Nie żebym oglądał, ale zaciekawiony skalą popularności parę razy zerknąłem. Historia jest głupiutka i dokładnie odtwarza schemat słynnej brazylijskiej telenoweli. Z tym że zamiast ciemnoskórych niewolników są tu ukraińscy chłopi, bo akcja serialu dzieje się w czasach przed zniesieniem pańszczyzny. Leoncio ma na imię Grigorij, Isaura to Katierina, ale idzie o to samo. On chce ją zniewolić, a ona się opiera. Jak widać, popkulturowe schematy sprzed lat świetnie działają i dziś, bo serial ogląda prawie 3 mln widzów i ten, kto w TVP podjął decyzję o zakupie, wykazał się wyczuciem.

Mnie jednak w polskim sukcesie „Zniewolonej" zainteresowało coś innego niż powtarzalność motywów kultury masowej. Oto mamy dowód, że Ukrainiec potrafi, a Polak nie. Ani zarabiającym setki milionów stacjom prywatnym, ani telewizji publicznej nie udało się od wielu lat stworzyć produktu eksportowego, który odniósłby porównywalny sukces za granicą. Choćby za wschodnią, choćby w jednym czy dwóch krajach.

Dlaczego tak się dzieje? Może przez to, że tak długo nadawcy obniżali standardy i kopiowali mniej czy bardziej udane rozwiązania zachodnie, aż polscy twórcy odpuścili sobie projekty oryginalne? Mimo że kiedyś robili i świetne talk-show („Bezludna wyspa"), i rozrywkę („Czar par"), i seriale („Ekstradycja"). To wszystko przykłady z lat 90., jednak w połowie poprzedniej dekady okazało się, że Polacy mogą robić tylko programy na zachodniej licencji, rozmaitych „Milionerów" czy „Big Brothery". Co elegancko nazywane jest formatami. A chodzi tak naprawdę o to, że kupuje się gotowy produkt, mający kilkanaście albo i kilkadziesiąt wersji na świecie. Tak wygląda globalizacja, ale nie da się w taki sposób opowiedzieć światu o Polsce i naszej historii.

Jeśli ktoś uważa, że przykładam do telewizyjnych produkcji niewłaściwą miarę, niech się zastanowi, co komunikują światu Ukraińcy w „Zniewolonej" (zrobionej przez jak najbardziej prywatny kanał STB). Może to i serial pełen uproszczeń, co wytykają krytycy, ale opowiada o narodzinach narodu. Uwłaszczeni chłopi staną się przecież w końcu Ukraińcami.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia