Gdyby wstąpiła do UE, byłaby pierwszym wchodzącym w jej skład krajem muzułmańskim. I jest to jedna z przyczyn, dla których wciąż tak się nie stało.
Jeszcze jakiś czas temu politycy Prawa i Sprawiedliwości, wskazując różnice kulturowe, które dzielą Turcję i Europę, występowali przeciwko przyjmowaniu tego kraju do Unii. W tym kontekście zaskakująco brzmi środowa deklaracja Witolda Waszczykowskiego. Szef polskiego MSZ podczas wizyty w Ankarze opowiedział się za wstąpieniem Turcji do UE.
Czyżby PiS zmieniło stanowisko? Bynajmniej. Wypowiedź Waszczykowskiego to przypuszczalnie wyłącznie element gry dyplomatycznej. Minister spraw zagranicznych RP ma świadomość, że wejście Turcji do Unii odłożono ad Kalendas Graecas. Chodzi mu zatem wyłącznie o przyjazny gest wobec tego kraju.
Ktoś może Waszczykowskiemu zarzucić dwulicowość. Ale takie oskarżenie będzie świadczyć o tym, że jego autor nie pojmuje, jak ważna w polityce jest kwestia piaru. Każdemu krajowi można bowiem zarówno dorobić gębę, jak i ocieplić jego wizerunek. Szef polskiego MSZ najwyraźniej w stosunku do Turcji wybrał to drugie rozwiązanie.
Oczywiście za wysyłaniem takich sygnałów nie stoi żaden altruizm. To zresztą właśnie Waszczykowski mawia przy różnych okazjach, że UE nie jest klubem altruistów. Ów bon mot można rozciągnąć na całą społeczność międzynarodową. W przyjaznym geście ministra spraw zagranicznych RP wobec Turcji musi zatem chodzić o interes Polski.