Deutsche Bahn, podobnie jak PKP Intercity, zmaga się z problemem opóźnień pociągów. Powody, dla których niemieckie koleje nie są tak punktualne, jak chcieliby pasażerowie i zarząd kolei są zbliżone do polskich – w październiku np. czasowo zamknięta była trasa Kolei Dużych Prędkości z Kolonii do Frankfurtu przez pożar pociągu. W efekcie punktualność pociągów Intercity, Eurocity i ICE Deutsche Bahn wyniosła w październiku zaledwie 71,8 proc. Szef DB Richard Lutz chciał, aby wskaźnik punktualności nie spadł w tym roku poniżej 82 procent. Wewnętrza definicja punktualności pociągów DB jest bardziej liberalna niż polska – zakłada, że przyjazd do 6 minut po czasie nie jest traktowany jako opóźniony, podczas gdy w Polsce wystarczy 5 minut opóźnienia. 

Z powodu bardzo słabej punktualności w październiku rezygnację ze stanowiska złożył członek zarządu odpowiedzialny za przewozy dalekobieżne, Kai Brüggemann. Według oficjalnego komunikatu cytowanego przez „Bil dam Sonntag” Kai Brüggemann zrezygnował ze stanowiska dobrowolnie. Jego obowiązki przejmie Philipp Nagl.

Tymczasem w Polsce w trzecim kwartale punktualność kolei znów uległa pogorszeniu. Globalna punktualność wszystkich przewoźników nie była taka zła, bo wyniosła 87,42 proc. (za opóźniony uważany jest pociąg spóźniony powyżej 5 minut), ale fatalnie wypadł największy dalekobieżny przewoźnik, wykonujący przewozy w kategoriach zbliżonych do tych, które prowadzi DB. PKP Intercity, bo o tym przewoźniku mowa, miał punktualność na poziomie zaledwie 66,68 procent!

Decydenci polskiego przewoźnika nie uważają jednak najwyraźniej, że powinni podawać się do dymisji z tego powodu. Szeroko tłumaczą brak punktualności remontami i przypadkami losowymi, o czym szerzej „Rzeczpospolita” pisała w zeszłym tygodniu.