Otóż przyjęło się w Polsce uważać dziadostwo służby publicznej za zjawisko korzystne wizerunkowo. Jest to do pewnego stopnia pokłosie słynnych ośmiorniczek ministra Radosława Sikorskiego. Nieszczęsne owoce morza, które za rządu PO stały się symbolem rozpasania władzy, utrwaliły opinię, że urzędnik publiczny to z definicji pasożyt, któremu powinno się płacić jak najmniej. Bo, po pierwsze, pewnie i tak dorabia na boku, a po drugie, jest skrajnie niekompetentny, a takiemu – jak wiadomo – nie należy wypłacać publicznych pieniędzy, bo potem będzie je wydawał na wystawne obiady.

Jednak to tylko część prawdy. Pomijam już fakt, że każdy własną pensję może wydać, na co chce, a w przywołanym przypadku ośmiorniczek chodziło o brak wstrzemięźliwości w korzystaniu z funduszu reprezentacyjnego. Druga część prawdy – mniej chętnie przyjmowana do wiadomości – jest taka, że nigdy nie wymienimy miernot na sprawnych i wykształconych urzędników, jeśli nie zaczniemy im więcej płacić za pracę. Pracę tę każdy z nas może ocenić podczas wyborów. I podjąć odpowiednią decyzję.

Czy znają Państwo jakąkolwiek dobrze prosperującą firmę, zawiadującą ogromnym majątkiem, gdzie szef zarządu zarabia w przeliczeniu 5 tys. dolarów miesięcznie? Ja takiej nie znam. A tyle właśnie – mniej więcej – zarabiają prezydent i premier Rzeczypospolitej. Niżsi urzędnicy i parlamentarzyści dostają odpowiednio mniej.

Jakoś trudno mi uciec od wrażenia, że za takie pieniądze w polityce mogą się spełniać trzy kategorie ludzi: ideowiec pasjonat, nieudacznik albo cwaniak, który traktuje wysokie stanowisko jako przystanek do dalszej kariery w prywatnym biznesie. Państwo powinno być tanie, ale dolną granicą kosztów powinna być zdolność do jego sprawnego funkcjonowania i utrzymania wykwalifikowanych kadr. W przeciwnym razie będziemy mieć polityków i urzędników sprzedających się każdemu, kto ma większe pieniądze. Wszyscy na tym stracimy.

Oszczędnościowy populizm łączy się tu zresztą w sojuszu z wolnorynkową ortodoksją, zgodnie z którą każde osłabienie władzy publicznej jest korzystne dla obywatela. Sprowadzając rzecz do absurdu, najlepiej byłoby więc całkowicie zlikwidować państwo. Z pewnością będzie to najbardziej racjonalne finansowo rozwiązanie. I jakże przy tym korzystne wizerunkowo.