustro weneckie i tyle. Żeby fikcja była dla czytelników autentyczna, nierzadko trzeba nagiąć prawdę, a nawet dość mocno popuścić wodze fantazji (śmiech).